— Udało ci się obrócić zło w dobro — powiedziała Bhakta. — Odpocznij teraz i pozwól nam o siebie zadbać.
Ismail zamieszkał w niewielkim pokoju w klasztorze, gdzie studiował chińskie teksty, przetłumaczone niedawno przez mnichów i mniszki na perski, i nauczał anatomii.
Pewnego popołudnia poszedł z Bhaktą do jadalni. Tego dnia powietrze było rozgrzane i parne, przedmonsunowe, jak ciepły, mokry koc. Przeorysza wskazała na małą dziewczynkę, przebiegającą między rzędami melonów w dużym ogrodzie.
— Oto nowe wcielenie poprzedniego lamy. Trafiła do nas dopiero w zeszłym roku. Urodziła się dokładnie w tej samej chwili, kiedy umarł nasz lama, co się bardzo rzadko zdarza. Odnalezienie jej zajęło nam oczywiście sporo czasu. Poszukiwania rozpoczęliśmy dopiero w ubiegłym roku, a ona niemal od razu się pojawiła.
— Jego dusza przeniosła się z ciała mężczyzny do kobiety?
— Najwidoczniej. Zgodnie z tradycją poszukiwania odbywały się wśród małych chłopców. Między innymi dzięki temu jej identyfikacja była taka łatwa. Nalegała, abyśmy poddali ją próbom, pomimo jej płci. Miała wówczas cztery lata. Rozpoznała wszystkie rzeczy Penga Roshi, więcej niż zazwyczaj udaje się rozpoznać nowym wcieleniom, oprócz tego zrelacjonowała mi moją ostatnią rozmowę z Pengiem, niemal słowo w słowo.
— Naprawdę? — Ismail spojrzał na Bhaktę zdziwionym wzrokiem, a ona odwzajemniła spojrzenie.
— Czułam się wtedy, jakbym znów patrzyła w oczy mistrzowi. Więc ogłosiliśmy, że Peng powrócił do nas jako bodhisattwa Tara i zaczęliśmy zwracać większą uwagę na dziewczęta i mniszki, do czego od dawna wszystkich osobiście zachęcałam. Wprowadziliśmy też chiński zwyczaj zapraszania do klasztoru starszych kobiet z Trawankoru, które chcą oddawać się studiowaniu pism i medycyny, aby po powrocie do rodzinnych wiosek mogły dbać o swoich ludzi i nauczać swoich wnuków i prawnuków.
Dziewczynka zniknęła między palmami z tyłu ogrodu. Na niebie pod wieczorną gwiazdą, zawisł srebrny sierp księżyca. Doszły ich odgłosy bębnów.
— Przyjazd Kerali się opóźni — powiedziała Bhakta, wsłuchując się w rytmy. — Dotrze do nas jutro.
Bębny rozbrzmiały znów o świcie, tuż po tym, jak dzwon zegara wybił nadejście nowego dnia. Dźwięki dochodziły z daleka, jak burzowe grzmoty lub salwy armatnie, tylko bardziej rytmiczne — obwieszczały przybycie władcy. Kiedy wschodziło słońce ziemia pod nogami drżała. Mnisi i mniszki mieszkające w klasztorze z całymi swoimi rodzinami wylegli z dormitorium, aby uczestniczyć w powitaniu. Błyskawicznie uprzątnięto wielkie podwórze tuż za główną bramą.
Pierwsi żołnierze tańczyli. Stąpali razem równo i podskakiwali wysoko co pięć kroków, a następnie wydawali z siebie okrzyki i przekładali strzelby z ramienia na ramię. Za nimi szli bębniarze, podskakujący co krok i wybijający dłońmi rytmy na tablach. Kilku z nich uderzało w czynele. Ubrani byli w wojskowe koszule z czerwonymi latami na ramionach, a ich zwarta kolumna krążyła po dużym dziedzińcu, gdzie po jakimś czasie było już ponad pięciuset żołnierzy, stojących w półkolistych rzędach i zwróconych twarzą w stronę bramy. Kiedy wjechał Kerala ze swoją gwardią, żołnierze prezentowali broń i wykrzyknęli trzy razy. Kerala uniósł doń, a wysłany przez niego dowódca wykrzyczał rozkazy: muzycy odegrali na tablach narastający rytm, a żołnierze tanecznym krokiem udali się do sali jadalnej.
— Naprawdę są szybcy. Dokładnie tak, jak o nich mówiono — powiedział Bhakcie Ismail — wszystko u nich jest tak dobrze zgrane.
— Zgadza się, to dlatego, że żyją w komitywie. Podczas walk jest tak samo. Z tego, co wiem, przeładowywanie broni rozłożono na sekwencję dziesięciu ruchów, istnieje dziesięć rodzajów rozkazów, wybijanych na bębnach, tak że poszczególne grupy skoordynowane są z kolejnymi etapami całego cyklu, dzięki temu oddają salwy nieprzerwanym, zmasowanym ciągiem, a ich siła niszcząca jest potężna. Żadna armia nie może się z nimi równać, tak przynajmniej było od wielu, wielu lat. Teraz jednak Złota Orda zaczyna szkolić wojska w podobny sposób. Lecz pomimo tego i pomimo nowoczesnej broni, jaką dysponują, nigdy nie będą w stanie odeprzeć ataku Kerali.
