Budur nie mogła powstrzymać śmiechu.
— Nie, chyba trochę wcześniej. Tak czy inaczej musisz przyznać, że warto jest szukać wyjaśnienia.
— Tak samo jak i warto robić inne rzeczy, gdyż na razie wszystko wskazuje, że do rozwiązania tej kwestii jeszcze daleka droga przed nami.
Prezentacje toczyły się dalej. Poruszano najrozmaitsze zagadnienia, od historii powszechnej sprzed Długiej Wojny, przez wszystkie wcześniejsze epoki, aż po szczątki i przedmioty najwcześniejszych ludzi. Wykład poświęcony pierwszym istotom ludzkim skłonił wszystkich do zastanowienia się nad jedną z poważniejszych kwestii, stawianych przez ich dziedzinę, nad kwestią początków ludzkości.
Archeologia jako dyscyplina wywodziła się w dużej mierze z Chin, gdzie szybko przyswoili ją sobie ludzie Nawaho, którzy prowadzili wspólne badania z Chińczykami. Po powrocie do Yingzhou planowali wykorzystać zdobytą wiedzę w celu dowiedzenia się czegoś o dawnych ludach zamieszkujących wyschnięty zachód ich kontynentu, które nazywali kulturą Anasazi. Pewien uczony z plemienia Nawaho o imieniu Anan, wraz z ze swoimi kolegami, jako pierwszy podjął się próby opisu globalnej migracji ludzkości oraz jej najwcześniejszej historii. Naukowcy twierdzili, że plemiona Yingzhou eksploatowały złoża cyny na Żółtej Wyspie, na największym z wielkich jezior, jeziorze Manitoba, a następnie, drogą morską transportowali surowiec przez ocean do wszystkich kultur azjatyckich i afrykańskich, gdzie nadal trwała epoka brązu. Grupa Anana twierdziła, że na Nowym Świecie cywilizacja narodziła się wraz z Inkami, Aztekami i plemionami z Yingzhou, a ściślej mówiąc, z ich najstarszymi przodkami, zamieszkującymi pustynie zachodu jeszcze przed nastaniem kultury Anasazi. Te wielkie, pradawne imperia wykorzystywały swoją trzcinowo-balsową flotę do wymiany towarowej z praprzodkami dzisiejszych Azjatów, którym oferowano cynę w zamian za przyprawy i sadzonki roślin rolniczych. Ci wcześni handlarze z Yingzhou przyczynili się też do powstania cywilizacji śródziemnomorskich, starszych nawet od kultury starożytnej Grecji: starożytnych Egipcjan oraz środkowo-zachodnich państw Sumerów i Asyryjczyków.
Tak oto wyglądało stanowisko archeologów Nawaho, w rzeczy samej jasno wyłożone i szczegółowo udokumentowane znaleziskami z niemal całego świata. Z drugiej jednak strony, w Azji, Firanii i Afryce ciągle pojawiały się nowe dowody, wskazujące na nieprawdziwość ich teorii. Wyniki cykloorganicznego datowania reliktów ludzkości znalezionych w Nowym Świecie wskazywały na okres sprzed dwudziestu tysięcy lat. Początkowo wszyscy przyznali, że były to najstarsze ze znanych pozostałości po człowieku, starsze nawet od najstarszych cywilizacji Starego Świata, Chińczyków, Egipcjan czy ludów Środkowego Zachodu. Przy takim stanie wiedzy teoria Nawaho wydawała się bardzo prawdopodobna, lecz teraz, kiedy wojna się skończyła, naukowcy rozpoczęli badania Starego Świata przy użyciu niedostępnych nigdy wcześniej technik, które pojawiły wraz z narodzinami współczesnej archeologii. Badacze znaleźli mnóstwo śladów ludzkiej bytności z okresów znacznie starszych niż te, o których dotychczas wiedziano. Doskonale zachowane malowidła naścienne odkryte w jaskiniach na południe od Nsary datowano na czterdzieści tysięcy lat, a szkielety ze środkowego zachodu okazały się mieć ponad sto tysięcy lat. Badacze z miasta Ingal w południowej Afryce donosili o odkryciu szczątków ludzkich lub raczej ewolucyjnych przodków człowieka, które pochodziły sprzed kilkuset tysięcy lat. W przypadku tych znalezisk nie sprawdzało się datowanie cykloorganiczne, więc zastosowano inne metody datowania, które według naukowców były równie precyzyjne.
