— Równe prawa dla mężczyzn i kobiet, promocja edukacji wśród kobiet i budowa ośrodków temu służących, poprawa pozycji kobiet w rodzinie, monogamia, swoboda zamążpójścia, otwarcie możliwości rozwoju zawodowego, prawny zakaz konkubinatu, kupowania i sprzedawania kobiet i ich okaleczania, naprawa sytuacji politycznej kobiet, reforma prostytucji. — Brzmiało to jak najdziwniejsza na świecie pieśń, mantra lub modlitwa. — Zwróćmy uwagę, że chińskie feministki uważały się za bardziej dyskryminowane niż kobiety z Trawankoru czy z Yingzhou. Z kolei trawankorskie feministki twierdziły, że wszystkiego nauczyły się od sikhów, którzy swą wiedzę czerpali z Koranu. My tymczasem skupiamy się na kontekście chińskim. Widzicie więc sami, że w każdym z tych przypadków mamy do czynienia z indywidualnym procesem stawania na własne nogi, w którym wszyscy uważają, że w innych krajach na pewno jest lepiej niż we własnym, dlatego należy nieustannie walczyć, aby dorównać światowym wzorcom… — Kirana mówiła bez najmniejszego zająknięcia, splatając w genialny sposób najważniejsze wątki trzech ostatnich stuleci. Budur zaciskała w pięści swoje białe i wyschnięte dłonie, myśląc: ona cię pragnie, ona pragnie, aby twoje dłonie były zadbane, ponieważ jeśli wszystko pójdzie po jej myśli, dłonie te będą ją pieściły.
Budur oddaliła się samotnie, czując zamęt w głowie. Na jednym z tarasów dostrzegła Hasana, więc weszła na górę, aby dołączyć do grupy jego znajomych, wśród których znajdował się Naser Szah i czcigodna staruszka z wykładów Kirany, która rozglądała się dokoła, jakby brakowało jej nieodłącznej robótki ręcznej. Okazało się, że byli rodzeństwem, a ona gospodynią tego przyjęcia. Nazywała się Zainab Szach i była kobietą dość szorstką w obejściu, jak zorientowała się Budur, kiedy w końcu ją przedstawiono. Hasan natomiast był przyjacielem rodziny i łączyło ich to, że znali Kiranę od lat i wielokrotnie uczestniczyli w jej zajęciach, o czym Budur dowiedziała się od Nasera, kiedy wkoło wywiązały się ożywione rozmowy.
— Martwi mnie to, że brak mu charakteru i wykazuje się strasznie wąskim horyzontem intelektualnym, co z niego za prawnik…
— Dlatego właśnie pracuje przy wypełnianiu wniosków…
— Pracuje? Dla kogo? Przecież on pracował dla duchowieństwa.
— W każdym razie marny z niego pisarz.
— Tradycyjnie Koran przeznaczony był do recytowania i słuchania w języku arabskim, jest jak muzyka, a on jest cudownym poetą. Musisz kiedyś z nami pójść do meczetu i posłuchać.
— Nigdzie nie pójdę. To miejsce dla ludzi, którzy mają ambicje twierdzić, że są lepsi od innych, bo wyznają wiarę w Allaha. Wyrzekam się czegoś takiego, moim meczetem jest cały świat.
— Religia jest jak domek z kart, wystarczy dotknąć pewnych faktów, aby cała konstrukcja legia w gruzach.
— Bystra uwaga, ale całkowicie nieprawdziwa, jak zresztą większość twoich aforyzmów.
Budur zostawiła Nasera i Hasana i podeszła do długiego stołu, zastawionego przekąskami i kieliszkami z białym i czerwonym winem. Podsłuchiwała toczące się dokoła rozmowy i spróbowała marynowanego śledzia z krakersami.
— Słyszałem, że rada ministrów musiała się płaszczyć przed własną armią, aby powstrzymać ją przed wtargnięciem do skarbca, więc ostatecznie wyszło na to samo…
— …sześć loka, odpowiada różnym częściom mózgu, odpowiedzialnym za różne rodzaje rozumowania. Poziom zwierząt to móżdżek, poziom zgłodniałych duchów to układ limbiczny, plan ludzkiej egzystencji to płaty odpowiedzialne za mowę, plan asurów to kora piatów czołowych, a plan boski to most łączący dwie półkule mózgu, który w momencie aktywacji daje nam wgląd w wyższą rzeczywistość. To naprawdę zdumiewające, potrafić rozwiązywać najtrudniejsze problemy jedynie za pomocą introspekcji…
— Ale to dopiero pięć, czym zatem jest piekło?
— Piekło to ludzie.
— …jestem pewny, że nie mają aż tylu partnerów.
— Kontrolują oceany, mogą więc się u nas zjawić, kiedy tylko będą chcieli, my natomiast musimy prosić ich o zgodę na wejście na ich tereny, więc…
— Więc powinniśmy dziękować naszej szczęśliwej gwieździe. Przecież chcemy, żeby nasi generałowie byli możliwie najsłabsi.
— Racja, ale bez przesady. Żeby się później nie okazało, że wpadliśmy z deszczu pod rynnę.
— …to dość popularne twierdzenie, że wiara w reinkarnację obiega cały świat, przechodząc z jednej kultury do drugiej i znajdując swoje miejsce wśród tych najbardziej uciemiężonych.
— A może wiara ta wędruje razem z tymi kilkoma duszami, które wciąż odradzają się na nowo, myślałeś kiedyś o tym w ten sposób?
— …niczym kolejne roczniki studentów. Jest w tym coś z wewnętrznego przymusu. Niczym wymiana przyjaciół czy coś w tym rodzaju. Smutne, ale w końcu studenci muszą swoje wycierpieć, więc trudno im tak naprawdę współczuć…
— Cała historia potoczyłaby się inaczej, gdyby…
— No właśnie, gdyby co?
— Gdybyśmy podbili Yingzhou, kiedy była ku temu okazja.
— On jest prawdziwym artystą, nie tak łatwo jest pracować z zapachami, każdy z nas ma własne skojarzenia, a jednak jemu udaje się dotrzeć do tych, które drzemią najgłębiej. To przecież węch, ze wszystkich zmysłów, najsilniej związany jest z pamięcią. On to znakomicie wykorzystuje. To przejście od wanilii przez kordyt do jaśminu… oczywiście to tylko zapachy podstawowe, a każda woń, jak sądzę, jest mieszanką wielu innych. Cóż za postęp, doprawdy, porywające…
W pobliżu stołu z napojami stał znajomy Hasana o imieniu Tristan i grał na dziwnie nastrojonej lutni oud. Delikatnie trącał struny, wydobywając z instrumentu monotonne brzmienie prostych akordów i śpiewał w jednym ze starożytnych języków Franków. Budur popijała białe wino z kieliszka i obserwowała jego grę, starając się nie słuchać tych wszystkich rozmów, które trwały dookoła. Muzyka zaciekawiła ją, glos mężczyzny unosił się miarowo w powietrzu, a jego czarne wąsy okalały mu usta. Przez chwilę spojrzeli sobie w oczy, on uśmiechnął się ukradkiem. Pieśń dobiegła końca i rozległy się niemrawe oklaski, po czym muzyka otoczyła grupa ludzi, chcących zadać mu pytanie. Budur podeszła bliżej, aby móc wysłuchać odpowiedzi. Po chwili przyłączył się do nich Hasan, tak więc teraz Budur stała obok niego. Tristan odpowiadał krótkimi, urwanymi zdaniami, jakby się czegoś wstydził. Nie chciał rozmawiać o swojej muzyce i może dlatego od razu spodobał się Budur. Z tego, co mówił, wynikało, że pieśni pochodziły z Francji, z Nawarry i z Prowansji, z trzeciego i czwartego wieku. Ludzie prosili, aby jeszcze zagrał, lecz on tylko wzruszył ramionami i odłożył oud do futerału. Nie wytłumaczył się ze swojej decyzji, ale Budur pomyślała, że chodziło po prostu o zbyt duży gwar panujący na przyjęciu. Do stolika z napojami zbliżał się Tahar wraz z otaczającym go wianuszkiem rozmówców.
— Przecież ci powtarzam, Vika, cała rzecz polega to na tym…
— …to wszystko zaczęło się w Samarkandzie…
— Ale żeby aż tak wszystkich rozczarować? — Właśnie tamtego dnia, wszystko się zaczęło…
— Czy ty, Vika, nie cierpisz przypadkiem na chwilową utratę słuchu? — Ale posłuchaj mnie…
Budur odłączyła się od tłumu i czując zmęczenie przyjęciem i gośćmi, wyszła. Na przystanku przeczytała rozkład jazdy. Następny tramwaj odchodził dopiero za niecałe dwie godziny, więc postanowiła pójść piechotą, wzdłuż rzeki. Zanim dotarła do centrum miasta, poczuła, że sam spacer sprawiał jej ogromną przyjemność, więc poszła dalej, w stronę mola, i minąwszy sklepy rybne, wyszła na otwartą, wietrzną przestrzeń, gdzie molo przechodziło w asfaltową drogę, trzeszczącą ponad zielonymi głazami, które wyrastały z chlupoczącej wokół nich, oleistej wody. Zapatrzyła się w niebo i w jednej chwili poczuła przypływ radości, jakby nagle obudziła się w niej natura dziecka. Była to radość, przy której wszelkie zmartwienia bladły i oddalały się, niczym cienie chmur na granatowej tafli oceanu. I pomyśleć, że mogła spędzić całe swoje życie i nigdy nie ujrzeć oceanu!