Выбрать главу

Natomiast Bai był pod wrażeniem. Może jednak w końcu uda się uwolnić świat od niewolnictwa. Przełom na północy Azji najwyraźniej się opóźniał. Góry Ural były dla Złotej Ordy i Firanii tym, czym Wielki Mur dla Chin. Mimo to zachód stale kusił. Jak to się stało, że pod naciskiem takiego oporu przekroczyli Himalaje i połączyli się z armią Hindusów, aby rozciąć świat islamu na pół…

— No cóż, wiadomo, że morska potęga może w jednej chwili zniweczyć całą akcję lądową w Azji — powiedział pewnego wieczoru Iwa, kiedy siedzieli razem na ziemi, jedząc ryż, przyprawiony w całkiem nowy, ognisty sposób. Przełykając, krztusząc się i pocąc, mówił dalej — w trakcie całej tej wojny doświadczyliśmy już trzech czy nawet czterech generacji broni, a mówiąc ogólnie — technologii: ciężkiej artylerii, marynarki wojennej i lotnictwa, jestem pewny, że kiedyś nadejdzie taki czas, kiedy liczyć będą się już tylko eskadry i całe floty statków powietrznych. Walka przeniesie się wtedy do góry i rozpocznie się wojna o kontrolę nad niebami, zacznie się zrzucanie bomb, o wiele większych niż największe pociski wystrzeliwane z dział, prosto na stolice nieprzyjaciół, na ich fabryki, na ich palące i budynki rządowe.

— I bardzo dobrze — powiedział Bai — dzięki temu będzie mniej brudnej roboty. Wystarczy uderzyć w centrum, a reszta pójdzie gładko, Kuo zawsze to powtarzał.

Iwa skinął głową, uśmiechając się na samą myśl o tym, w jaki sposób powiedziałby to Kuo. Nawet ryż, który teraz dostawali, był niczym, w porównaniu do ich drogiego Kuo.

Generałowie Czwartego Kongresu Talentu Wojskowego spotkali się z generalicją indyjską. W trakcie ich obrad dobudowano jeszcze kilka linii kolejowych w stronę nowego, zachodniego frontu. Na naradzie z pewnością opracowywano strategię wspólnej ofensywy i na ten sam temat spekulowali też wszyscy dookoła. Że na pewno cofną ich do obrony tylów przed muzułmanami obecnymi jeszcze na Półwyspie Ma-lajskim, że zaokrętują ich na parowce w delcie świętego Gangesu i przerzucą na wybrzeża Arabii, aby zaatakować samą Mekkę, że posłużą się nimi do zdobycia przyczółków na półwyspach północno-zachodniej Firanii i tak dalej. Domysłom i opowieściom o ich dalszej tułaczce nie było końca.

Wreszcie zarządzono wymarsz. Szli teraz na zachód, rozciągając prawą flankę pod samo pogórze Nepalu. Były to wzgórza, które, ni stąd, ni zowąd, wystrzeliwały zielenią wysoko ponad Równinę Gangesu, jak gdyby — zauważył Iwa — Indie były ogromnym okrętem, który staranował Azję i zakopał się pod nią, aż po sam Tybet, przez co podwoił wysokość tamtych rejonów, a sam pozostał niemal na poziomie morza.

Bai kiwał głową, patrząc na geomorfologiczną ciekawostkę, lecz nie bardzo podobała mu się myśl o lądzie, poruszającym się jak gigantyczny okręt, wolał rozumieć ląd jako coś stałego, ponieważ teraz też usiłował przekonać samego siebie, że Kuo wcale nie miał racji, że w tej chwili żył naprawdę i nie znajdował się w bardo, gdzie lądy mogły się przesuwać i zmieniać jak ruchoma scenografia w teatrze. Tak nagła śmierć musiała całkowicie zdezorientować Kuo, biedak nie wiedział, co się z nim działo, a to niedobry znak, jeśli wziąć pod uwagę jego wejście w kolejną inkarnację. A może to był tylko taki żart — Kuo potrafił nabrać człowieka jak nikt inny, choć rzadko robił sobie żarty. A może wyświadczył Baiowi przysługę i przeprowadził go przez najgorsze momenty wojny, przekonawszy go wpierw, że i tak już jest martwy i że nie ma już nic do stracenia — rzeczywiście, brał udział w wojnie na poziomie, na którym coś znaczyła, mogła być pożyteczna, mogła zyskać wpływ na ludzkie dusze w momencie ich czystej egzystencji poza tym światem, gdzie zmiana jest możliwa, gdzie można pojąć to, co ważne, aby następnym razem powrócić do życia z nowymi zdolnościami w sercach i nowymi celami w głowach.

