Pociąg szarpnął lekko i ruszył. Budur ruszyła w stronę czoła, przechodząc z wagonu do wagonu i trzymając się uchwytów na oparciach siedzeń. Jej serce biło coraz szybciej. Co powie Idelbie? A co jeśli ciotka nie wsiadła do tego pociągu, a Budur jedzie do Nsary sama, bez biletu i bez pieniędzy?
Idelba jednak była w pociągu, siedziała skulona i wpatrywała się w okno. Budur zebrała się w sobie, wpadła do przedziału i z płaczem przypadła do Idelby.
— Przepraszam ciociu! Nie wiedziałam, że jedziesz aż tak daleko. Szlam za tobą, żeby dotrzymać ci towarzystwa, masz pieniądze, żeby kupić mi bilet, prawda?
— Na Allaha! — Idelba była zszokowana, a po chwili wściekła, ale głównie na samą siebie, jak zdążyła ocenić Budur przez obficie lejące się Izy. Oczywiście ciotka nie odpuściła całkowicie i nie omieszkała wyładować się na Budur, mówiąc:
— Mam do załatwienia bardzo poważne sprawy, to nie są żadne dziewczęce igraszki! Co to będzie, co to będzie! Na następnej stacji odsyłam cię z powrotem pierwszym lepszym pociągiem!
Budur tylko potrząsała głową i pochlipywała. Pociąg zaskrzypiał przejeżdżając szybko po sieci zwrotnic. Jechali Przez wsie, tworzące monotonny krajobraz: wzgórza, domy, wzgórza, domy, pastwiska i plamy lasów — panorama okolicy przewijała się z ogromną prędkością, od patrzenia w okno Budur robiło się niedobrze, choć jeździła pociągami od dzieciństwa i nieraz z przyjemnością wychylała się przez okno w czasie jazdy.
Pod koniec długiego dnia pociąg wjechał na jałowe peryferia miasta, wyglądem zbliżonego do Downbrook, może nieco większego. Za oknem przez wiele li ciągnęły się rzędy bloków mieszkalnych, poprzetykane gęstymi skupiskami domów jednorodzinnych. Przejeżdżali nieopodal zatłoczonych bazarów, niewielkich meczetów i większych budynków o różnorakiej formie. Następnie wyłoniły się przed nimi naprawdę wielkie budowle, cała aglomeracja skupiona po obu stronach rzeki, poprzecinanej licznymi mostami, tuż przed jej ujściem do morza, które przebudowano w gigantyczny port, chroniony przez długie molo, wychodzące daleko w wodę i na tyle szerokie, że mieściła się na nim droga wraz ze straganami rozlokowanymi na poboczach.
Pociąg zawiózł je do samego centrum dzielnicy najwyższych budynków. Z ponurego dworca o przeszklonym, rozłożystym dachu wyszły na szeroką ulicę, obsadzoną po obu stronach drzewami. Dwa pasy jezdni oddzielała od siebie linia starych dębów, biegnąca prosto do centrum miasta. Znajdowały się zaledwie kilka przecznic od portu i molo, a w powietrzu unosił się zapach ryb.
Wzdłuż wysokiego brzegu rzeki biegła szeroka esplanada, osłonięta z jednej strony rzędem czerwonolistnych drzew. Idelba szła prędkim krokiem po nabrzeżu, które łudząco przypominało nabrzeże jeziora w Turi, z tym że było od niego znacznie większe. Następnie skręciła w wąską ulicę z trzypiętrowych budynków mieszkalnych. Na parterach i pierwszych piętrach mieściły się restauracje i sklepy. Po trzech stopniach Idelba weszła do jednego z domów, przeszła przez korytarz i stanęła naprzeciw trojga drzwi. Zadzwoniła do środkowych, po czym drzwi się otworzyły i wpuszczono je do mieszkania, które wyglądało jak stary, zaniedbany i rozpadający się pałac.
2.
