Do momentu powstania Pierwszych Wielkich Imperiów, to jest jakieś cztery tysiące lat później, ustroju tego już nie było, a na jego miejscu pojawiła się surowa, spionizowana hierarchia z boskim królem na szczycie, z kastą duchowieństwa cieszącą się władzą absolutną, z permanentnym dozorem wojskowym i zniewalaniem pokonanych narodów. Te wczesne osiągnięcia, a może należałoby powiedzieć patologie cywilizacyjne zaczynamy zwalczać dopiero dziś, czyli jakieś cztery tysiące lat później, i to tylko w niektórych, sprawnie rozwijających się społecznościach światowych.
W międzyczasie oba te relikty cywilizacyjne niemal całkowicie zniknęły z powierzchni Ziemi, głównie z powodu chorób przywleczonych ze Starego Świata, które atakowały populacje, niemające z nimi wcześniej kontaktu. Ciekawym zjawiskiem jest to, że w pierwszej kolejności i niemal od razu upadły stany południowe, które doszczętnie zdewastowała chińska armia poszukiwaczy złota, a wkrótce potem głód i zarazy. Zdawałoby się, że ciało pozbawione głowy musi również umrzeć. Tymczasem na północy sytuacja przedstawiała się inaczej, przede wszystkim dlatego, że Hodenosaunee potrafili się bronić. Zaszywszy się w głębi lasów, nigdy do końca nie poddali się ani chińskim, ani muzułmańskim najazdom od strony Atlantyku. Poza tym byli mniej podatni na choroby Starego Świata, gdyż najprawdopodobniej zetknęli się z nimi wcześniej dzięki wędrownym mnichom japońskim, handlarzom, traperom i poszukiwaczom, którzy zarażali pojedyncze skupiska rdzennej ludności, lecz nie wywoływali epidemii na wielką skalę, przez co odgrywali rolę naturalnej szczepionki, dzięki której populacja Yingzhou przetrwała późniejszy, bardziej zmasowany najazd Azjatów. Ci z kolei nie przynieśli ze sobą tak wielkiego zniszczenia jak Chińczycy, lecz oczywiście zginęło wielu ludzi i wiele plemion wymarło.
Budur wyszła z sali, zastanawiając się nad terminem „społeczeństwo postkryzysowe”, którego w wygłodniałej Nsarze nigdy wcześniej nie słyszała. Zbliżała się pora kolejnej sesji, wielkie wydarzenie, którego Budur nie chciała przegapić, a które, jak się okazało, cieszyło się jak dotąd największą popularnością. Była to dyskusja plenarna, poświęcona kwestii wymarłych Franków i przyczyn tak katastrofalnej zarazy, która na nich spadła.
Ogromnym dorobkiem w tej dziedzinie mógł się poszczycić romski uczony, Istvan Romani, który przeprowadził wiele badań na peryferiach strefy zasięgu zarazy, w Madziaristanie i Mołdawii. Okres Długiej Wojny przyniósł ze sobą nowe badania, tym razem już nad samą chorobą, gdyż spodziewano się, że któraś ze stron wkrótce użyje jej jako broni. Według aktualnego stanu wiedzy choroba w pierwszych wiekach przenosiła się przez pchły żyjące na szczurach, które podróżowały na statkach i w karawanach. Wspólnie z chińskim uczonym o imieniu Jiang, Romani prowadził badania na cmentarzu miejscowych nestorian w mieście Issyk Kul, na południe od jeziora Balhasz w Turkiestanie. Udało im się zdobyć dowody na drastyczny skok wskaźnika śmiertelności na tamtych terenach około roku siedemsetnego. Powodem musiała być zaraza.
