— Następnie przyłączyły się do kilku innych mniszek i razem z nimi udały się do sali medytacyjnej, gdzie usiadły i przez jakiś czas intonowały mantry.
— A więc jesteście buddystami? — zapytała Budur kobiety Hodeno-saunee, kiedy sesja medytacyjna dobiegła końca i znów wyszły na zewnątrz do ogrodu.
— Tak — odpowiedziała Hanea — buddyzm jest wśród nas dość popularny, przypomina nieco naszą pierwotną religię. Myślę też, że to prawda, iż pasuje nam również dlatego, że czyni nas sojusznikami Japończyków z zachodniej części naszego państwa, którzy pod wieloma innymi względami są do nas podobni. Kiedyś potrzebowaliśmy ich pomocy w walce z najeźdźcami z waszej strony.
— Rozumiem.
Zatrzymały się przed grupą mężczyzn i kobiet, którzy siedzieli w kręgu i ciosali bryły z piaskowca, z których otrzymywali duże, płaskie cegły, o ściankach wyglądających niemal jak szlifowane. Hanea wskazała na ich stos i wyjaśniła:
— To są kamienie modlitewne, przeznaczone na szczyt Czomolungmy, słyszałaś o tym projekcie?
— Nie.
— Czomolungma była niegdyś najwyższą górą na świecie, lecz jej wierzchołek został zniszczony przez muzułmańską artylerię w trakcie Długiej Wojny. Całkiem niedawno uruchomiliśmy projekt, oczywiście długofalowy i powolny, mający na celu odbudowę szczytu. Każdy z górskich zdobywców wspinających się na Czomolungmę, oprócz butli z tlenem i całej reszty swojego sprzętu, weźmie ze sobą jedną z takich tabliczek i zostawi ją na wierzchołku, gdzie po latach ze zgromadzonego materiału kamieniarze wybudują nowy szczyt.
Budur przyglądała się piaskowcowym tabliczkom, które były o wiele mniejsze niż rzeźbione kamienie, zdobiące ogród na dziedzińcu. Poproszono, by wzięła jedną tabliczkę do ręki, co też chętnie zrobiła, szacując jej ciężar. Ważyła tyle, co trzy, cztery książki.
— Dużo będzie ich trzeba.
— Wiele tysięcy. To naprawdę długoterminowy projekt — uśmiechnęła się Hanea — sto lat, a może tysiąc? Zależy od liczby wspinaczy, gotowych zanieść na górę jeden kamień. Trzeba pamiętać, że w powietrze wysadzono spory kawał masywu. Ale ogólnie uważamy, że to dobry pomysł, taki symbol ogólnej odbudowy świata.
— Następnie przeszli do kuchni, gdzie inni już krzątali się przy przygotowywaniu posiłku. Budur zapraszano serdecznie na obiad, lecz ona wykręciła się pod pretekstem konieczności powrotu do domu następnym tramwajem.
— Oczywiście — odpowiedziała Hanea — przekaż, proszę, Idelbie nasze serdeczne pozdrowienia. Już nie możemy się wręcz doczekać kolejnego spotkania.
Nie wyjaśniła, o co jej chodziło, a Budur zastanawiała się nad tym przez całą drogę powrotną na przystanek przy plaży, gdzie czekała na tramwaj, schowana przed porywistym wiatrem w niewielkiej szklanej wiacie. Siedząc tam, przysnęła, a pod powiekami pojawił jej się obraz długiej kolejki ludzi wnoszących na dach świata całe biblioteki kamiennych ksiąg.
10.
— Jedziesz ze mną na Orkady? — zapytała ją jednego dnia Idelba. — Przydałaby mi się twoja pomoc, a poza tym pokazałabym ci tamtejsze ruiny.
— Orkady? Mówiłaś mi, gdzie one są, ale zapomniałam.
Okazało się, że Orkady to celtyckie wyspy najbardziej wysunięte na północ, leżące wysoko ponad Szkocją. Większość mieszkańców Brytanii stanowiły populacje, pochodzące z Al-Andalus, z Maghrebu i z zachodniej Afryki, później, w czasie Długiej Wojny Hodenosaunee wybudowali bazę morską na największej wyspie Orkad, dzięki czemu mogli śledzić rozwój sytuacji w Firanii i jednocześnie bronić resztek rdzennych mieszkańców tamtych ziem, Celtów, którzy przetrwali napływ Franków, a później Firańczyków, no i oczywiście wielką zarazę. Budur czytała legendy o tych, którzy przeżyli epidemię, o wysokich młodzieńcach o jasnej karnacji, rudych włosach i niebieskich oczach. I kiedy obie siedziały już przy stoliku w przeszklonej gondoli sterowca, i obserwowały przepływające pod nimi zielone angielskie wzgórza i szachownice pól uprawnych pokryte łatami cieni chmur i pokreślone liniami żywopłotów i murów z szarego kamienia, Budur zastanawiała się, jak by to było stanąć twarzą w twarz z prawdziwym Celtem? Czy zniosłaby jego milczące i oskarżycielskie spojrzenie, czy mogłaby bez mrugnięcia spojrzeć w oczy albinosowi i patrzeć tak niewzruszenie na jego białą skórę?