Jak się później okazało, nie był to pałac, lecz stare muzeum. Żaden pokój nie był tam jednak przestronny ani jakoś specjalnie ciekawy, za to było tych pokoi mnóstwo. W niektórych pomieszczeniach nie było sufitów, a w innych sufity były podwieszane. Gwałtowne przejścia pomiędzy barwami ścian i rodzajami boazerii czy lamperii świadczyły o tym, że większe pomieszczenia wielokrotnie dzielono na mniejsze. W większości pokojów nie było nic poza łóżkiem czy kołyską. Natomiast w ogromnej kuchni tłoczyło się mnóstwo kobiet gotujących posiłek lub czekających na możliwość zjedzenia go. Kobiety były w większości bardzo chude, w kuchni panował gwar i świst wiatraków w okapach nad piecem.
— Co to za miejsce? — zapytała Budur spod hidżabu.
— To jest zawija, swego rodzaju pensjonat dla kobiet — powiedziała Idelba, a następnie dodała z mdłym uśmieszkiem — taki antyharem.
Jak później wyjaśniła, w Maghrebie takie domy istniały od zawsze, a teraz można było je spotkać również w Firanii. Wojna pozostawiła po sobie mnóstwo samotnych kobiet, pomimo masowych mordów, trwających przez jej ostatnie dwie dekady, kiedy to zginęło więcej cywilów niż wojskowych, a odziały żeńskie stały się powszechne na wszystkich frontach. Turi i Emiraty Alpejskie zatrzymały w domach o wiele więcej swoich mężczyzn, niż zrobiły to inne państwa, najczęściej zaprzęgano ich do pracy w zbrojowniach. Budur raz słyszała coś o problemie wyludnienia, ale, szczerze mówiąc, nigdy się z nim nie spotkała. Jeśli natomiast chodziło o zawije, Idelba mówiła, że technicznie rzecz biorąc, nadal były one nielegalne, jako że prawo, które zabraniało kobietom posiadania własności, nie zostało jak dotąd zmienione. Mimo to rejestrowano ich rocznie dziesiątki, a może nawet setki, posługując się męskim imieniem tytularnego właściciela lub wykorzystując inne kruczki prawne.
— Dlaczego nie zamieszkałaś w zawiji po śmierci swojego męża? — zapytała Budur.
Idelba zmarszczyła brew.
— Musiałam na jakiś czas zniknąć.
Przydzielono im pokój, w którym stały trzy łóżka, lecz mieszkały w nim tylko we dwie. Trzecie łóżko będzie służyło im za biurko i stół. W pokoju unosił się kurz, małe okienka wychodziły na równie ponure okna sąsiedniego budynku, a wszystkie zwrócone były w stronę kanałów wentylacyjnych, jak Idelba nazywała te najwęższe okoliczne uliczki. Budynki stawiano tu tak gęsto, że budowniczowie musieli zostawiać gdzieniegdzie wąskie przestrzenie między domami, aby ułatwić cyrkulację powietrza.
Żadna z nich jednak nie narzekała. Miały swoje łóżka, swoją kuchnię i towarzystwo innych kobiet, więc Budur była zadowolona. Idelba nadal jednak wyglądała na zmartwioną, najprawdopodobniej czymś, co miało związek z jej siostrzeńcem, Pialim, oraz jego pracą. Kiedy siedziały w pokoju, Idelba wpatrywała się w Budur z niepokojem, którego nie potrafiła ukryć.
— Dobrze wiesz, że powinnam odesłać cię do ojca, mam już wystarczająco dużo kłopotów bez ciebie.
— Nigdzie nie pojadę. Idelba spojrzała na nią ze zdziwieniem.
— Przepraszam, ale ile ty masz lat?
— Mam dwadzieścia trzy lata. — (Miała je skończyć dopiero za dwa miesiące).
Idelba była zaskoczona.
— Myślałam, że jesteś młodsza.
Budur oblała się rumieńcem i spuściła głowę. Idelba zmieniła ton.
— Przepraszam, to wszystko przez ten harem i dlatego, że nie ma już dla nas mężczyzn, których mogłybyśmy poślubić. Posłuchaj mnie, nie możesz tu siedzieć bezczynnie, musisz coś ze sobą zrobić.
— Chcę tu zostać.
— Nawet jeśli zostaniesz, musisz powiadomić Ojca, gdzie jesteś, i przekonać go, że cię nie porwałam.
— Wtedy sam się tu zjawi i zabierze mnie.
— Nie sądzę, aby chciał to zrobić. Tak czy inaczej musisz mu coś powiedzieć, zadzwoń do niego albo napisz list.