Nieco później przelecieli nad ośnieżonymi szczytami Zagrosu i zbliżali się do Isfahanu, leżącego w górnych partiach Zayandeh Rud, głębokiej doliny, którą płynęła całoroczna rzeka, uchodząca na słone rozlewiska na wschodzie. Kiedy nadlecieli nad lotnisko w Isfahanie, ujrzeli szeroki pas ruin okalających nowoczesne miasto. Isfahan leżał na trasie Jedwabnego Szlaku i był sukcesywnie burzony i odbudowywany przez Dżyngis-chana i Timura Chromego, w dwunastym wieku przez Afgańczyków, a podczas ostatniej wojny przez najeźdźców z Trawankoru.
Bez względu na swą historię nowe wcielenie miasta Isfahan tętniło życiem. Budowy trwały tam na każdym kroku, a kiedy jechali tramwajem do centrum, mieli wrażenie, jakby przedzierali się przez las dźwigów i żurawi, krzyżujących się pod ostrymi kątami ponad wyrastającymi konstrukcjami z betonu i stali. Abdul Soroush i inni irańscy naukowcy powitali gości z Nsary przy wejściu do wielkiej medresy w centrum miasta, następnie zaprowadzili ich do przestronnych kwater gościnnych przy tutejszym Instytucie Badań Naukowych, a później na obiad do restauracji w centrum.
Ponad Isfahanem stały góry Zagros, a przez południową część śródmieścia, która rozbudowywała się na ruinach najstarszego centrum miasta, przepływała rzeka. Miejscowi opowiadali, że należąca do instytutu kolekcja znalezisk archeologicznych stale się poszerzała o antyki i przedmioty codziennego użytku, pochodzące z minionych epok tego miejsca. Nowe miasto zaprojektowano wraz z siecią szerokich, trójpasmowych ulic, które rozchodziły się promieniście na północ od rzeki i nierzadko sięgały dużych wysokości u stóp jeszcze wyższych gór w oddali. Kiedy świeżo posadzone w tutejszych parkach drzewa osiągną swą właściwą wysokość, wtedy będzie tu naprawdę pięknie, lecz nawet teraz miasto robiło potężne wrażenie.
Mieszkańcy Isfahanu byli oczywiście dumni ze swojego miasta, z instytutu i ogólnie z całego Iranu, który podczas wojny tyle razy upadał, a teraz znów budował się na nowo, i to w całkowicie nowym duchu perskiej doczesności, jak to określali sami mieszkańcy, w którym liczne skupiska ultra-konserwatywnych szyitów tonęły w powodzi bardziej tolerancyjnych imigrantów, intelektualistów na uchodźstwie oraz tutejszych myślicieli, nazywających się Cyrusami, od imienia pierwszego, domniemanego króla Iranu. Ten nowy rodzaj irańskiego patriotyzmu szczególnie spodobał się gościom z Nsary, jako że był on sposobem na częściowe uniezależnienie się od islamu bez wyrzekania się go. Kiedy zasiedli razem do stołu, Cyrusowie od razu radośnie oznajmili, że według ich pojmowania aktualny rok to nie 1381 po hidżrze lecz 2561 rok ery króla królów, po czym jeden z nich wstał i wzniósł toast, recytując tekst anonimowego wiersza, odkryty pod starymi warstwami tynku na ścianie w nowej medresie.
Wszyscy miejscowi wznieśli kielichy i z radością wypili toast, choć większość z nich była przyjezdnymi studentami z Afryki, Nowego Świata i Aozhou.
— Tak właśnie będzie kiedyś wyglądał cały świat, kiedy wszyscy ludzie na Ziemi będą całkowicie mobilni — powiedział Abdul Zoroush do Budur i Pilaliego, kiedy oprowadzał ich po rozległych terenach i nowoczesnych budynkach instytutu.
Później udali się na spacer wzdłuż rzeki, płynącej po południowej stronie naukowego kompleksu. Trwała właśnie budowa szerokiej promenady ze sklepami i kawiarenkami, z których roztaczał się widok na wysokie góry. Zoroush opowiadał, że projektowano ją na wzór bulwaru przy nsareńskim estuarium.
— Pragnęliśmy czegoś na miarę waszego pięknego miasta i mimo, że ogranicza nas ukształtowanie terenu, nadal pragniemy poczuć choć namiastkę tej waszej otwartości.
Konferencja rozpoczęła się nazajutrz i przez siedem dni z rzędu Budur nie robiła prawie nic innego, poza uczestniczeniem w różnorakich sesjach i dyskusjach powiązanych z tym, co wielu nazywało nową archeologią — prawdziwą nauką, będącą czymś więcej niż tylko hobbistycznym zajęciem antykwariuszy czy mglistym początkiem dla rozważań historyków. Tymczasem Pilali zniknął w budynku nauk fizycznych, na wykładach i sesjach ze swojej dziedziny. Najczęściej spotykali się dopiero wieczorami, podczas kolacji w licznym gronie naukowców z całego świata, przez co nie mieli czasu porozmawiać na osobności.