Mężczyzna właśnie zsiadł z konia, więc Bhakta podeszła do niego, prowadząc za sobą Ismaila. Kerala machnął ręką na ich głębokie pokłony, a Bhakta bez zbędnych wstępów powiedziała:
— To jest Ismail z Konstantynopola, sławny osmański lekarz. Kerala przyjrzał mu się uważnie. Ismail przełknął ślinę, czując na sobie jego palący wzrok. Kerala był niski i krępy, miał czarne włosy, wąską twarz i szybkie ruchy. Je go tors wydawał się nieco za długi stosunku do tych krótkich nóg. Był przystojny, a jego twarz miała wyraziste rysy, niczym u greckiego herosa.
— Mam nadzieję, że spodobał ci się tutejszy szpital — powiedział czystą perszczyzną.
— Jest najlepszy ze wszystkich, jakie dotychczas widziałem.
— Czy medycyna osmańska była na równie wysokim poziomie, zanim wyjechałeś?
— Osiągnęliśmy niewielki postęp, jeśli chodzi o zrozumienie funkcji poszczególnych części ludzkiego ciała. Jednak wiele rzeczy nadal jest dla nas tajemnicą.
Bhakta dodała:
— Ismail studiował teorie medyczne starożytnych Greków i Egipcjan, przejął od nich to, co pożyteczne, i podzielił się z nami, poza tym sam dokonał wielu nowych odkryć, poprawił błędy starożytnych i poszerzył ich wiedzę. Listy, które do nas przysyłał, stanowią jedną z podstaw nauki i pracy w naszym szpitalu.
— Naprawdę?! — Teraz wzrok Kerali był jeszcze bardziej przeszywający. Wytrzeszczał oczy o różnokolorowych tęczówkach, przypominających kręgi w jaspisie. — Interesujące. Musimy o tym wszystkim porozmawiać. Najpierw jednak chciałbym porozmawiać z tobą, Matko Bodhisattwo, o ostatnich osiągnięciach.
Przeorysza skłoniła się i odeszła ramię w ramię z Keralą w stronę pawilonu, z którego roztaczał się widok na ogród. Nie towarzyszyła im obstawa, więc rozsiedli się wygodnie na dziedzińcu i podziwiali szpaler karabinów w rękach straży rozstawionej na klasztornym murze.
Ismail udał się z innymi mnichami nad strumień, gdzie przygotowywano ceremoniał piaskowych mandali. Wzdłuż brzegu przechadzali się mnisi i mniszki w rdzawoczerwonych i szafranowych szatach, rozkładali pledy i kosze z kwiatami, rozmawiając radośnie i uwijając się w pośpiechu, gdyż Kerala naradzał się ze swoją przeoryszą zawsze przez pół dnia, czasami dłużej. Ich przyjaźń była znana w całym Trawankorze.
Dzisiaj jednak skończyli znacznie wcześniej, a kiedy nad strumień dotarła wieść o ich szybkim wyjściu z pawilonu, tempo prac wyraźnie wzrosło. Kosze z kwiatami puszczono na wodę i znów pojawili się żołnierze i rozbrzmiały przyśpieszające puls table. Nieuzbrojona straż przysiadła na brzegu strumienia, robiąc w tłumie przejście dla władcy. W końcu się zjawił, szedł wraz z innymi i przystawał co chwilę, aby kłaść dłoń na ramieniu tego czy innego poddanego, witał się z ludźmi, wzywając ich po imieniu, pytał o rany wojenne i tym podobne. Mnisi, którzy włożyli najwięcej pracy w mandale, wyszli z pracowni, intonując pieśni do dźwięku gongu i brzmienia basowych trąb i niosąc przed sobą dwie rnandale, dwa drewniane dyski średnicy kamieni młyńskich, każdy nich podtrzymywany przez dwóch mężczyzn, a na nich barwne rnandale usypane z piasku. Jedna miała kształt skomplikowanej figury geometrycznej w czerwieni, zieleni, żółci, błękicie, czerni i bieli. Druga zaś bvła mapą świata, na której Trawankor zaznaczono czerwoną kropką, niczym bindi na czole hinduskiej kobiety. Indie znajdowały się w centrum kręgu, a po bokach rozciągał się obraz niemal całego świata, od Firanii po Koreę i Japonię, u dołu zaś Afryka i Nowy Świat. Zachowano naturalne kolory, oceany były ciemnoniebieske, morza błękitne, ląd zielony lub brązowy, w zależności od ukształtowania terenu, łańcuchy górskie zaznaczono ciemną zielenią i gdzieniegdzie śnieżną bielą. Rzeki rozchodziły się niebieskimi nićmi, a wyraźna czerwona linia, jak domyślił się Ismail, obiegała aktualną granicę podbojów Kerali, do których należało już imperium osmańskie, wraz z Anatolią i Konstantynopolem. Brakowało jednak Bałkanów i Krymu. Było to jedno z najpiękniejszych dziel jakie Ismail kiedykolwiek widział, miał wrażenie, że ogląda cały świat z perspektywy słońca.