Z lekkim zaniepokojeniem Budur przerzuciła kilka stron. Po chwili otrząsnęła się i zaczęła czytać inny akapit:
Miałam zaszczyt uczestniczyć w powrocie Raizy Tarami z jej podróży do Nowego Świata, gdzie bratam udział w konferencji poświęconej sprawom kobiet, która odbywała się na Long Island w Yingzhou zaraz po zakończeniu wojny. Uczestnicy konferencji, którzy przybyli tam z całego świata, byli zaskoczeni, widząc kobietę z Nsary wykazującą się pełną świadomością i szczegółową wiedzą z zakresu omawianych zagadnień. Wszyscy spodziewali się prymitywnej istoty, żyjącej za murami haremu, pogrążonej w niewiedzy i zakrytej czadorem, lecz Raiza taka nie była, prezentowała ten sam poziom co jej siostry z Chin, Birmy, Yingzhou i Trawankoru, a prawdę mówiąc, może nawet i wyższy, gdyż trudne warunki panujące w domu zmusiły ją do przeprowadzania teoretycznych dociekań, które często wybiegały daleko w przód.
Godnie nas tam więc reprezentowała, a w drodze powrotnej do Firanii ostatecznie dotarło do niej, że to czador byt największą przeszkodą na drodze rozwoju muzułmańskich kobiet, gdyż oznaczał on ich utożsamianie się z całym panującym systemem. Należało zerwać czador, żeby reakcjonistyczny system padł. Tak też kiedy jej statek zawinął do portu w Nsarze, na spotkanie jej wyszły koleżanki z instytutu, a ona stanęła przed nimi z odsłoniętą twarzą. Jej najbliższe współpracowniczki od razu zdjęły swoje czadory. Wokół było słychać coraz głośniejsze oznaki dezaprobaty, a po chwili rozległy się krzyki i zaczęły przepychanki. Coraz więcej kobiet w tłumie zrywało z siebie czadory i ciskało je na ziemię na znak solidarności z tymi, które pierwsze się na to zdobyły. To była cudowna chwila. Po tym wydarzeniu czador zaczął znikać z Nsary w oszałamiającym tempie. Wystarczyło kilka lat, żeby zrywanie czadorów rozprzestrzeniło się na cały kraj. W ten sposób usunięto pierwszą cegłę z muru, wznoszonego przez reakcjonistów, a o Nsarze zrobiło się głośno, jako o liderze tych przemian, a ja miałam dużo szczęścia, mogąc osobiście w nich uczestniczyć.
Budur wzięła głęboki wdech i zaznaczyła ten akapit, zamierzając przeczytać go swoim niewidomym żołnierzom. Mijały kolejne tygodnie, a ona czytała dalej i brnęła przez kolejne tomy esejów i wykładów Kira-ny, co było dość wyczerpującym doświadczeniem, jako że kobieta nigdy się nie wahała przed otwartym atakiem i obszerną krytyką wszystkiego, co jej nie pasowało. A do tego, jakie miała życie? Budur wstydziła się zarówno swojego dzieciństwa i młodości spędzonych w izolacji, jak i tego, że mając dwadzieścia trzy lata, już prawie dwadzieścia cztery, niczego w życiu nie dokonała. Zanim Kirana Fawwaz osiągnęła ten wiek, zdążyła już kilka lat spędzić w Afryce, walcząc na froncie i pracując w szpitalach polowych. Miała do odrobienia tyle straconego czasu!
Budur czytała też lektury, których Kirana im nie zadawała. O chińsko-muzułmańskich kulturach, zajmujących niegdyś centralną Azję, które przez wiele stuleci próbowały pogodzić zwaśnione cywilizacje. Ludzie ci uwiecznieni byli na starych i zniszczonych fotografiach w niektórych książkach: Chińczyk z wyglądu, z wyznania muzułmanin, używający języka chińskiego, lecz przestrzegający prawa islamu. Aż trudno uwierzyć, że tacy ludzie kiedyś istnieli. Chińczycy zgładzili większość z nich podczas wojny, a pozostałych wygnali za Dahai na pustynie i do dżungli Yingzhou, a także do państwa Inków, gdzie zaprzęgano ich do pracy w kopalniach i na plantacjach. Traktowano ich jak niewolników, mimo iż Chiny oficjalnie wyrzekły się niewolnictwa, nazywając je arabskim atawizmem. Jakkolwiek by tego nie nazwać, efekt był taki, że z północno-zachodnich prowincji Chin muzułmanie zniknęli prawie całkowicie. Najgorsze było to, że mogło to się zdarzyć praktycznie wszędzie.
