Выбрать главу

— Oby wszyscy się spalili — powiedział Kyu, odpowiadając na myśl Bolda.

6

Wielkim Kanałem nasi pielgrzymi uciekają przed sprawiedliwością. W Nanjing proszą o pomoc Eunucha Trzech Klejnotów.

Biegli na północ ciemnymi alejkami, wzdłuż kanału zaopatrzeniowego. Za ich plecami już jakiś czas temu rozległ się alarm. Ludzie krzyczeli, dzwony biły na trwogę, świeża, poranna bryza wiała znad Zachodniego Jeziora.

— Zabrałeś jakieś pieniądze? — przypomniało się nagle Boldowi.

— Wystarczająco dużo — odpowiedział Kyu, wskazując na wypchaną torbę, którą ściskał za pazuchą. Musieli uciekać jak najszybciej i jak najdalej się dało, a w parze z Murzynem trudno było nie rzucać się w oczy. Na jakiś czas Kyu musiał pozostawać młodym, czarnym, zniewolonym eunuchem, a Bold jego panem. To Bold będzie musiał rozmawiać ze wszystkimi i tłumaczyć się, właśnie dlatego Kyu zabrał go ze sobą i tylko dlatego Bold nie zginął razem z resztą domowników.

— A co z I-Li? Ją też zabiłeś?

— Nie martw się, w jej sypialni jest okno, poradzi sobie. Bold nie był tego taki pewny. Wdowy zwykle nie miały szczęścia.

Pewnie skończy jak Wei Szerokie Ostrze — na ulicy, smażąc jadło na ruszcie i sprzedając je przechodniom. Choć z drugiej strony, pewnie i takiej pracy by podołała.

Wszędzie, gdzie byli niewolnicy, tam też było sporo czarnych. Łodzie używane na wodach kanałów były przeciągane przez niewolników za pomocą kabestanów lub ręcznie, wtedy ciągnęli je za sobą, zaprzęgnięci jak muły czy wielbłądy. Może mogliby wcielić się w taką rolę i jakoś wtopić się w tłum. Bold też mógłby udawać niewolnika, ale to i tak na nic, bo przecież nadal potrzebowaliby pana. Jeśli udałoby się im podczepić pod końcówkę liny… Bold nie mógł uwierzyć, że myśli teraz o uczepieniu się do kanałowej liny, kiedy jeszcze niedawno obsługiwał klientów w restauracji. Na samą myśl o tym wezbrała w nim taka złość, że aż syknął na Kyu.

Los Kyu zależał teraz od Bolda. Bold mógłby z łatwością porzucić chłopca. Sam miałby większe szanse na wtopienie się w tłum i zniknięcie wśród cudzoziemskich kupców, buddyjskich mnichów i żebraków przemierzających chińskie drogi. Nawet znani z rozbudowanej biurokracji, lokalni yamenowie nie potrafili wyśledzić i zaksięgować wszystkich biedaków, włóczących się po wzgórzach i żyjących na dalekich obrzeżach miast. Niepokoiło go tylko, że w towarzystwie czarnego chłopca wyróżniał się z tłumu jak świąteczny przebieraniec z małpką na łańcuchu.

Mimo wszystko nie zamierzał zostawiać Kyu samego. Kiedy wychodzili na obrzeża miasta, od razu puszczali się biegiem dalej. Kyu ciągnął Bolda za rękaw i ponaglał go po arabsku.

— Przecież dobrze wiesz, że tego właśnie pragnąłeś. Jesteś mongolskim wojownikiem, sam tak mówiłeś, jesteś barbarzyńcą ze stepów, zaszczutym przez tych wszystkich kolorowych ludzi, i tylko udajesz, że ci nie przeszkadza bycie czyimś niewolnikiem i praca w kuchni. Dobrze ci wychodzi nie-myślenie o jednych rzeczach i przymykanie oka na inne. Tutaj chodzi o działanie. Cały czas tego chciałeś, tylko udawałeś, że nie chcesz.

Bold był zaskoczony, słysząc, że jego słowa można tak opacznie zrozumieć.