Jak dotąd jeszcze nikt na świecie nie wysunął takiego twierdzenia, jakie zaryzykowali afrykańscy naukowcy. Większość seminarzystów odniosła się doń sceptycznie, inni dopytywali się o rodzaj zastosowanych technik datowania, a jeszcze inni z miejsca odrzucali takie pomysły jako rażące oznaki kontynentalnego czy też rasowego patriotyzmu. Reakcja ta naturalnie rozgniewała naukowców z Afryki i cale popołudniowe spotkanie przybrało nerwowy charakter, który mimowolnie przywodził ludziom na myśl atmosferę ostatniej wojny. Niezwykle ważną umiejętnością było utrzymanie dyskursu naukowego, dotyczącego faktów wolnych od religii, polityki i różnic rasowych.
— Myślę, że we wszystkim można się doszukać oznak patriotyzmu — zagadnęła Budur Pilaliego tamtej nocy. — Patriotyzm archeologiczny to czysty absurd, ale wszystko wskazuje na to, że właśnie taki był początek archeologii w Yingzhou. Pewnie jest coś takiego w człowieku, jak nieświadoma stronniczość na rzecz miejsca własnego pochodzenia. Dopóki nie uporamy się z problemem datowania znalezisk, dopóty kwestia zastąpienia jednego modelu innym pozostaje otwarta.
— Metody datowania z pewnością zostaną udoskonalone — powiedział Pilali.
— Owszem, ale do tego czasu wszystko pozostanie niejasne.
— I tak jest zawsze.
Dni upływały na niezliczonych spotkaniach. Budur wstawała o świcie, udawała się do jadalni medresy na lekkie śniadanie, a potem, aż do kolacji, a czasem i późnego wieczora uczestniczyła w różnorakich prezentacjach i rozmowach. Raz zaskoczył ją poranny wykład młodej kobiety, opowiadającej o odkryciu czegoś, co opisywała jako zapomnianą gałąź muzułmańskiego feminizmu. Był to nurt myślowy, który zasilił renesans samarkandzki, po czym popadł w zapomnienie. Najprawdopodobniej stworzyły go kobiety z miasta Qom, które sprzeniewierzyły się rządom mułłów i poprowadziły swoje rodziny na północny wschód, w stronę warownego miasta Derbent w Baktrii, gdzie mieszkańcy nadal prowadzili szczęśliwy transoksański żywot, mimo iż od podbicia ich miasta przez Aleksandra Wielkiego upłynęło ponad tysiąc lat. Muzułmańskie buntowniczki osiedliły się z rodzinami w Derbencie i wkrótce zdołały wypracować taki styl życia, w którym każdy był nie tylko równy w obliczu Allaha, ale i w obliczu drugiego człowieka. Aleksander pewnie stworzyłby coś podobnego, sam przecież był niegdyś gorliwym uczniem królowej Krety. Wszyscy mieszkańcy Derbentu żyli w zgodzie i dostatku jeszcze przez wiele lat, być może dlatego, że koncentrowali uwagę na własnych sprawach i nigdy nie próbowali w jakikolwiek sposób narzucać się światu. Oczywiście nie zatrzymali wszystkiego dla siebie i często dzielili się wiedzą z ludźmi, z którymi handlowali w pobliskiej Samarkandzie, a tamci, czerpiąc z ich doświadczenia, rozpoczynali odrodzenie świata na własną rękę. Młoda badaczka twierdziła, że wszystko to dało się wyczytać z ruin i wykopalisk.
Budur zaczęła spisywać źródła bibliograficzne do wykładu i sporządzając notatkę, uświadomiła sobie, że archeologia również może wyrażać pragnienia, a nawet stawiać wymagania wobec przyszłości. Wyszła na korytarz. Zapyta o to Kiranę, a sama będzie musiała ów problem zbadać. Kto wie, co ludzie tak naprawdę robili w przeszłości? Na świecie wydarzyło się tyle rzeczy, o których nikt nigdy nie napisał ani słowa i o których nikt dzisiaj nie pamięta, wszystko albo prawie wszystko mogło się zdarzyć. Kirana wspomniała kiedyś o pewnej ludzkiej cesze, która skłaniała nas do myślenia, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Ta myśl dodawała nam odwagi do wprowadzania własnego państwa na drogę postępu. Podobnie rzecz miała się z kobietami, które od zawsze żywiły przekonanie, że wszystkim innym kobietom na świecie powodziło się znacznie lepiej niż im i to przekonanie również dodawało im sił do walki o zmiany. Takie tendencje przejawiały się też na inne sposoby. Ludzie zawsze wyobrażali sobie dobro absolutne jako coś istniejącego poza otaczającą ich rzeczywistością, jak na przykład w opowieściach o cudownych miejscach, które wkrótce po odkryciu znikały w tajemniczy sposób. Chińczycy nazywali je historiami ze Źródła Potoku Kwitnącej Brzoskwini, lecz trudno powiedzieć, ile w nich historii, ile przypowieści, a ile proroctwa. Prawdopodobnie dopiero przyszłe pokolenia będą mogły o tym zawyrokować.