Tam też Hanea i Ganagweh przywitały Idelbę. Budur była zszokowana ich widokiem, a one śmiały się w głos z jej zdziwionej miny.
— A nie mówiłam, że się wkrótce spotkamy?
— To prawda, wspominałaś coś, ale że tutaj?
— Właśnie tutaj żyje najliczniejsza społeczność Hodenosaunee w całej Firanii — powiedziała Hanea — właśnie stąd dotarliśmy do Nsary i prawdę mówiąc, lubimy tu czasem wracać.
Najpierw oprowadzono je po całym kompleksie, a następnie zaproszono na herbatę do pokoju wychodzącego na podwórze. Idelba i Hanea wyszły gdzieś razem, zostawiając skonsternowaną Budur sam na sam z Ganagweh.
— Matka mówiła, że muszą porozmawiać z godzinkę albo dwie — powiedziała jej Ganagweh — wiesz, o czym rozmawiają?
— Nie — odpowiedziała Budur — a ty?
— Ja też do końca nie wiem, to znaczy domyślam się, że ma to jakiś związek z działalnością Idelby na rzecz zacieśnienia kontaktów dyplomatycznych pomiędzy naszymi państwami… wiem, wiem, brzmi to dość banalnie…
— Nie szkodzi — improwizowała Budur — ciotka żywo się tym interesuje. To ciekawe… spotkałyśmy się po raz pierwszy na wykładzie Kirany Fawwaz…
— Tak, a później ty niespodziewanie pojawiłaś się w świątyni w Nsarze, najwyraźniej nasze ścieżki się łączą. — Dziewczyna uśmiechała się w sposób, którego Budur nie potrafiła zinterpretować. — Chodźmy na spacer. Ich rozmowa może jeszcze trochę potrwać, w końcu uzbierało się kilka rzeczy.
— Wszystko, co do niej docierało, było nowe i świeże, nie odzywała się zatem zbyt wiele i cały dzień spędziła, spacerując po Kirkwail z Gana-gweh, niezwykle energiczną dziewczyną, wysoką, stanowczą i zdecydowaną, dla której niestraszne były wąskie ulice Kirkwail i tędzy rybacy z Orkadów. Minęły ostatni przystanek tramwajowy i zeszły w dół na szeroką plażę, okalającą wielką zatokę, gdzie niegdyś znajdowała się ruchliwa baza wojskowa. Kiedy doszły do kilku ogromnych głazów, Ganagweh zatrzymała się, zdjęła z siebie ubranie i krzycząc i piszcząc, wbiegła do wody i rzuciła się do tyłu na spieniony grzbiet nadchodzącej fali. Jej połyskliwa, ciemna skóra lśniła w słońcu, kiedy z powrotem na brzegu strzepywała z siebie słone krople i pryskała Budur, zachęcając ją, aby sama dała nura.
— Dobrze ci to zrobi! Nie jest taka zimna, może w końcu się obudzisz!
Była to jedna z tych rzeczy, do których zrobienia z pewnością namawiałaby ją Yasmina. Budur jednak nieśmiało odmówiła, spoglądając z wyraźnym skrępowaniem na tę wilgotną i piękną istotę, stojącą w słońcu tuż obok niej. Podeszła do brzegu, dotknęła tafli wody i ucieszyła się, że nie dała się namówić na kąpiel, gdyż woda była lodowata. Mimo to rzeczywiście poczuła, jakby w tej chwili powtórnie się obudziła, energiczny, słony wiatr muskał jej twarz i rozwiewał na boki czarne, mokre włosy Ganagweh, strącając pojedyncze krople na Budur. Ganagweh, śmiejąc się, wciągała ubranie na mokre ciało. W drodze powrotnej dziewczęta minęły grupkę dzieci o mlecznobiałej cerze i każde z nich bacznie im się przyglądało.
— Chodźmy sprawdzić, jak się mają nasze staruszki — powiedziała Ganagweh. — Kto by uwierzył, że to akurat babcie wzięły w swoje ręce sprawy całego świata?
— Rzeczywiście — powiedziała Budur, zastanawiając się, co tak naprawdę działo się na świecie.
11.
W trakcie lotu powrotnego do Nsary Budur zadała to pytanie Idelbie, która, słysząc je, potrząsnęła tylko głową. Nie cnciata o tym rozmawiać, była zajęta zapisywaniem jakichś rzeczy w swoim notesie.
— Nie teraz — powiedziała.
Z powrotem w Nsarze Budur jak zwykle uczyła się i pracowała.