Na przedmieściach Hangzhou było o wiele więcej zieleni niż w okolicy starego placu centralnego. Przy każdym zabudowaniu wznosiły się drzewa, a gdzieniegdzie rozciągały się niewielkie sady morwowe. Za ich plecami rozbrzmiewały dzwony, całe miasto wrzało, dzień rozpoczął się w popłochu. Stojąc na niewielkim wzniesieniu, obejrzeli się za siebie i zobaczyli ognistą łunę nad brzegiem jeziora. Wyglądało na to, że cała dzielnica zajęła się tak szybko jak bawełniane szmatki zmieszane z woskiem, które przygotował Kyu, a silny, zachodni wiatr stale rozniecał pożar. Bold zastanawiał się, czy Kyu specjalnie czekał na noc sprzyjającą takiemu przedsięwzięciu, i myśl o tym zmroziła w nim krew. Wiedział, że chłopak jest bystry, ale nigdy nie podejrzewał go o taką bezwzględność. Co prawda miał on czasem spojrzenie pretów, które przypominało Boldowi wzrok Timura — tę intensywność skupienia, totemiczny wyraz i żarłoczny nafs wyzierający z twarzy. Każda osoba jest w pewnym sensie odzwierciedleniem swojego nafs. Bold już dawno stwierdził, że Kyu był sokołem, zakapturzonym i skrępowanym sokołem. Timur zaś był orłem, który wznosił się ponad chmury, pragnąc rozedrzeć świat na pół.

Zauważał pewne oznaki, miał już o nim jakieś wyobrażenie. Nadal jednak pozostawał ukryty aspekt Kyu, świadomość, że od momentu kastracji jego prawdziwe myśli byty gdzieś daleko stąd, a to miało ogromny wpływ na całą jego osobę. Tego pierwszego chłopca już dawno nie było. Został po nim nafs, który toczył bój o dominację nad nim.

Spiesznym krokiem przecinali teraz wysuniętą na północ prefekturę miasta Hangzhou, które opuścili, wychodząc ostatnią bramą w miejskim murze. Zaczęła się stroma droga, prowadząca na wzgórza Su Tung-po, skąd mieli dobry widok na nabrzeżne dzielnice. O poranku płomienie były już ledwo widoczne, za to więcej było kłębiącego się, czarnego dymu, z którego buchały iskry, rozniecające ogień dookoła.

— Ten pożar zabije mnóstwo ludzi.

— Nie zapominaj, że to Chińczycy — odparł Kyu. — Jest ich aż nadto, aby kiedykolwiek mogło ich zabraknąć.

Posuwając się na północ, wzdłuż zachodniego brzegu Wielkiego Kanału, mieli wiele okazji, aby się przekonać, jak bardzo zatłoczonym państwem są Chiny. Na wyżynach rozciągały się pola ryżowe i wioski, które żywiły ogromne miasto na wybrzeżu. Rolnicy wychodzili tu w pole tuż po świcie.

Wtykają źdźbła ryżu w ziemię podtopionych pól, Schylając się raz za razem, Za bawołem człowiek. Smutny widok wysmaganej deszczem biedoty. Maleńkie gospodarstwa, podupadłe, przydrożne wsie, To wszystko Po widokach splendoru Hanghzou.

— Nie rozumiem, dlaczego oni nie przeniosą się do miast — powiedział Kyu — ja bym się od razu przeprowadził.

— Nigdy by im to nie przyszło do głowy — odpowiedział Bold, dziwiąc się, że Kyu zakładał, iż wszyscy myśleli tak jak on — poza tym mieszkają tutaj całymi rodzinami.

Wielki Kanał wyłaniał się przed nimi spoza szpaleru drzew, jakieś dwa, trzy li dalej na wschód. Stały tam kopce ziemi i stosy drewna, ślady robót melioracyjnych. Pozostawali w bezpiecznej odległości od kanału, chcąc uniknąć patroli prefekturalnych i wojskowych, które tego tragicznego dnia mogły dokładniej kontrolował ruch wzdłuż kanału.

— Chcesz się napić wody? — zapytał Kyu. — Myślisz, że możemy się tu napić?

Chłopak był ostrożny i zapobiegliwy, Bold od razu to zauważył, lecz w tej sytuacji po prostu musiał tak się zachowywać. W okolicach Wielkiego Kanału widok Kyu nie był raczej niczym niezwykłym, Bold nie miał jednak żadnych papierów, a lokalni prefekci lub strażnicy mogli w każdej chwili zażądać odpowiednich dokumentów. Zatem ani kanał, ani pobliskie wsie nie były dla nich bezpieczną drogą. Musieli przemieszczać się to tu, to tam, w zależności od sytuacji, również nocą, co przyśpieszało pochód, lecz było bardziej niebezpieczne. Cały czas wydawało im się wielce nieprawdopodobne, aby komuś chciało się sprawdzać dokumenty tym wszystkim ludziom, którzy ich nie posiadali.