Najprawdopodobniej tutaj właśnie znajdowało się ognisko zapalne epidemii, która wzdłuż Jedwabnego Szlaku rozprzestrzeniała się na zachód do Saraju, ówczesnej stolicy chanatu Złotej Ordy. Jeden z ich chanów, o imieniu Janibeg, zdobył genueński port w Kaffie na Krymie, katapultując do obwarowanych miast martwe ciała ofiar zarazy. Genueńczycy pozbywali się zwłok, wrzucając je do wody, lecz to bynajmniej nie zatrzymało epidemii, która w szybkim tempie opanowała całą sieć genueńskich portów handlowych, łącznie z całym wybrzeżem Morza Śródziemnego. Plaga przenosiła się z portu do portu. Zimą przechodziła w stadium utajone, a na wiosnę znów atakowała, tym razem również w głębi lądu. Schemat ten powtarzał się przez ponad dwadzieścia lat. Wszystkie zachodnie półwyspy Starego Świata zostały wyniszczone, tak samo jak ziemie na północ od Morza Śródziemnego i dalej na wschód aż po Moskwę, Nowogród, Kopenhagę i porty nadbałtyckie. W tamtym czasie liczba ludności Firanii spadła o 70 procent w stosunku do stanu sprzed wybuchu epidemii. Następnie, w roku 777, który dla niektórych mułłów i sufickich mistyków miał szczególne znaczenie, uderzyła druga fala epidemii, przypuszczalnie tej samej choroby, która uśmierciła niemal wszystkich ocalałych z pierwszego ataku. Podróżnicy i marynarze odwiedzający w ósmym wieku tamte tereny donosili o widokach całkowicie opustoszałych ziem.
Inni prelegenci starali się udowodnić w swoich prezentacjach, że przyczyną drugiej fali epidemii nie była, jak w pierwszym przypadku, dżuma, lecz wąglik. Jeszcze inni byli całkiem przeciwnego zdania i twierdzili, że najnowsze badania nad pierwszą chorobą wykazują znacznie częstsze występowanie czarnych krost, czyli znamion wąglikowych, niż obrzęku węzłów pachwinowych, wskazujących na dżumę, według nich, dopiero druga fala była epidemią dżumy. Na tej samej sesji wyjaśniono, że zaraza miała w istocie trzy postacie: obrzękową, po-socznicową i płucną, z tym że zapalenie piuc wywoływane odmianą płucną okazało się najbardziej zakaźne, najszybciej się rozprzestrzeniało, a do tego było śmiertelne. Forma posocznicowa była jeszcze groźniejsza. W gruncie rzeczy wszystkie te choroby doczekały się najbardziej szczegółowych opisów w niefortunnym dla nauki okresie Długiej Wojny.
Dlaczego jednak zaraza ta, jakąkolwiek chorobą bądź kombinacją chorób by nie była, okazała się tak śmiertelna w skutkach akurat dla mieszkańców Firanii? W sympozjum brali udział kolejni prelegenci, którzy wysuwali teorię za teorią. Budur robiła notatki, z których pod koniec dnia, najczęściej przy kolacji, zdawała sprawę Piialiemu. Ten wszystko notował na serwetkach:
W latach siedemdziesiątych ósmego wieku mikroorganizm zarazy mutuje w formę o wirulencji podobnej do gruźlicy lub tyfusu.
W ósmym wieku miasta Toskanii cierpią na przeludnienie, zawodzi kanalizacja, wskaźnik zachorowań skacze.
Nagle wyludnienie wywołane pierwszą falą epidemii. Po nim seria katastrofalnych powodzi, które niszczą zbiory i sprowadzają głód.
Pod koniec pierwszej fali epidemii w północnej Francji odnotowano ekstremalnie zakaźną odmianę mikroorganizmu zarazy.
Jasna karnacja Franków i Celtów pozbawiona jest pigmentu, zwiększającego odporność na choroby i odpowiedzialnego za powstawanie piegów.
Cykl plam słonecznych wywołuje anomalie pogodowe i co dwanaście lat sprowadza coraz groźniejszą formę epidemii…
— Plamy słoneczne? — przerwał jej Pilali.
— Tak mówił tamten człowiek — wzruszyła ramionami Budur.
— Tak… no więc, co to mogło być? — zastanowił się Pilali, spoglądając na swoją serwetkę — mikroorganizm zarazy albo jakiś inny mikroorganizm lub też swoista cecha tamtejszych ludów albo ich zwyczaje, a może gleby lub pogoda, lub plamy na słońcu… — uśmiechnął się pod nosem — to chyba wszystko nam wyjaśnia. Myślę, że powinni uwzględnić również promieniowanie kosmiczne. Czy w tamtym czasie nie zaobserwowano jakiejś eksplozji supernowej?