Budur nabierała coraz silniejszego przekonania, że za którykolwiek rozdział historii by się nie wzięła, będzie on przygnębiający, obrzydliwy, przerażający i okropny, chyba że czytała o historii Nowego Świata, gdzie Hodenosaunee i Nawaho udało się stworzyć cywilizację zdolną oprzeć się Chińczykom, nadchodzącym z zachodu, i Firańczykom, uderzającym od wschodu. Oczywiście nie ominęły ich też katastrofy, jak na przykład plagi i zarazy, które nawiedzały ich w dwunastym i trzynastym wieku, siejąc ogromne spustoszenie wśród tamtejszej ludności, która zdziesiątkowana musiała ukrywać się w centralnej części wyspy. Mimo iż zostało ich wówczas niewielu, udało im się przetrwać i dostosować do nowych warunków. Nadal pozostawali otwarci na zagraniczne wpływy i wplatali w swoje ligi kolejnych, nowych członków. Chętnie przechodzili na buddyzm, sprzymierzając się z Ligą Trawankorską, leżącą po drugiej stronie świata, której zresztą pomagali się kształtować, służąc własnym przykładem i doświadczeniem. Krótko mówiąc, znów rośli w siłę, choć żyli w ukryciu, w swoich dzikich twierdzach z dala od obu wybrzeży i od całego Starego Świata. Być może właśnie to im pomogło. Przejmowali od innych to, co użyteczne, resztę odrzucali i od zawsze powierzali władzę swoim kobietom. Teraz, kiedy Długa Wojna obróciła w ruinę Stary Świat, oni nagle stali się nowym gigantem o transoceanicznym zasięgu, reprezentowanym przez pięknych i smukłych ludzi, takich jak Hanea czy Ganagweh, które przechadzały się po ulicach Nsary w długich futrach lub płaszczach z impregnowanej skóry i kaleczyły język firański z właściwą sobie przyjazną powagą. Z tego, co Budur zdążyła się zorientować, wynikało, że Kirana nie poświęciła im zbyt dużo miejsca w swoich pracach, natomiast Idelba stale utrzymywała z nimi kontakt, a ostatnio nawet zaczęła wymieniać się z nimi tajemniczymi paczkami, które Budur zgodziła się przewozić tramwajem do świątyni Hanei i Ganagweh na północnym wybrzeżu. Odbyła dla Idelby cztery takie kursy, sama nie pytając o nic, a od ciotki uzyskując zdawkowe informacje. Po raz kolejny, podobnie jak w Turi, Budur miała wrażenie, że Idelba wie o rzeczach, o których reszta ludzi nie ma najmniejszego pojęcia; doprawdy wiodła skomplikowane życie. Czasem przy ich bramie pojawiali się mężczyźni. Niektórzy adorowali ją w romantyczny sposób, a jeden walił kiedyś pięścią w zamknięte drzwi i krzyczał pijanym głosem: „Melbo! Kocham cię! Wyjdź proszę!”, a następnie śpiewał dla niej piosenki w języku, którego Budur nie rozpoznawała, i pastwił się nad swoją gitarą. Idelba wówczas zamykała się w pokoju, a po godzinie wychodziła, udając, że nic się nie stało. Innym razem znikała na wiele dni z rzędu, po czym wracała, czasem ze zmarszczonym groźnie czołem, czasem wesoła, a czasem wzburzona — jednym słowem, miała bardzo skomplikowane życie, a do tego w większości prowadziła je w tajemnicy.
12.
— Zgadza się — odpowiedziała Kirana na pytanie Budur o Hodenosaunee, których grupa przechodziła właśnie obok ogródka kawiarnianego, gdzie kobiety spędzały popołudnie — oni rzeczywiście mogą być nadzieją dla ludzkości. Sądzę jednak, że nie rozumiemy ich jeszcze na tyle dobrze, aby stwierdzić to z całą pewnością. Kiedy proces przejmowania przez nich władzy nad światem dobiegnie końca, wtedy będziemy mogli powiedzieć więcej.
— Przez tę całą historię zrobiłaś się bardzo cyniczna — zauważyła Budur. Kolano Kirany znów ciasno przylgnęło do uda Budur, która pozwalała na to, lecz jednocześnie w żaden znaczący sposób nie zareagowała. — Albo, mówiąc dokładniej, to, co widziałaś w trakcie swoich podróży i czego doświadczyłaś w całej swojej karierze naukowej, zrobiło z ciebie pesymistkę.