Wszystkie prezentacje z zakresu archeologii były dla Budur ekscytującą formą zdobywania wiedzy. Po jakimś czasie już nie tylko ona, ale i wszyscy inni zaczęli uświadamiać sobie, że właśnie teraz, na ich oczach, w erze powojennej odbudowy, dzięki odkryciom i nowatorskim metodologiom, przy orientacyjnie ustalonych ramach wczesnej historii świata, rodziła się nowa nauka i nowy sposób rozumienia najodleglejszej historii człowieka. Sale wykładowe pękały w szwach, a dyskusje toczyły się czasem do wieczora. Niektóre prezentacje odbywały się w korytarzach. Prelegenci stali przed planszami lub tablicami, ze wskaźnikiem lub kredą w ręce, gestykulowali, omawiając szczegóły specyficznych zagadnień, i odpowiadali na pytania stłoczonych słuchaczy. Budur najchętniej uczestniczyłaby we wszystkich wydarzeniach, lecz jako że nie było to możliwe, szybko opracowała własną metodę uczestnictwa w wykładach. Zajmowała miejsce z tylu sali lub za skupiskami ludzi na korytarzach, wyłapywała sedno prezentowanego problemu i już sprawdzała w programie konferencji, gdzie spędzi następną godzinę.
W jednej auli zatrzymała się na dłużej, chcąc posłuchać starszego mężczyzny z zachodniego Yingzhou, o chińskich lub japońskich korzeniach, który posługując się dziwaczną perszczyzną, opowiadał o kulturach Nowego Świata w momencie ich odkrywania. Zainteresowało ją to przede wszystkim ze względu na przyjaźń z Ganagweh i Haneą.
— Choć pod względem technologicznym i architektonicznym mieszkańcy Nowego Świata trwali przy najstarszych rozwiązaniach, w Yingzhou nie udomawiano zwierząt, natomiast w kraju Inków hodowano tylko lamy i świnki morskie, to i tak kultura Inków czy Azteków przypominała w pewnym sensie to, czego dziś dowiadujemy się o starożytnym Egipcie. Tak więc plemiona Yingzhou prowadziły podobny tryb życia co mieszkańcy Starego Świata przed powstaniem pierwszych miast, czyli około osiem tysięcy lat temu, podczas gdy południowe imperia Inków przypominały Stary Świat sprzed mniej więcej czterech tysięcy lat: to dość znaczna różnica, którą, jeśli pozwolicie, z przyjemnością wyjaśnię. Inkowie mieli pewną przewagę topograficzną i surowcową, przykładem niech będzie lama, zwierzę juczne o niewielkiej przydatności z perspektywy Starego Świata, a jednak Yingzhou nie miało nawet tego. Inkowie dysponowali zatem większymi zasobami siły, a jak wiemy od Mistrza Zorousha, w równaniach energetycznych, używanych do oceny stopnia rozwoju danej kultury, siła, jaką można wytoczyć naprzeciw potędze natury, jest zasadniczym czynnikiem decydującym o postępie.
Tak czy inaczej wysoki stopień prymitywizmu panujący na Ying-zhou, nie przeszkadzał rozwinięciu się tam struktur, które przypominają nieco organizację społeczności Starego Świata w fazie preagrarnej, lecz jednocześnie, co ciekawe, wykazują wiele cech nowoczesnych. Po pierwsze mieszkańcy Yingzhou opanowali podstawy rolnictwa, uprawiali kabaczki, kukurydzę, fasolę i inne, po drugie, stanowili niewielkie, samowystarczalne populacje zdolne do utrzymania się z bogactw naturalnych, których źródłem były lasy pełne zwierzyny i owoców wielu gatunków drzew liściastych. Ich gospodarkę można by nazwać przedkry-zysową, w odróżnieniu od tego, co możemy obserwować i rozważać dziś, jako technologicznie wygenerowaną fazę postkryzysu. Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku indywidualna jednostka ludzka (mężczyzna lub kobieta) jest nośnikiem o wiele większej wartości niż w systemie gospodarki kryzysowej. Poza tym, hierarchiczny ucisk społeczny nie był tam na porządku dziennym. W tych sprzyjających warunkach materialnego dobrobytu spotykamy się z wyjątkowym egalitaryzmem ludu Hodenosaunee: władza w rękach kobiet i całkowite wyrzeczenie się niewolnictwa, zamiast którego stosowano politykę asymilacyj-ną, wplatającą podbite plemiona w poszerzającą się strukturę państwa.