Broniący jej muzułmanie byli niewidoczni i ciągle ukryci za ogromną, śnieżną masą granitowych wierzchołków największych gór na świecie, gór asurów. Przeciwko nim wytoczono potężną artylerię dział, dział asurów. Dopiero teraz Bai zrozumiał, że zostali wciągnięci w jakąś większą rozgrywkę, na której zmarli miliony razy, działając dla sprawy, z którą nie mieli nic wspólnego. Lodowe i skaliste kły wbijały się w sufit gwiazd, a śnieżne pióropusze odpływały sponad szczytów z monsunowym wiatrem, łącząc się o zachodzie słońca z Drogą Mleczną i zamieniając się w ognie asurów, płonące równolegle do horyzontu, jakby plan asurów stykał się prostopadle z planem ludzkim i pewnie dlatego obrazy imitacji wojen, które ludzie prowadzili, były zawsze takie wypaczone.
Działa muzułmańskie stały po południowej stronie łańcucha, nie słyszeli ich wystrzałów. Pociski świstały ponad gwiazdami, zostawiając na czarnym niebie mroźne łuki. Większość z nich lądowała na ogromnej, białej górze stojącej na wschód od szerokiej przełęczy. Serie ogłuszających eksplozji rozrywały połacie lodu, jak gdyby muzułmanie wypowiedzieli wojnę wszystkim górom na świecie.
— Dlaczego oni tak bardzo nienawidzą tych gór? — zastanawiał się Bai.
— To Czomolungma — odpowiedział Iwa — najwyższy szczyt na Ziemi.
Muzułmanie tak długo ostrzeliwali szczytową piramidę skał, aż obniżyli jej poziom poniżej drugiej góry świata, znajdującej się w Afganistanie. Szczyt świata jest więc teraz w rękach muzułmanów.
Jego twarz była jak zwykle pozbawiona wyrazu, lecz ton jego głosu zdradzał smutek, jak gdyby góra coś dla niego znaczyła. Zaniepokoiło to Baia: jeśli Iwa zwariował, to chyba już wszyscy na Ziemi zwariowali.
Iwa z pewnością byłby jednym z ostatnich. A może to już dawno się stało? Jakiś żołnierz z ich oddziału wybuchnął bezradnym płaczem na widok martwych koni i mułów. Rozszarpane ludzkie zwłoki nie robiły na nim żadnego wrażenia, lecz rozdęte ciała tych biednych stworzeń łamały mu serce. W dziwny sposób wydawało się to logiczne, lecz w stosunku do gór Bai nie potrafił wzniecić w sobie współczucia. Jedno bóstwo mniej lub więcej. Kolejny etap walki w bardo.
W nocy mróz unieruchamiał wszystko dookoła, a światło gwiazd łyskało na pustym plateau. Stojąc przy latrynach i paląc papierosa, Bai zastanawiał się, co tak naprawdę oznacza wojna w bardo. To właśnie tam segregowano dusze, godzono je z rzeczywistością i wysyłano w dół na świat. Wydawano wyroki i szacowano karmę. Dawano kolejną szansę, zsyłając dusze z powrotem na świat, lub otwierano przed nimi wrota ku nirwanie, ostatecznej wolności i błogości. Bai czytał kiedyś Tybetańską księgę umarłych, której egzemplarz nosił ze sobą Iwa. Teraz rozglądał się w koło i widział, jak poszczególne jej zdania tworzyły formy plateau. Żywi czy martwi, przechodzili przez komnaty bardo, pracując wytrwale nad swoim własnym losem. Zawsze tak było, jest i będzie! Ta komnata była ponura jak pusta scena. Rozbili obóz na żwirze i piaskach, przy szerokim końcu szarego lodowca. Grube działa artyleryjskie skupione obok siebie, ich lufy wymierzone w niebo, mniejsze działa rozstawione na ścianach dolin, jako obrona przeciwlotnicza. Ich stanowiska wyglądały jak stare klasztory obronne w stylu dzong, które ciągle jeszcze stały na szczytach niektórych urwisk w tych górach.
Nadeszły wieści, że mieli przebić się przez Nangpa La, głęboką przełęcz, rozcinającą w tym miejscu pasmo gór. Był to jeden z dawnych szlaków solnych, najlepsza przeprawa przez góry na odcinku wielu li. Prowadzić mieli Szerpowie, Tybetańczycy, którzy przenieśli się na południową stronę przełęczy, gdzie zaczynał się głęboki wąwóz, prowadzący do niewielkiej stolicy, Namche Bazaar, teraz oczywiście obróconej w ruinę, jak i zresztą wszystko dookoła. Z Namche szlak wiódł prosto na południe, na równiny Bengalu — była to jedna z lepszych tras przez Himalaje. Lada dzień te ścieżki i drogi zamienią się w kolejowe nasypy. Wtedy przerzucą całą masę chińskich żołnierzy, a przynajmniej to, co z nich zostało, na Równiny Gangesu. Plotki krążyły w powietrzu jak motyle, codziennie nowe. Iwa całe noce spędzał przy radiu.
