Выбрать главу

Kerala, władca Trawankoru, szedł z przeoryszą, której podał ramię, gdy schodzili stromą ścieżką w dół. Zatrzymali się nad brzegiem rzeki, Kerala, nie śpiesząc się, osobiście obejrzał obie rnandale. Wskazywał na niektóre szczegóły i pytał przeoryszę i mnichów o ich znaczenie. Reszta mnichów intonowała basowe dźwięki, a żołnierze śpiewali pieśń. Bhak-ta zwróciła się twarzą do nich i zaśpiewała czystym i wysokim tonem, który uzupełnił i rozszerzył górną granicę ich skali. Kerala ujął rnandale w obie dłonie i ostrożnie ją uniósł, była o wiele za duża jak na jednego człowieka, on jednak wszedł z nią do rzeki. Bukiety hortensji i azalii unosiły się na wodzie wokół jego nóg. Uniósł nad głowę geometryczną mandalę i ofiarował ją niebu. Zaintonowano nową pieśń i zaryczały trąby, kiedy powoli opuszczał przed sobą dysk i jeszcze wolniej obrócił go na bok. Piasek zsunął się w jednej chwili, kolory rozlały się w wodzie i mieszały ze sobą, plamiąc jedwabne spodnie Kerali. Zanurzył dysk w wodzie, a reszta piasku odpłynęła z wielobarwną plamą, rzednącą w szybkim nurcie. Przetarł dysk dłonią i wyszedł z wody. Miał zabłocone buty i mokre spodnie, poplamione na zielono, czerwono, niebiesko i żółto. Z rąk samych twórców wziął drugą mandalę, pokłonił im się, odwrócił i wszedł znów do wody. Żołnierze skończyli taniec i zaczęli składać pokłony, dotykając czołami ziemi i intonując modlitwę. Kerala opuścił powoli dysk i jak bóg ofiarujący wyższemu bogowi cały świat, położył dysk na wodzie i pozwolił wirować z wolna w palcach — cały dryfujący świat, który w kulminacyjnym punkcie pieśni zanurzył najgłębiej, jak potrafił, uwalniając piasek do rzeki, w której zanurzył nogi i ramiona. Kiedy wychodził na brzeg, przystrojony we wszystkie kolory tęczy, jego żołnierze zawołali po trzykroć, a potem jeszcze trzy razy.

Później, przy herbacie, odświeżony i skropiony perfumami Kerala zasiadł, by odpocząć i porozmawiać z Ismailem. Wysłuchał wszystkiego, co tamten opowiedział mu o sułtanie Selimie Trzecim, a następnie sam opowiedział mu historię Trawankoru.

— Nasza walka o wyzwolenie spod mogolskiego jarzma rozpoczęła się dawno temu, kiedy to Shivaji, nazywający siebie Panem Wszechświata, opracował nowoczesne metody prowadzenia wojny. Shivaji chwytał się każdej możliwej strategii, aby wyzwolić Indie. Pewnego dnia poprosił wielką jaszczurkę, mieszkającą na Dekanie, aby pomogła mu się wspiąć na wysokie klify broniące dostępu do Fortecy Lwa. Innym razem otoczyła go armia Bidżapuru, dowodzona przez wielkiego mogolskiego generała Afzal Chana. Po przeprowadzonym oblężeniu Shivaji zdecydował się oddać w jego ręce i stanął przed Afzal Chanem, odziany w płócienną szatę, w której fałdy zatknął sztylet zatruty jadem skorpiona, a pałce lewej dłoni wsunął w ostre jak brzytwa szpony tygrysa. Kiedy objęli się na przywitanie, Shivaji zaszlachtował Chana na oczach jego ludzi, a tym samym dał sygnał armii, która uderzyła na Mogołów i pokonała ich.

Następnie Alamgir rozpoczął ofensywę. Ponowne odbicie Dekanu trwało ponad ćwierć wieku i każdego roku kosztowało życie tysiąca osób. Zanim podporządkował sobie Dekan, jego imperium znalazło się w zapaści. Tymczasem na północnym zachodzie, w kręgach sikhów i Afgańczyków, wśród wschodnich poddanych Państwa Safawidów, wśród Radźputów, Bengalczyków i mieszkańców Tamilu, właściwie w całych Indiach, wybuchały ciągle nowe rewolty przeciwko Mogołom. Każda z indyjskich społeczności miała swój wkład w rebelię, a ponadto Mogołowie, którzy od lat ciemiężyli ludzi wysokimi podatkami, musieli w końcu zmierzyć się z buntem własnych zamindarów i upadkiem państwowych finansów. Kiedy Marathowie, Radźputowie i sikhowie ugruntowali swoją władzę, każdy z nich wprowadził własny system podatkowy, tak że Mogołowie nie dostawali już żadnych pieniędzy, mimo iz przysięgli wierność Delhi.