Cóż to mogłyby być za cele? O co oni walczyli? Wszyscy doskonałe wiedzieli, przeciwko komu walczyli — przeciwko fanatycznym reakcjonistom i zwolennikom niewolnictwa, którzy pragnęli, aby świat nie zwracał na nich uwagi, tak jak było za czasów dynastii Tang czy Sung, przeciwko nieprawdopodobnie zacofanym i krwiożerczym zelotom religijnym, przeciwko pozbawionym skrupułów mordercom, którzy walczyli odurzeni opium i zaślepieni swoją starożytną religią. Z pewnością walczyli przeciwko im wszystkimi, lecz o co walczyli? Bai długo się zastanawiał, o co Chiny tak naprawdę walczyły na tej wojnie. W końcu zdecydował, że walczą o… jasność sytuacji, a jeśli o coś innego, to na pewno nie o religię. Walczyli o ludzkość, o współczucie. O buddyzm, daoizm i konfucjanizm, potrójny wątek, który tak doskonale opisywał właściwe podejście do świata: o religię bez Boga, w której był tylko ten świat oraz kilka innych, potencjalnych planów istnienia i planów mentalnych oraz oczywiście próżnia, lecz żadnego Boga, żadnego pasterza ani obłąkanego patriarchy nagabującego starczym mędrkowaniem. Zamiast niego niezliczona liczba nieśmiertelnych duchów obecnych na wszystkich planach istnienia i w każdym bycie, zarówno w ludziach, jak i w innymi czujących istotach; wszystko żyje, wszystko jest częścią Boskości — tak, ponieważ Bóg istnieje, jeśli tylko mówiąc to, mamy na myśli transcendentną, uniwersalną i samoświadomą istotę, która sama w sobie jest rzeczywistością, kosmosem i wszystkim innym, łącznie z ludzkimi pomysłami, matematycznymi formułami i wszelkimi zależnościami. Idea ta była Bogiem, wywoływała szczególny rodzaj uwielbienia, które objawiało się koncentrowaniem uwagi na świecie rzeczywistym, jak w trakcie badań przyrodniczych. Chiński buddyzm był właśnie takim przyrodniczym studium rzeczywistości i prowadził do głębokiej czci jedynie poprzez obserwację spadających liści, zwyczajów dzikich zwierząt, zmieniających się kolorów nieba czy też przez proste czynności, jak czerpanie wody czy noszenie drwa. Początkowe stadium czci z czasem ewoluowało w głębsze zrozumienie, wtedy też wytrwale rozwijano teorie matematyczne, opisujące wszelkie zjawiska naturalne — wszystko to robiono z czystej ciekawości, lecz również po to, by móc postrzegać świat jeszcze wyraźniej. Zaczęto więc budować instrumenty, pozwalające spojrzeć jeszcze dalej w głąb i w dal, w większe jang i głębsze jin.

To z kolei pociągnęło za sobą nowy rodzaj zrozumienia rzeczywistości, w którym największą wartość zyskało współczucie. Współczucie zrodzone z oświeconego zrozumienia natury rzeczy i z wytężonych badań nad światem. Iwa zawsze tak mówił, lecz Bai wolał myśleć o emocjach, które powstawały w wyniku właściwego skupienia uwagi i wytrwałej pracy: o spokoju, o wyostrzonej ciekawości, o zachwycie i o współczuciu.

Teraz jednak trwał koszmar. Koszmar nabierał tempa, rozpadał się i wypełniał absurdem, jak gdyby śniący rejestrował urywające się marzenie senne w postaci ostatnich impulsów, wywołujących szybkie ruchy gałek ocznych oraz pojedyncze obrazy rzeczywistości budzącego się dnia. Każdego dnia budzimy się w nowym świecie, każdy sen przynosi nam kolejną reinkarnację. Lokalni guru powiadają, że dzieje się tak z każdym naszym oddechem.