Выбрать главу

Iwa jednak zauważył, że rzeczywiście przyjechało ostatnio mnóstwo nadliczbowych składów. Przywieziono tysiące nowych poborowych, dla których brakowało już schronienia. Nie wyglądało więc na to, że mieliby tu zostać dłużej.

Tej nocy padało. Eskadry muzułmańskich lotników ryczały nad ich głowami, zrzucając bomby na tory kolejowe. Naprawy zaczynały się zaraz po nalotach. Lampy łukowe przebijały noc srebrną łuną białych błysków, jak na starej fotografii z kiepskiego negatywu. W tej chemicznej poświacie uwijali się mężczyźni ze szpikulcami, łopatami i taczkami, jak po każdej katastrofie, lecz tym razem w przyśpieszonym tempie, niczym na starych filmach. Pociągi przestały przyjeżdżać, a kiedy nadszedł świt, okazało się, że posiłki są niewystarczające i nie dostarczono nawet dodatkowej amunicji.

— Ich nie interesuje, co się z nami stanie — przewidywał Kuo.

Pian w pierwszej kolejności zakładał użycie gazu, który miał poprzedzić piechotę, sunąc w dół zbocza z porannym wiatrem wschodnim. W trakcie porannej warty przyszedł telegraf z rozkazem od generała: do ataku.

Tego dnia zabrakło jednak porannej bryzy, więc Kuo przekazał tę informację posterunkowi dowódców Czwartego Kongresu, znajdującemu się trzydzieści Ii w głąb korytarza, prosząc o dalsze wytyczne. Wkrótce je otrzymał: przystąpić do ataku, gaz zgodnie z planem.

— Wszystkich nas pozabijają — prorokował Kuo.

Założyli maski, odkręcili zawory i ze stalowych zbiorników wypuścili gaz. Z rur wystrzeliła ciężka chmura koloru jadowitej żółci, która rozprzestrzeniała się wściekle, sunąc naprzód, w dół po niewielkim zboczu, gdzie koncentrowała się w strefie śmierci, zagradzającej im chwilowo drogę. Jak dotąd wszystko w porządku, choć z pewnością najmniejszy defekt maski przeciwgazowej mógłby teraz skończyć się katastrofą. A co musieli myśleć muzułmanie, widząc tę okropną żółtą mgłę, sunącą ociężale w ich stronę! Po chwili, fala za falą, zaczęły wyłaniać się z chmury monstra o owadzich twarzach, strzelające z granatników i pistoletów. Część z nich pozostała jednak przy karabinach maszynowych i traktowała Chińczyków ostrymi seriami.

Bai ruszył do przodu, przeskakując z jednego krateru do następnego i kryjąc się za zwałami ziemi i martwymi ciałami. Popędzał przy tym swoich ludzi, którzy chowali się w pomniejszych lejach.

— Wyłazić! Bezpieczniej jest teraz na górze, bo gaz zaczyna osiadać! Musimy przedostać się za linię wroga i zlikwidować gniazda karabinów maszynowych! — wrzeszczał w ogłuszającym huku wybuchów i strzałów, w którym nikt go nie słyszał. Lekki powiew porannej bryzy przesunął chmurę gazu z pola walki na linię muzułmanów, siejąc wśród nich spore spustoszenie, gdyż kilka karabinów ucichło. Atak nabierał teraz prędkości, każdy, kto miał nożyce, pracował nad drutem kolczastym i rzeka ludzi przepłynęła na drugą stronę. Weszli do okopów muzułmanów, skierowali wielkie, irańskie karabiny maszynowe przeciwko wycofującym się wrogom i wystrzelali do nich resztę amunicji.

Gdyby w tym momencie przybyło wsparcie, mogłoby się zrobić naprawdę interesująco, niestety, pociągi utknęły pięćdziesiąt li od ich pozycji, bryza zwiewała gaz z powrotem na wschód, a wielkie muzułmańskie karabiny znów zaczęły razić ich seriami. Przełom okazał się nie do utrzymania. Bai rozkazał swoim oddziałom schronić się w muzułmańskich tunelach. Resztę dnia spędzili na obłędnym przekrzykiwaniu się podczas daremnych prób komunikacji przez przenośny telegraf i radio. To Kuo pierwszy wykrzykną), że nadszedł w końcu rozkaz do odwrotu. Zebrali więc swoich rannych i ruszyli z powrotem, przez wytrute i porozrywane błota, usłane ciałami, będącymi żniwem całodziennej walki. Godzinę po zmroku byli już w swoich okopach, w liczbie o połowę mniejszej niż nad ranem.

