Выбрать главу
Tuba białego pudru podkładowego, Nienaruszona, zapieczętowana, Cienie w głębokich różach, ogniste rumieńce. Pudełko liści balsamowca startych z ałunem Na pękające paznokcie. Kobiety w restauracji musiały je pokazywać, Paznokcie I-Li były obgryzione do kości. Kosmetyki nieużywane, Biżuteria nienoszona, W kryształowych zwierciadłach nie oglądała swej twarzy.

Kiedyś poplamiła sobie dłonie różowym barwnikiem z balsamowca, innym razem wpuściła do kuchni wszystkie psy i koty, ot tak sobie, żeby zobaczyć, co się stanie — Bold nie do końca ją rozumiał.

I-Li żywo interesowała się sprawami miasta. Połowę czasu na wycieczkach po przedmieściach zajmowały jej rozmowy i wypytywanie dosłownie o wszystko. Kiedyś wróciła do domu zmartwiona.

— Bold, niektórzy mówią, że na północy ludzie chodzą do restauracji, w których podaje się ludzkie mięso. Nazywają to dwunożnym baranem. Słyszałeś kiedyś o czymś takim? Może to jakaś inna nazwa starca albo kobiety, a może młodych dziewcząt albo dzieci? Naprawdę mieszkają tam aż takie potwory?

— Nie wydaje mi się — odrzekł Bold — nigdy się z czymś takim nie spotkałem.

Odpowiedź ta nie dała jej pewności. We śnie często widywała zgłodniałe duchy, które przecież skądś musiały się brać. Czasem żaliły się, że zjedzono ich ciała. Było to dla niej logiczne, że zbierają się akurat w okolicy restauracji, gdzie mogą znaleźć jakąś marną rekompensatę. Bold skinął głową, dla niego też było to logicznie, choć trudno było mu uwierzyć, że tak wspaniale rozwijające się miasto mogłoby stanowić schronienie dla praktykujących kanibali. Czego jak czego, ale jedzenia tu nie brakowało.

Restauracja przynosiła coraz większe zyski, więc I-Li wymusiła na Shenie modernizację całego lokalu. Wycięto otwory w bocznych ścianach i wstawiono w nie okna z kwadratowymi treliażami, na których rozpięto pergamin, który lśnił lub pąsowiał od słońca, w zależności od pory dnia i pogody. Cały front budynku nakazała otworzyć na nabrzeżną promenadę, a plac na dole wyłożyć glazurowaną cegłą. Latem, kiedy komary najbardziej dokuczały, zapalała na werandzie kadzidła. Wzniosła kilka ściennych ołtarzyków poświęconych różnym bóstwom, duchom miejsc, duchom zwierząt, demonom i zgłodniałym duchom. Spełniła też pokorną prośbę Bolda i jeden ołtarzyk ofiarowała Tianfei, Niebiańskiej Pocieszy-cielce, choć miała pewne wątpliwości, czy to aby nie jest inne imię Tary, której poświęcono już wiele miejsc i wnęk w całym domu. I-Li stwierdziła, że jeśli Tara się pogniewa, to będzie to kłopot Bolda.

Jednego dnia wróciła do domu i opowiedziała historię o ludziach, którzy umarli, a wkrótce potem powrócili do życia, gdyż najprawdopodobniej niebiańscy skrybowie popełnili błąd i zapisali nie te imiona, co trzeba. Bold uśmiechnął się. Chińczycy wymyślają zmarłym bardzo skomplikowaną biurokrację, podobnie zresztą jak żyjącym.

— Wrócili na ziemię z przekazem dla swoich krewnych. Wszystko, co mówili, zgadzało się ze stanem faktycznym, a byty to rzeczy, o których niedawno zmarłe osoby po prostu nie mogły wiedzieć.

— Cuda — rzekł Bold.

— Cuda zdarzają się każdego dnia — odparła I-Li. Według niej wszechświat zamieszkiwały duchy, opiekunowie, demony i inne bezcielesne istoty, których było równie dużo, co i smaków. Nikt wcześniej jej nie opowiadał o krainie bardo, nie wiedziała też nic o sześciu planach istnienia, z których wyłaniał się rzeczywisty wszechświat, a Bold nie widział siebie w roli jej nauczyciela, więc świat nadal pozostawał dla niej krainą duchów i upiorów. Te najbardziej złośliwe można było trzymać od siebie z daleka, uciekając się do pewnych praktyk, których nie lubiły. Irytowały je dźwięki petard, bębnów i gongów. Można było także odganiać je patykiem lub palić suszony piołun. Ten botswański zwyczaj I-Li praktykowała od dawna. Zaopatrzyła się też w magiczne napisy kaligrafowane na miniaturowych skrawkach papieru i inne, wyryte na małych, srebrnych tulejach. Na każdym progu w całym domu porozkładała kwadratowe tabliczki białego jadeitu, tłumacząc, że demony nie lubią jego jasnego blasku. W domu i w restauracji powodziło się, więc czuła, że postępuje prawidłowo.

