14.
Pewnej nocy w zawiji przyszła do niej Idelba.
— Budur, pamiętaj, że nie wolno ci z nikim rozmawiać o tym, co ci opowiedziałam o alactinie, i o tym, co oznaczałoby jego rozszczepienie.
— Oczywiście, ciociu, ale dlaczego znów mi o tym mówisz?
— No cóż… Wszystko wskazuje na to, że zostaliśmy objęci pewnego rodzaju nadzorem. Najwyraźniej inicjatywa pochodzi od jakiejś komórki rządowej, wydziału bezpieczeństwa czy czegoś w tym rodzaju. Nie do końca wiadomo, ale tak czy inaczej, musimy być bardzo ostrożni.
— Dlaczego nie pójdziecie z tym na policję?
— No cóż… — Idelba mówiła o wiele ciszej i wolniej — policja jest częścią wojska. Tak jest od czasu wojny i jak dotąd się to nie zmieniło, więc wolimy nie ściągać na siebie żadnej zbędnej uwagi.
Budur wskazała ręką dookoła.
— Ale tutaj chyba nic nam nie grozi? Żadna kobieta w zawiji nie zdradziłaby przecież swojej współlokatorki, prawda?
Idelba wbiła w nią wzrok, upewniając się, czy dziewczyna mówi poważnie.
— Nie bądź naiwna — odezwała się po chwili, już nie tak delikatnym tonem jak wcześniej, po czym klepnęła Budur w kolano i poszła do toalety.
Nie była to jedyna chmura, która w owym czasie przysłoniła radość Budur. W całym Dar al-Islam wiadomości prasowe emanowały niepokojem, a do tego szalała inflacja. Zbrojne przewroty w Skandistanie, nad Wełtawą, w al-Alemand i w Tyrolu, bardzo blisko Turi, zaalarmowały cały świat w stopniu nieproporcjonalnym do wielkości zagrożenia, które ponoć zdradzało odradzającą się agresję muzułmanów. Zaczęto oskarżać cały islam o łamanie zobowiązań, narzuconych mu na powojennej konferencji w Szanghaju, jak gdyby islam byt jednorodną i niepodzielną bryłą — śmieszny pomysł, nawet w obliczu wojny. Chiny, Indie i Yingzhou wzywały do nałożenia sankcji i embarga. Skutki tych gróźb dało się wyczuć w Firanii niemal od razu: podskoczyła cena ryżu, później ziemniaków, syropu klonowego i kawy. Zaczęło się gromadzenie zapasów, stare wojenne zwyczaje znów zagościły w codziennym życiu i kiedy trwał niepohamowany wzrost cen, podstawowe artykuły spożywcze znikały ze sklepowych półek chwilę po dostawie. To samo działo się w przypadku innych dóbr. Ciułanie zapasów było bardzo zaraźliwe, upośledzało ludzką mentalność, odbierało nadzieję i wiarę w zdolność systemu do zapewnienia ludziom godziwego bytu, a jako że system rzeczywiście załamał się pod koniec wojny, niektórzy gromadzili zapasy już po pierwszej wzmiance o ewentualnym zagrożeniu. Przyrządzanie posiłków w zawiji stało się prawdziwym egzaminem z pomysłowości. Kobiety często jadły zupę ziemniaczaną przyprawianą na różne sposoby, aby zachować jako taki smak, jednak jeszcze częściej musiały ją porządnie rozcieńczać wodą, aby każda osoba przy stole dostała choć jedną czarkę gorącego płynu.
