Выбрать главу

Rozmawiały o Nsarze, o wojsku, o duchowieństwie, o medresie i klasztorze, o dzieciństwie Budur i o pobycie Kirany w Afryce.

Kiedy zamknięto kawiarnię, poszły do zawiji Kirany, do jej pokoju i gabinetu na poddaszu. Za zamkniętymi drzwiami rzuciły się na siebie, przewróciły na kanapę, całowały, tuliły i obejmowały. Kirana chwytała Budur tak mocno, że dziewczyna myślała, że pękną jej żebra. Jej ciało przeszło jeszcze jedną próbę, kiedy wygiął je w łuk silny, orgiastyczny skurcz.

Kiedy obie wyciszyły się, Kirana nadal trzymała głowę Budur w ramionach i uśmiechała się o wiele spokojniej niż zwykle.

— Teraz czas na ciebie.

— Ale ja już doszłam, ocierałam się o twoją łydkę.

— Znam o wiele milszy sposób.

— Nie, naprawdę nie trzeba, już sobie zrobiłam dobrze. W tym momencie, z lekkim przerażeniem Budur zdała sobie sprawę, że Kirana nie zamierza pozwolić jej się dotknąć.

15.

Po tym wydarzeniu Budur czuła się dziwnie, przychodząc na zajęcia Kirany, zarówno w sali, jak i później w kawiarni. Ki-rana zachowywała się wobec niej tak jak zawsze, pewnie dla zachowania pozorów. Budur czuła, że to odrażające i smutne. W kafejce siadała teraz po przeciwnej stronie stołu i rzadko patrzyła jej w oczy. Kirana akceptowała to i wpuszczała się w rozmowę, toczącą się po jej stronie stolika. Dyskutowała jak zwykle zawzięcie, lecz jej mowa wydawała się teraz Budur nieco wymuszona i apodyktyczna, aczkolwiek nie traciła nic ze swej błyskotliwości.

Budur odwróciła się do Hasana, który opowiadał właśnie o Wyspach Cukrowych, leżących pomiędzy Yingzhou a krajem Inków, gdzie każdego dnia paliłby opium i wylegiwał się na mlecznobiałych plażach lub pływał w turkusowych wodach, ciepłych niczym kąpiel w łaźni.

— Czyż to nie byłoby wspaniałe? — zapytał Hasan.

— Może w przyszłym życiu — rzuciła Budur.

— W twoim przyszłym życiu — parsknął Hasan, łypiąc na nią swoim przekrwionym okiem i mierząc ją sardonicznym spojrzeniem — no proszę, jak pięknie, że tak myślisz.

— Nigdy nic do końca nie wiadomo — odpowiedziała mu Budur.

— Racja. Może zrobimy sobie mały spacer i odwiedzimy Madame Sururi. Dowiemy się, kim byliśmy w poprzednich życiach i porozmawiamy z naszymi przodkami, którzy nadal błądzą po bardo. Połowa wdów z Nsary robi takie rzeczy. Z pewnością jest to bardzo pocieszające. Jeśli się w to wierzy — ruchem dłoni wskazał na szklaną płytę, pod którą szli przechodnie w czarnych płaszczach i skuleni pod parasolami — wiem, że to głupie, ale większość z nas nie potrafi nawet prawidłowo przeżyć tego jednego życia, które ma. Jedno życie. Budur miała pewne problemy z zaakceptowaniem tej myśli, mimo iż zarówno nauka, jak i wszystko dookoła, jasno wskazywały, że dysponujemy tylko jednym życiem i niczym innym poza nim. Kiedy Budur była małą dziewczynką, jej matka zwykła mawiać: „bądź grzeczna, bo wrócisz na świat jako ślimak”, a na pogrzebach odmawiano modlitwy w intencji przyszłego żywota zmarłego, w których błagano Allaha o ofiarowanie jej lub jemu kolejnej szansy na poprawę. Teraz wszystko to negowano, kolejne żywoty, piekło i niebo, a nawet Boga — całą tę czczą gadaninę, te zabobony dawnych pokoleń, zatopionych w niewiedzy i układających mity, aby nadać rzeczom sens. Teraz żyli w świecie materialnym, który ewoluował w aktualną postać wskutek działań przypadku i praw fizyki. Ludzie zmagają się przez całe życie i umierają — oto, co zdołali nam objawić naukowcy w swoich pracach. Budur nigdy nie przeżyła niczego, co świadczyłoby, że jest inaczej. Widocznie więc tak było. Taka była rzeczywistość i należało się do niej dostosować albo żyć ułudą. Każdy człowiek musi sam się dostosować do samotności w kosmosie, do nakby, do głodu i niepokoju, do kawy i opium, do świadomości końca.