Oczywiście wcale nie o to chodziło. Kiedy w końcu wylądowały na Orkadach, okazało się, że jest to kraina pagórkowata, porośnięta trawą i niemal całkowicie pozbawiona drzew, poza ich niewielkimi skupiskami wokół wiejskich domów z wyblakłego wapienia, o kominach wyrastających z obu krańców każdej budowli — rozwiązanie typowe dla starożytnego budownictwa, którego repliki z szarego kamienia stały na łąkach tuż nieopodal ich wersji współczesnych. Ponadto Orkadianie wcale nie byli pałąkowatymi rudzielcami o piegowatych twarzach półgłówków, jakich Budur spodziewała się spotkać, naczytawszy się tych wszystkich opowieści o białych niewolnikach w pałacach osmańskich sułtanów. Byli to raczej krzepcy rybacy, umazani smarem i pokrzykujący do siebie w swoim narzeczu. Mieli ogorzałe twarze i włosy jasne jak słoma, a czasem czarne lub brązowe, rozmawiali ze sobą i nawoływali się jak ciżba w pierwszej lepszej rybackiej wsi na nsareńskim wybrzeżu. W kontaktach z Firańczykami byli śmiali i energiczni. Nic ich nie peszyło i zachowywali się tak, jakby to oni byli najnormalniejsi na świecie, a przybysze z Firanii byli egzotycznymi gośćmi. Tak tu właśnie było, dla tych ludzi Orkady były całym światem.
Kiedy Budur i Idelba jechały przez okolicę w wozie z napędem silnikowym, powoli zaczęło do nich docierać, dlaczego tak się działo. Przez ostatnie trzy tysiące lat przez Orkady przewinął się niemal cały świat, toteż tutejsi mieszkańcy mieli powody, by sądzić, iż od zawsze żyli w centrum wydarzeń, niczym na ruchliwym skrzyżowaniu. Każda kultura, która przeszła przez te ziemie, a na przestrzeni wieków było ich co najmniej dziesięć, budowała się tu z piaskowca, gładzonego przez morskie fale na poręczne płyty, belki i szerokie, równe bloki, które doskonale nadawały się do budowy ścian, a w połączeniu z cementem tworzyły konstrukcję nie do ruszenia. Najstarsi mieszkańcy wykorzystywali kamień nawet do budowy ram swoich łóżek i szafek kuchennych, tak więc teraz w niewielkich skupiskach traw na zachodnim wybrzeżu można było spoglądać z góry na rozkład kamiennych domów należących do ludzi, którzy żyli w nich ponoć pięć tysięcy lat temu. Z ich wnętrz usunięto, gromadzący się piach i odkryto przed zwiedzającymi narzędzia i elementy wyposażenia, tak jak je zostawili pierwotni użytkownicy. Zapadnięte pokoje przypominały Budur pomieszczenia w zawiji. Przez cały ten czas nic się nie zmieniło, pomyślała.
Idelba kiwała głową nad szacowanym wiekiem osady i nad metodami określania wieku innych przedmiotów i zastanawiała się na głos nad pewną geochronologią, która zrodziła się w jej głowie i którą, według niej, dało się zwięźle opisać. Po chwili jednak ucichła jak wszystko dookoła i tylko stała, spoglądając na piękne i opustoszałe wnętrza domów starszyzny. To wszystko, co wywodzi się z nas i opiera się próbie czasu, pomyślała.
Z powrotem w Kirkwall, w jedynym miasteczku na wyspie, szły po brukowanej ulicy w stronę zabudowań zgnieżdżonych wokół kolejnej niewielkiej świątyni buddyjskiej, stojącej na tylach katedry starożytnych autochtonów. Budowla nie wyglądała na specjalnie okazałą, w porównaniu z gigantycznymi szkieletami z marmuru, które zostawili daleko za sobą na kontynencie, posiadała jednak oryginalny dach i była kompletna. Znajdująca się za katedrą świątynia prezentowała się bardzo skromnie, ot cztery wąskie budynki rozlokowane wokół skalnego ogrodu, który według Budur, urządzony był w chińskim stylu.