Tylko życie kawiarniane zdawało się toczyć dawnym rytmem, choć czasem dało się wyczuć odmianę w tonie głosu bywalców lokali. Ich oczy wydawały się bardziej błyszczące, śmiech donośniejszy, a pijaństwo coraz bardziej powszechne. Również opium stało się towarem deficytowym, podlegającym chomikowaniu. Ludzie chodzili po ulicach, pchając przed sobą taczki pełne papierowych pieniędzy, lub wyjmowali z portfela banknoty o nominale pięciu bilionów drachm, które niedawno przyjechały z Rzymu, i śmiali się, że to za mało, żeby móc zapłacić za filiżankę kawy. W gruncie rzeczy, nie było w tym nic śmiesznego. Z każdym tygodniem ceny były coraz wyższe i nic nie wskazywało, aby coś miało się zmienić. Ludzie śmiali się ze swojej bezsilności. Budur chodziła teraz do kawiarni rzadziej niż zwykle. Chciała zaoszczędzić trochę pieniędzy i uniknąć kolejnego spotkania sam na sam z Kiraną. Czasami chodziła z Pilalim do innego rodzaju knajp, w których pojawiała się nieco bardziej obszarpana klientela. Pilali i jego kompani, wśród których pojawiał się czasem Hasan ze swoim przyjacielem Tristanem, najwyraźniej gustowali w takich niewybrednych miejscach, odwiedzanych regularnie przez dalekomorskich marynarzy i przybrzeżnych rybaków. Całą zimę, podczas której gęste mgły unosiły się nad ulicami miasta niczym pozbawiony grawitacji deszcz, Budur spędziła, wsłuchując się w opowieści o Yingzhou i o burzliwych wodach Atlantyku, najbardziej śmiercionośnego oceanu na świecie.
— Jesteśmy całkowicie zdani na łaskę innych — powiedziała gorzkim tonem Zainab Szach, robiąc na drutach przy stoliku w kawiarni, w której niegdyś spędzały razem więcej czasu — jesteśmy w podobnej sytuacji co Japonia, kiedy podbili ją Chińczycy.
— Musimy wychylić ten kielich goryczy — powiedziała Kirana. W przygaszonym świetle jej twarz wyglądała na pogodną i nieustraszoną.
— Do dna — rzekł Naser i usiadł w kącie, patrząc w deszcz za oknem. Strzepnął popiół z papierosa. — Nie powiem, żeby było mi przykro.
— W Iranie też się niczym nie przejmują — próbowała go pocieszyć Kirana — i posuwają się do przodu wielkimi krokami w wielu dziedzinach nauki. Językoznawstwo, archeologia, fizyka, mechanika — mają od tego najlepszych ludzi.
Naser pokiwał głową, odwracając wzrok od okna. Budur dowiedziała się, że przeznaczył swój majątek na finansowanie takich właśnie działań, majątek wygnańca, który uciekał z niewyjaśnionych przyczyn — następny skomplikowany żywot.
Na zewnątrz rozszalała się ulewa. Pogoda zdawała się uzupełniać ich sytuację. Wiatr i deszcz uderzał w wielkie okna kawiarni Sułtanka i strugi wody sunęły w oszalałym tempie po taflach szklą, popędzane silnymi podmuchami wiatru. Stary żołnierz wpatrywał się w dym. Splecione smugi, białe i brązowe, zawijały się i meandrowały coraz wyżej. Pilali kiedyś zadał sobie trud opisania dynamiki owego leniwego ruchu oraz procesu powstawania deltowych strug deszczu na powierzchni szklą. Burzowe światło padło srebrną smugą na mokrą ulicę. Budur była szczęśliwa. Świat był piękny. Była taka głodna, że mleko, które dodała do kawy, było dla niej treściwym pokarmem. Światło pioruna było dla niej pokarmem. Pomyślała sobie: ta chwila jest piękna. Starzy Persowie są piękni, ich perski akcent cudowny. Odrzućmy przeszłość i przyszłość. Pers Omar Chajjam doskonale to rozumiał i między innymi dlatego tak bardzo nienawidzili go mułłowie:
Kiedy wszyscy wyszli, Budur została przy stole z Kiraną i przyglądała się, jak kobieta zapisuje coś w brązowym notesie. Podniosła wzrok, była zadowolona, że Budur na nią patrzy. Przerwała pisanie, odpaliła papierosa i przez chwilę rozmawiały o Yingzhou i o Hodenosaunee. Wywód Kirany był, jak zwykle, meandryczny i fascynujący. Wynikało z niego, że to właśnie wczesny etap rozwoju cywilizacyjnego ludu Hodenosaunee, w momencie odkrycia go przez Stary Świat, zadecydował o jego przetrwaniu. Hodenosaunee byli zbieraczami i myśliwymi, ludźmi, którzy jako jednostki wykazywali się większą inteligencją niż mieszkańcy bardziej rozwiniętych cywilizacji, odróżniając się elastycznością od Inków, żyjących w niewoli surowej teokracji. Gdyby nie ich podatność na choroby przywleczone ze Starego Świata, Hodenosaunee już dawno by go podbili. Teraz mają okazję do nadrobienia straconego czasu.