Nie były to najlepsze czasy dla Mogołów, szczególnie tutaj, na południu. Mimo że Marathowie i Radźputowie byli Hindusami, to jednak posługiwali się innymi językami, przez co nie utrzymywali bliskich kontaktów i rozwijali się jako wzajemni rywale, co znacznie wydłużyło kres zniewolenia matki Indii w mogolskich rękach. W tamtych schyłkowych latach premierem chana, który rzadko kiedy rozstawał się z fajka wodną, a jeszcze rzadziej wychodził z haremu, został jeden z nazimów który przeprowadził się na południe i założył własne księstwo. Trawankor brał z niego przykład i zaczął szybko się rozwijać.

Następnie Nadir Szach przeprawił się przez Indus, używając tego samego brodu, co Aleksander Wielki, i złupił Delhi, mordując trzydzieści tysięcy osób i zabierając ze sobą miliard rupii w złocie i w klejnotach oraz Pawi Tron. Po tym wydarzeniu Mogołowie byli skończeni.

Marathowie nieustannie poszerzali swoje terytorium, sięgające już po sam Bengal. Afgańczycy oderwali się od Safawidów i odbyli długi pochód aż do Delhi, które również złupili. Po wycofaniu się oddali władzę nad Pendżabem w ręce sikhów, obarczając ich za to rocznym podatkiem w wysokości jednej piątej rocznych zbiorów. Później Delhi jeszcze raz zostało spustoszone przez Pasztunów, którzy szabrowali miasto przez okrągły miesiąc. To był prawdziwy koszmar. Ostatni władca z mogolskim tytułem został oślepiony przez podrzędnego dowódcę Afgańczyków.

Następnie trzydziestotysięczna kawaleria Marathów ruszyła na północ, na Delhi, zabierając ze sobą dwieście tysięcy ochotników spośród napotkanych po drodze Radźputów i owego sądnego dnia na polanie w Panipat, gdzie tak często ważyły się losy Indii, stanęli naprzeciw armii Afgańczyków połączonych z byłymi oddziałami Mogołów, którzy ogłosili dżihad przeciwko Hindusom. Muzułmanie cieszyli się poparciem miejscowych społeczności oraz stojącego na ich czele wielkiego generała Szacha Abdali. W czasie walk zginęło sto tysięcy Marathów, a trzydzieści tysięcy uwięziono dla okupu. Później jednak Delhi najwyraźniej znudziło się afgańskim żołnierzom, gdyż nakłonili chana, by wrócili do Kabulu.

Marathowie mimo wszystko mocno podupadli. Następcy nazima objęli kontrolę nad całym południem. Sikhowie przejęli Pendżab, a Ben-galczycy Bengal i Assam. Tu, na południu okazało się, że sikhowie są naszymi najlepszymi sprzymierzeńcami. Ich ostatni guru obwieścił, że wszystkie święte teksty sikhów stanowią ucieleśnienie ostatniego guru i odtąd cała ich społeczność świetnie prosperowała, tworząc jednocześnie zwarty mur między nami a islamem. Wiele nauczyliśmy się od sikhów, których wiara stanowi pewną mieszankę hinduizmu i islamu, dość niezwykłą w historii Indii i niezwykle pouczającą. Tak więc oni przeżywali rozkwit, a my, ucząc się od nich i łącząc z nimi nasze wysiłki, również się rozwijaliśmy.

Później, już za życia mojego dziadka, przybyło tu wielu uchodźców z czasów chińskiego najazdu na Nippon, a do serca buddyzmu, Sri Lanki, zaczęli ściągać buddyści. Samurajowie, mnisi i marynarze, bardzo dobrzy marynarze — ponoć przepłynęli wielki wschodni ocean, Który nazywają Dahai, a do nas przypłynęli, kierując się na wschód, a później na zachód.