Bai miał wrażenie, że i bardo zaczyna się zmieniać. Następowało przejście do następnej komnaty, do piekła na Ziemi, zagraconego antyczną historią. Bitwa o przełęcz będzie wyjątkowo krwawa i brutalna, jak zresztą każda walka o wrota do innych światów. Artylerie wrogich cywilizacji rozstawiły się po obu stronach gór. Celowo wywoływane lawiny często schodziły po granitowych skarpach. Tymczasem trwał ostrzał Czomolungmy, mający na celu obniżenie góry. Widząc to, Tybe-tańczycy walczyli jak pretowie. Iwa już się ze wszystkim pogodził.
— Muzułmanie mają takie powiedzenie o górze przychodzącej do Mahometa, ale nie sądzę, aby miało to jakieś znacznie dla bogini matki. Nadal jednak nie przestawali dziwić się szaleństwu, w jakie popadali ich wrogowie. Niedouczeni i surowi fanatycy pustynnych sekt, którym obiecano wieczność w raju, gdzie orgazm z pięknymi hurysami trwa dziesięć tysięcy lat. Nie dziwota zatem, że byli tak samobójczo odważni i zawsze chętni do oddania życia, rozzuchwaleni opiumową gorączką, której nie dało się powstrzymać. Wiadomo było, że pochłaniali ogromne ilości amfetaminy i palili opium, że przeszli przez całą wojnę zatopieni w nerwowym, narkotycznym zwidzie, w którym często zdarzały się ataki zwierzęcej wściekłości. Chińczycy z chęcią by się do nich przyłączyli, oczywiście opium już dawno dostało się w ich szeregi, niestety było go bardzo mało. Na szczęście Iwa miał lokalne dojścia i kiedy przygotowywali się do szturmu na Nanga La, udało mu się zdobyć trochę opium od żandarma wojskowego. Razem z Baiem palili je w skrętach, a czasem pili w postaci tynktury z goździkami i pastylką medykamentu z Trawankoru, który wyostrzał wzrok, tłumiąc jednocześnie emocje. Mieszanka ta działała całkiem nieźle.
W końcu na płaskowyżu bardo zgromadziło się tak dużo chorągwi i dywizji artylerii, że Bai pozbył się już wszelkich wątpliwości, plotki okazały się prawdą, ostateczny szturm na Kali, na Śiwę czy Brahmę miał się wkrótce rozpocząć. Za niezbity dowód tego Bai uznał liczną obecność doświadczonych żołnierzy, a nie dzieci, rolników i kobiet. Były tam całe dywizje żołnierzy zaprawionych w bojach na wyspach Nowego Świata, gdzie walki zawsze były wyjątkowo intensywne i gdzie, jak twierdzili, zawsze odnosili zwycięstwa. Innymi słowy byli to ludzie, którzy już dawno powinni nie żyć. Wyglądali na martwych. Palili papierosy, wykonując ruchy zombi. Cała armia truposzów, zwarta i gotowa do najazdu na bogate południe żywych.
Księżyca przybywało i ubywało, a ostrzał niewidzialnego wroga po drugiej stronie gór trwał nieprzerwanie. Eskadry lotników, wygięte na niebie w ogromne sierpy, przelatywały przez przełęcz, lecz ani jeden z nich nie powracał. Ósmego dnia czwartego miesiąca, w dzień poczęcia Buddy, rozpoczął się szturm.
Przełęcz była obstawiona, lecz kiedy zabito pierwszych obrońców, a pozostali pouciekali na południe, wtedy ściany przełęczy rozpruły potężne eksplozje, a zwały skał i lodu zeszły w dół na szerokie siodło. Sam Cho Oyu stracił w pułapce część swoich sil. To był koniec dla wielu chorągwi, zabezpieczających przełęcz. Bai obserwował wszystko z dołu i zastanawiał się: dokąd idzie się po śmierci w bardo. To, że oddziału Baia nie wysiano na pierwszą linię uderzenia, było dziełem czystego przypadku.
Zarówno obrona, jak i pierwsza linia chińskiego frontu zostały pogrzebane żywcem. Teraz przełęcz należała do nich, mogli rozpocząć przemarsz gigantycznym wąwozem wyżłobionym przez lodowiec, prowadzącym ich na południe, ku Równinom Gangesu. Byli atakowani na każdym kroku, głównie przez spadające pociski, wszelkiego rodzaju pułapki i ogromne miny przeciwpiechotne, zakopane w ziemi w kluczowych punktach szlaku. Te ostatnie rozbrajali lub wysadzali w powietrze, kiedy tylko nadarzała się okazja, czasem ponosili przy tym straty. Odbudowywali drogę i nasyp kolejowy, prace odbywały się w ekspresowym tempie, gdyż muzułmanie zaczęli odstępować i powoli wycofywali się na równinę, tak że teraz docierały do nich rzadkie pociski wystrzelone gdzieś z oddali, prawdopodobnie z okolic Delhi, były niecelne, wręcz żałosne, oprócz tych kilku, którym udało się sięgnąć celu.