Podążając za nią kilka razy w tygodniu, Bold zdążył poznać Hang-zhou. Dowiedział się, że najlepsza skóra z nosorożca jest u Chiena, przy małym jeziorku Chinghu, przy końcu kanału zaopatrzeniowego, najwspanialsze turbany u Kanga, pod ósemką na ulicy Wytartej Monety lub u Yanga, pod trójką, wzdłuż kanału, za Trzema Mostami. Najlepszy wybór książek był na straganach pod wielkimi drzewami obok Pomarańczami. Wiklinowe klatki na ptactwo i świerszcze można było znaleźć na Alei Stalowej, grzebienie i szpilki z kości słoniowej u Feia, a malowane wachlarze na Moście Węglowym. I-Li lubiła wiedzieć o takich miejscach, nawet jeśli kupowała tam jedynie prezenty dla znajomych czy dla teściowej. Bold ledwo mógł za nią nadążyć. Kiedyś na ulicy opowiadała jedną ze swoich historyjek, kiedy nagle zatrzymała się, spojrzała mu w oczy i z zaskoczeniem stwierdziła:

— Zrozum, ja chcę wiedzieć wszystko!

Przez cały ten czas Kyu przyglądał się wszystkiemu. Pewnej nocy ósmego księżyca, podczas przypływu, kiedy rzeka Chientang burzyła się wysokimi falami, a w mieście roiło się od przyjezdnych, tuż przed godziną wybijaną na gadających bębnach i przed głośnymi obwieszczeniami synoptyka, Bolda zbudziło delikatne szczypnięcie w ucho i silny zacisk czyjejś dłoni na ustach. To był Kyu. W drugiej, uniesionej dłoni trzymał klucz od ich pokoju.

— Ukradłem klucz.

Bold odjął sobie dłoń Kyu od ust.

— Co ty wyprawiasz? — wyszeptał.

— Wstawaj! — powiedział po arabsku, w gwarze poganiaczy wielbłądów. — Uciekamy stąd.

— Co? — zdziwił się Bold. — O czym ty mówisz?

— Powiedziałem, że uciekamy.

— Ale dokąd mamy uciekać?

— Jak najdalej z tego miasta, na północ, do Nanjing.

— Ale przecież dobrze nam tu!

— Dobrze? Nic mi o tym nie wiadomo. O ile wiem, to już jesteśmy martwi. Właśnie zabiłem Shena.

— Co zrobiłeś?!

— Ciszej, musimy podłożyć ogień i wymknąć się stąd, zanim całe miasto stanie na nogi.

Bold oniemiał i osunął się na kolana, szepcząc.

— Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Dlaczego nie zapytałeś mnie o zdanie, przecież było nam tu dobrze.

— Chcę uciec — powiedział Kyu — ale do tego potrzebuję ciebie, potrzebuję swojego pana, aby móc się przemieszczać.

— Przemieszczać? Gdzie i jak?

Do tego czasu Bold już szedł za Kyu przez ciche i uśpione domostwo. Szedł na pamięć, w całkowitej ciemności — był to pierwszy dom, w którym mieszkał tak długo. Polubił go. Kyu wprowadził go do kuchni. Z pieca wyciągnął wetkniętą w tlący się żar gałąź — musiał włożyć ją tam jeszcze przed zbudzeniem Bolda, gdyż osmolony koniec palił się już żwawym płomieniem.

— Idziemy na północ, do stolicy! — powiedział przez ramię Kyu, wypuszczając Bolda na zewnątrz. — Chcę zabić cesarza.

— Co zrobić?

— Później dowiesz się więcej — odpowiedział Kyu, podtykając płonącą pochodnię pod garść sitowia i podpalając kawały wosku, które wcześniej ułożył pod ścianami w rogu.

Kiedy to się zajęło, wybiegł na zewnątrz i podpalił następną kulę bawełny i wosku podrzuconą wcześniej pod sąsiedni dom, później jeszcze jedno zarzewie cisnął na trzeci dom. Przez cały czas Bold stał tuż za nim, zbyt przerażony, aby trzeźwo myśleć. Na pewno zatrzymałby chłopca, gdyby ten nie zamordował wcześniej Shena. Kyu i Bold zostali pozbawieni życia i podpalenie całej dzielnicy było dla nich jedyną szansą ucieczki. Tylko pożar, w którym spłoną zwłoki Shena, mógł zatrzeć ślady zabójstwa. Całkiem prawdopodobnie spłonie też żywcem wielu niewolników, byli przecież zamknięci w swoich pokojach.