Było już dobrze po północy, kiedy oficerowie zebrali się w swojej niewielkiej jaskini, gdzie napalili w piecu i zabrali się za gotowanie ryżu. Nadal mieli w uszach ryk i wycie, tak że niewiele słyszeli ze swoich rozmów. Ten stan będzie utrzymywał się jeszcze przez najbliższe dwa, trzy dni. Kuo trząsł się cały ze zdenerwowania, nie trzeba było słyszeć, żeby wiedzieć, o czym mówił. Najwyraźniej wahał się, czy podciągnąć to, co się stało, pod Pięć Wielkich Błędów kampanii w Korytarzu Gansu, skreślając wpierw z listy najlżejsze uchybienie, czy też rozszerzyć listę do Sześciu Wielkich Błędów. Prawdziwy kongres talentów, krzyczał podając miski z ryżem ponad rozpalonym piecykiem. Banda pieprzonych idiotów. Z góry dobiegał łoskot wagonów szpitalnych. Dzwoniło im w uszach. I tak zbyt dużo się wydarzyło, aby mogli teraz o tym rozmawiać. Jedli więc swój ryż powszedni w ryczącej ciszy. Bai zaczął wymiotować, a później nie mógł złapać oddechu, więc poprosił, by odprowadzili go do jednego ze szpitalnych wagonów, do innych zagazowanych, rannych i umierających. Przez cały dzień przesunęli się jedynie o dwadzieścia li na wschód, a później następny dzień postoju i opatrywanie rannych przez przeciążony i przepracowany personel medyczny. Bai omal nie umarł z pragnienia, w końcu jednak uratowała go dziewczyna w masce na twarzy, podając mu kilka łyków wody, podczas gdy lekarz zdiagnozował u niego poparzenie płuc gazem. Następnie zastosował akupunkturę, wbijając mu cienkie igły w kark i skórę twarzy. Po zabiegu Bai oddychał już z łatwością. Powoli odzyskiwał siły, więcej pił, a nawet samodzielnie jadł ryż. W końcu wykręcił się jakoś od szpitala, nim zdążyli zagłodzić go tam na śmierć lub zarazić jakąś infekcją. O własnych siłach wrócił na front, łapiąc po drodze okazję i pokonując część drogi na wozie zaprzężonym w muła. Była już noc, kiedy mijał jedną z ich najpotężniejszych baterii artyleryjskich. Uroczysty widok grubych moździerzy i dział mierzących w czarne niebo oraz miniaturowych postaci uwijających się przy nich, dokonujących ostatnich napraw w blasku łukowych lamp i zatykających sobie uszy (tak jak Bai) przed każdym wystrzałem, po raz kolejny uświadomił mu, że zostali w całości wciągnięci na inny plan istnienia, że utkwili na wojnie Asurów, w konflikcie tytanów, w którym ludzie byli jak mrówki, miażdżeni kołami po-nadludzkich machin oblężniczych. W jaskini Kuo śmiał się z niego, że tak szybko wrócił.

— Jesteś jak cyrkowa małpa, której nie da się pozbyć.

W odpowiedzi Bai stwierdził tylko, że tutaj czuje się o wiele bezpieczniej niż w szpitalu, co znów szczerze rozbawiło Kuo. Iwa wrócił z jaskini komunikacyjnej z mnóstwem nowych informacji: rzeczywiście, wyglądało na to, że ich szturm był tylko pozoracją, dokładnie tak, jak mówił Kuo. Zatyczka Gansu została wciśnięta głębiej, aby związać wojska muzułmańskie, jednocześnie japońskie siły zbrojne uznały w końcu zawarte porozumienie i zdecydowały się przystąpić do sprawy w zamian za swobody, które i tak już udało im się wywalczyć, lecz które nadal mogłyby być podważane. Dysponujący świeżymi siłami Japończycy zadali potężny cios na dalekiej północy, przełamali tam linię wroga i rozpoczęli wielki przełom, przetaczając się po zachodzie i południu, jak banda oszalałych roninów, urządzających sobie krwawe hulanki. Wszyscy mieli nadzieję, że uda im się zagiąć tylną linię frontu muzułmanów, co zmusiłoby wroga do odwrotu z Gansu, dzięki czemu zdziesiątkowani Chińczycy mogliby w końcu odpocząć.

— Wydaje mi się, że tradycyjna japońska nienawiść do Chińczyków została wyparta przez ich niechęć do muzułmanów jako władców świata — powiedział Iwa.