Za podpowiedzią Kirany zaczęła wgłębiać się w historię południowo-wschodniej Azji i z lektur dowiedziała się, w jaki sposób doszło tam do przemieszania się kultur, hinduskiej, buddyjskiej i muzułmańskiej w wyniku czego zrodził się nowy, energiczny i żywotny organizm społeczny, który z powodzeniem przetrwał wojnę, a obecnie, czerpiąc z ogromnych bogactw naturalnych Birmy, Półwyspu Malajskiego, Sumatry, Borneo i Mindanao, stał się wielonarodowościową grupą, zjednoczoną przeciwko odśrodkowej władzy Chin i skutecznie uwalniającą się spod jej wpływów. Już jakiś czas temu ludzie ci pojawili się nie tylko w Aozhou, na tej wielkiej, spalonej słońcem wyspie kontynentalnej na dalekim południu, lecz również za oceanami, w kraju Inków i po drugiej stronie, na Madagaskarze i w południowej Afryce. W ten sposób powstawało coś na kształt zrębów nowej kultury południowej, która miała już nawet swoje własne miasta jak Pyinkayaing, Dżakarta i Kwi-nana na zachodnim wybrzeżu Aozhou, która wiodła wśród nich prym, prowadząc ożywiony handel z Trawankorem i wyrastając na nową potęgę. Jej mieszkańcy jak w amoku wznosili coraz większe budowle i coraz wyższe stalowe drapacze chmur, liczące ponad sto pięter. Wojna odcisnęła się piętnem na tych aglomeracjach, lecz nie zdołała ich zniszczyć, więc kiedy światowe rządy zapragnęły w końcu spotkać się i opracować trwały i sprawiedliwy system reparacji wojennych, przyjeżdżały do Pyinkayaing.
Kiedy sytuacja stawała się coraz bardziej obłędna, organizowano jeszcze więcej spotkań — wszystko po to, by nie dopuścić do nawrotu wojny — tyle udało się ustalić. Sojusz pokonanych nie był zadowolony. Poza tym nie do końca było wiadomo, czy Chińczycy, czy państwa Yingzhou, które później niż reszta przyłączyły się do konfliktu, będą w ogóle brać pod uwagę możliwość dostosowywania się do muzułmańskich standardów i zwyczajów. Na jednym ze swoich wykładów Kirana mimochodem stwierdziła, że najprawdopodobniej islam już dawno wylądował na śmietniku historii, z tym że jeszcze nie jest tego świadomy. Im więcej Budur czytała, tym mniej była pewna, czy taki los jej wiary byłby rzeczywiście złem dla świata. Stare religie przecież wymarły, a jeśli jakieś imperium próbowało podbić cały świat i przegrywało w decydującym starciu, wtedy najczęściej rozpadało się w pył.
W swoich pracach Kirana wyjaśniała to bardzo przejrzyście. Budur wypożyczała je z klasztornej biblioteki i czytała z zafascynowaniem. Niektóre wydrukowano niemal dwadzieścia lat wcześniej, jeszcze w trakcie wojny, kiedy Kirana była młodą dziewczyną. Z każdym przeczytanym zdaniem słyszała w głowie jej głos, to było jak stenopis z jej wykładu, lecz może nieco bardziej rozwinięty. Pisała na wiele tematów zarówno teoretycznych, jak i praktycznych. Całe woluminy jej zapisków z Afryki dotyczyły problemów z publiczną służbą zdrowia i praw kobiet. Budur otworzyła przypadkowo jeden z tomów i zaczęła czytać wykład skierowany do akuszerek w Sudanie:
Jeżeli rodzice dziewczynki nalegają i żadnym sposobem nie da się im tego wyperswadować, należy pamiętać, iż wolno odciąć tylko jedną trzecią łechtaczki, dwie trzecie należy pozostawiać nietknięte. Ktoś, kto dopuszcza się napaści na dziewczynę z nożem w ręce i wycina jej całą łechtaczkę, postępuje wbrew słowom Proroka. Mężczyźni i kobiety to istoty równe w obliczu Boga, lecz gdy kobieta zostaje pozbawiona łechtaczki, jest wtedy niczym eunuch. Staje się oziębła i leniwa, wygasa w niej pożądanie, ciekawość świata i temperament, jest niczym błoto czy kawał szarego kartonu, bez wyrazu, bez iskry, bez wytyczonych celów, niczym kałuża z mętną wodą, pozbawiona życia. Jej dzieci będą nieszczęśliwe i jej mąż będzie smutny, a ona sama niczego dobrego w życiu nie doświadczy. Zatem ci z was, którzy kiedykolwiek staną przed koniecznością wykonania żeńskiego obrzezania, niech pamiętają: jedna trzecia do odcięcia, dwie trzecie zostaje! Jedna trzecia do odcięcia, dwie trzecie zostaje!