— Czy ja dobrze słyszałam, że sugerowaliście wizytę u Madame Sururi? — zapytała Kirana przez stół. — Świetny pomysł! Chodźmy! Będzie to niczym zajęcia z historii w terenie, niczym wizyta w miejscu, gdzie od setek lat ludzie żyją w niezmieniony sposób.

— Z tego co słyszałem, ta kobieta jest zabawną starą szarlatanką.

— Był u niej jeden mój znajomy i mówił, że się świetnie bawił.

Spędzili tu już stanowczo za dużo czasu, patrząc na te same popielniczki i czarne kółka od filiżanek z kawą, odciśnięte na blacie stołu, na te same delty strug deszczu na szybach. Założyli więc płaszcze, pozabierali parasole i udali się na przystanek tramwajowy linii numer cztery, jadącej w górę rzeki, w stronę ubogich dzielnic graniczących ze starą stocznią. Na rogach niewielkich zabudowań mieściły się małe maghrebskie sklepiki, a pomiędzy szwalnią i pralnią znajdował się ukryty przesmyk, prowadzący do pokoi ponad sklepami. Drzwi otworzyły się w chwili, gdy zapukali. Zaproszono ich do szerokiego przejścia, a stamtąd dalej do ciemnego pokoju, w którym stało kilka sof i okrągłych stolików — wnętrze wyglądało na zaadoptowany salon w starym i przestronnym mieszkaniu.

Trzech starych mężczyzn i osiem lub dziesięć kobiet siedziało na krzesłach. Byli zwróceni twarzami w stronę kobiety o kruczoczarnych włosach, która była młodsza, niż się Budur spodziewała, lecz nie wyglądała też dziecinnie. Nosiła cygańską szatę, na oczach miała grube cienie, a usta pociągnięte szminką i do tego mnóstwo taniej, sztucznej biżuterii. Do swoich wyznawców mówiła niskim, powolnym i skupionym głosem. Zrobiła przerwę i ruchem dłoni wskazała na wolne krzesła z tylu pokoju, lecz nie odezwała się ani słowem.

— Za każdym razem, kiedy dusza przyobleka się w ciało — kontynuowała, kiedy już wszyscy zasiedli — jest tak, jak gdyby boski wojownik wkraczał na arenę życia, aby stoczyć bój z niewiedzą i z niegodziwością, aby objawić przed innymi swą wewnętrzną boskość i ustanowić rządy boskiej prawdy tu, na Ziemi i w ramach jej możliwości. Następnie, pod koniec wędrówki w danym wcieleniu, dusza powraca do swojego rejonu w bardo. W sprzyjających warunkach potrafię nawiązać kontakt z tymi rejonami.

— Jak długo dusza pozostaje w bardo, zanim znów powróci na świat? — zapytała jedna z trzech kobiet.

— To zależy od wielu czynników — odpowiedziała Madame Sururi. — Nie ma ujednoliconego schematu ewolucji wysoko rozwiniętych dusz. Niektóre najpierw są minerałem, a inne wywodzą się z królestwa zwierząt. Czasem też wszystko zaczyna się od końca i wtedy kosmiczni bogowie przybierają ludzką postać — pokiwała głową, jakby dobrze znany był jej ten fenomen — istnieje wiele różnych dróg.

— A więc to prawda, że mogliśmy być kiedyś zwierzętami?

— Owszem, to możliwe. Jeśli chodzi o ewolucję naszych dusz, to byliśmy już chyba wszystkim, łącznie ze skałami i roślinnością. To oczywiste, że nie sposób zmienić zbyt wiele w trakcie jednego życia, lecz w perspektywie wielu wcieleń można dokonać ogromnych przemian. Na przykład Budda ujawnił, że był kiedyś kozą, lecz jako że urzeczywistnił Boga w sobie, nie miało to najmniejszego znaczenia.

Kirana zdusiła nagłe parsknięcie i poprawiła się na krześle, aby zatuszować swoją reakcję. Madame Sururi nie zwracała na nią uwagi i mówiła dalej: