Выбрать главу

Od chwili gdy Kirana Fawwaz rozpoczęła swój wykład, grono słuchaczy wyraźnie się przerzedziło. Po jej ostatnich słowach dwie kobiety wyszły z sali, krzycząc na odchodnym, że zamierzają zgłosić te bluźnierstwa duchowieństwu i policji. Kirana zrobiła pauzę i odpaliwszy papierosa, machnęła na nie ręką, po czym wróciła do wykładu.

— W następstwie Nakby — mówiła dalej spokojnym, nieugiętym i bezlitosnym tonem — musieliśmy wszystko rozważyć i przemyśleć od nowa, wszystko. Należało przebadać cały islam — od korzeni, przez gałęzie, a na liściach kończąc — aby uzdrowić go, o ile było to jeszcze możliwe, oraz umożliwić przetrwanie naszej cywilizacji. Pomimo tej palącej konieczności szerzyła się uwsteczniająca gadanina, a stary i zużyty hadis nadal władał magiczną niemal mocą uwalniającą dżinów z lamp. W takich państwach jak Afganistan, Sudan, a nawet przy granicach Fi-ranii i w Emiratach Alpejskich po dziś dzień panuje dyktat Hezbollahu, a kobiety zmusza się do noszenia czadoru, hidżabu i do życia w haremach. Mężczyźni sprawujący władzę w tych państwach, udają, że w Bagdadzie czy w Damaszku nadal jest rok trzysetny, a Harun al-Ra-shid stanie za chwilę w drzwiach i sprawi, że wszystko znów będzie dobrze. Mogliby równie dobrze udawać, że są chrześcijanami i wierzyć, że na Ziemi znów wyrosną szpiczaste wieże katedr i kościołów, a Jezus przyfrunie do nich z nieba.

4.

Kirana nie przestawała mówić. Budur ujrzała w myślach niewidomych mężczyzn ze szpitala, wąskie ulice pomiędzy wysokimi murami w dzielnicach mieszkalnych Turi, swojego ojca, jak czytał matce, niebieską plamę oceanu, biały grobowiec w dżungli — zobaczyła cale swoje życie, a nawet więcej, rzeczy, o których nigdy wcześniej nie myślała. Siedziała teraz z otwartą buzią i czuła się jak odurzona. Bała się, a jednocześnie była radośnie upojona każdym z tych wstrząsających słów. Potwierdzały one wszystko, czego domyślała się w swoim marnym, niespokojnym i gniewnym dzieciństwie, kiedy tkwiła zamknięta w domu ojca jak w klatce. Przez całe dotychczasowe życie myślała, że coś było z nią nie tak, z nią, ze światem, a może z każdym po trochu.

Karana we wspaniałym stylu potwierdziła wszystkie podejrzenia Budur, a wtedy rzeczywistość otworzyła się przed nią jak zapadnia pod skazańcem. Chwyciła się kurczowo poręczy krzesła i utkwiła, wzrok w wykładowczyni. Była niczym gołąb zahipnotyzowany przez krążącego w powietrzu sokoła. Hipnotyzowała ją nie tylko gorzka analiza kolejnych porażek lecz przede wszystkim wyłaniający się z niej obraz historii — długiego i rozbudowanego ciągu wydarzeń, który doprowadził ją aż do tej chwili, aż do tu i teraz, w wychłostanym deszczem zachodnim mieście portowym. Była zahipnotyzowana stojącą przed nimi wyrocznią, która przemawiała ochrypłym, rozgorączkowanym głosem czarnej wrony. Tak wiele się dotychczas wydarzyło, nakby i nahdy, raz za razem, czy po tym wszystkim można jeszcze coś powiedzieć? Trzeba mieć dużo odwagi, żeby w ogóle próbować o tym mówić.

Kiranie jednak odwagi nie brakowało, zrobiła krótką przerwę i rozejrzała się po na wpół opustoszałej sali.

— No cóż — powiedziała radosnym głosem, odwzajemniając lekkim uśmiechem pełne zdumienia spojrzenie Budur. Oczy dziewczyny były duże i okrągłe niczym oczy ryb sprzedawanych na czwartkowym targu. — Wygoniliśmy wszystkich, których trzeba było wygonić. Pozostali ci o walecznych sercach, gotowi wkroczyć w ciemną krainę naszej przeszłości.

O walecznych sercach czy raczej niepełnosprawnych, pomyślała Budur, rozglądając się dokoła. Stary, jednoręki żołnierz wpatrywał się przed siebie niewzruszenie. Jednooki mężczyzna nadal siedział obok niej. Kilka kobiet w różnym wieku rozglądało się nerwowo, wiercąc się na swoich miejscach. Niektóre wyglądały jak zwykłe ulicznice, jedna nawet się uśmiechała. Nie tak to sobie Budur wyobrażała, kiedy Idelba opowiadała jej o nsareńskiej medresie i instytutach nauk wyższych. Miała przed sobą szczątki Dar al-Islam, godne pożałowania, zwycięskie ofiary Nakby, zimowe łabędzie, kobiety, które straciły swoich mężów, narzeczone, ojcowie, bracia, osierocone dziewczęta, którym nigdy dotąd nie było dane spotkać mężczyzny, również sami weterani, a wśród nich oślepiony żołnierz podobny do tych, którym Budur czytała w Białym Półksiężycu, przyprowadzony tu przez własną siostrę, dalej mężczyzna bez ręki, a tuż obok niej człowiek bez oka. Na sali były też matka z córką, pochodzące z ludu Hodenosaunee, niezwykle pewne siebie i poważne, a jednocześnie odprężone i zaciekawione, niemające jednak nic do stracenia, za nimi mieszkaniec wybrzeża z chorym kręgosłupem, który prawdopodobnie zjawił się tam tylko po to, by schronić się przed deszczem na jakieś sześć godzin w tygodniu. Oto ci, którzy wytrwali, zagubione miejskie dusze, szukające zajęcia, nie wiedząc, czego tak naprawdę potrzebują. A może teraz wystarczyło tylko siedzieć i słuchać ostrego wykładu Kirany Fawwaz?

— Powiem wam, co chcę zrobić — zwróciła się nagle do swoich słuchaczy. — Chcę przebić się przez wszystkie opowieści i historie, które stworzyliśmy ze strachu przed rzeczywistością Nakby. Pragnę sięgnąć przyczyny i zrozumieć znaczenie tego, co się stało. Ten kurs to wprowadzenie do historii, coś jak u Khalduna, z tym że tu będziemy dysku tować. Z czasem będę podawała wam tematy różnych projektów badawczych, a teraz chodźmy się czegoś napić.

Wyprowadziła ich na zewnątrz, w długi, północny wieczór i poprowadziła na tyły doków, do kafejki, w której spotkali jej dawnych znajomych, posilających się, palących papierosy i nargillę z wysokich publicznych fajek, popijających smolistą kawę z maleńkich filiżanek i rozmawiających przez cały, długi wieczór i do późnej nocy. Za oknami stały puste i ciche doki, na czarnej powierzchni wody połyskiwały refleksy portowych świateł. Jak się później okazało, mężczyzna z zaślepką na oku był przyjacielem Kirany, miał na imię Hasan. Przedstawił się Budur i zaoferował jej wolne miejsce na ławie obok siebie, w grupie jego znajomych, wśród których byli również aktorzy i śpiewacy z instytutu i teatrów miejskich.

— Oto, że ośmielę się tak powiedzieć, moja koleżanka ze studiów — zwrócił się do wszystkich — którą najwyraźniej poruszył wstępny wykład naszej pani profesor.

Budur skinęła z zawstydzeniem głową, podczas gdy oni uśmiechali się radośnie w jej stronę. Zapytała, czy może zamówić kawę.

Rozmowy przy brudnych, marmurowych blatach stołów toczyły się wokół najróżniejszych tematów, jak zwykle w tego typu miejscach na całej Ziemi, nawet w jej rodzinnym Turi: doniesienia prasowe, rozprawy o wojnie, plotki o miejskich urzędnikach. Kirana rozpierała się wygodnie w fotelu i słuchała, innym razem znów mówiła, jak gdyby nadal trwał jej wykład.

— Iran jest solą historii, zawsze był miażdżony.

— Jedna sól jest lepsza, inna gorsza…

— …według nich wszystkie wielkie cywilizacje muszą w końcu zostać zmiażdżone.

— To samo mówił al-Katan, sądzę jednak, że to nie jest takie proste.

— Należy uprościć historię — powiedział jednoręki żołnierz, który, Jak się później dowiedziała Budur, miał na imię Naser Szach. Jego ak — cent, kiedy mówił po firańsku, wyraźnie świadczył o irańskim pochodzeniu. — Cały wic polega na tym, aby dotrzeć do przyczyn wydarzeń, wyciągnąć sens z całej historii.