Budur odwiedziła jeszcze inne sesje, lecz na każdej z nich wyczuwała podobną, coraz silniejszą atmosferę ludzkiego trudu, bezustannych eksperymentów i zmagań. Ludzie wypowiadali setki tysięcy słów, aby porozumieć się co do spójnego sposobu koegzystencji. Imitacja Potali wielkości dwóch trzecich oryginału wybudowana przed granicą Pekinu, starożytny kompleks świątynny, najprawdopodobniej greckiego pochodzenia, odnaleziony w puszczach Amazonii i Syjamu, Stolica Inków założona wysoko w górach, szkielety pramieszkańców Firanii, które pod względem kształtu czaszki niezupełnie przypominały współczesną postać człowieka; koliste budowle z mamucich ciosów, kalendarzowa struktura kolistych konstrukcji kamiennych z Brytanii, nienaruszony grobowiec egipskiego faraona, świetnie zachowane szczątki średniowiecznej francuskiej wioski, wrak z półwyspu Ta Snu, ląd lodowcowy wokół bieguna północnego, wczesna ceramika inkaska malowana w południowojapońskie wzory, majska legenda o „wielkim nadejściu” boga Itzamna, który nosił to samo imię co współczesna mu sintoistyczna bogini matka; megalityczne budowle w in-kaskich dorzeczach, przypominające kształtem megality z Maghrebu, sta-rogreckie ruiny z Anatolii, będące najprawdopodobniej pozostałościami po Troi, opisanej przez Homera w Iliadzie; gigantyczne kształty geometryczne na równinach inkaskich, które w całości widać tylko z powietrza, nadmorska wioska na Orkadach, gdzie zabrała ją Idelba, kompletne grecko-rzymskie miasto w okolicach Efezu na wybrzeżu anatolijskim… Te i wiele innych odkryć prezentowali pasjonaci i znawcy z całego świata. Każdy dzień wypełniały niekończące się rozmowy. Budur wszystko notowała w brulionie i dopytywała się o reprinty szerszych opracowań i esejów, jeśli były dostępne w perskim lub arabskim. Szczególnie zaciekawiła ją sesja poświęcona metodom datowania. Naukowcy zajmujący się tą dziedziną wielokrotnie wyrażali podziw dla pionierskich prac jej ciotki. Obecnie testowali alternatywne metody datowania materii, na przykład prężnie rozwijającą się dendrochronologię, polegającą na porównywaniu zmian zachodzących z czasem w słojach drzew. Inna metoda wymagała badań nad luminescencją ki z przedmiotów ceramicznych, wypalanych w odpowiednio wysokiej temperaturze. Nadal jednak wszystkie pomysły wymagały dopracowania i żaden z naukowców nie był w pełni zadowolony z aktualnego stanu umiejętności ocenienia wieku przedmiotów, które wykopywali z ziemi.
Jednego dnia grupa archeologów, wykorzystująca naukowe osiągnięcia Idelby, zaprowadziła Budur przez dziedziniec medresy na drugą stronę kompleksu, gdzie znajomi fizycy Idelby zorganizowali memoriał jej imienia. Było kilka przemówień, naświetlenie różnych aspektów dorobku naukowego oraz prezentacja nowych prac, bazujących na jej osiągnięciach. Później wszystkich zaproszono na skromne przyjęcie, gdzie chwilą ciszy uczczono pamięć wielkiej badaczki.
Budur przechadzała się pomiędzy ludźmi, przyjmując kondolencje i wyrazy uznania dla dokonań ciotki. Wszyscy mężczyźni na przyjęciu, a była ich tam większość, okazywali Budur wiele troski. Budur była dumna, a czule słowa i spojrzenia były niezwykle krzepiące, choć i one czasem wywoływały chwilowy, bolesny skurcz: stracili nieocenioną koleżankę, Budur zaś ostatnią, liczącą się dla niej krewną. Nie potrafiła więc skupiać się wyłącznie na dokonaniach naukowych Idelby.
Poproszono ją o zabranie głosu przed całym zgromadzeniem. Poczuła ściśnięcie w żołądku, ale po chwili wzięła się w garść i ruszyła w stronę mównicy, myśląc o swoich niewidomych żołnierzach, którzy byli dla niej pewnym uziemieniem, kotwicą, punktem odniesienia, wobec którego mogła ocenić prawdziwy smutek. W porównaniu z nimi to, co działo się teraz dookoła niej, było prawdziwym świętowaniem, więc uśmiechnęła się do tych wszystkich ludzi, którzy przyszli oddać cześć Idelbie. Teraz jeszcze tylko musiała coś powiedzieć. Wchodząc na katedrę, pomyślała, że spróbuje rzec to, co z pewnością padłoby z ust Idelby, albo choć sparafrazuje jej słowa. W tego typu reinkarnację była w stanie uwierzyć.
Spojrzała na tłum fizyków. Czuła spokój i opanowanie.
— Wszyscy wiemy — mówiła — czym dla Idelby była fizyka atomowa, którą zajmujecie się dziś na co dzień. Wiemy też, jak bardzo zależało jej, aby wyniki tej pracy wykorzystać dla dobra ludzkości i w żadnym innym celu. Myślę, że najlepszym sposobem upamiętnienia jej osoby będzie powołanie stowarzyszenia naukowców, czuwających nad właściwym rozpowszechnianiem i zastosowaniem posiadanej wiedzy. Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję porozmawiać o tym szerzej. Taka organizacja powinna zrodzić się z myśli o intencjach Idelby, z jej przeświadczenia, że jeśli w grę wchodzi dobro człowieka, to na nikogo nie można liczyć tak jak na naukowców, gdyż większość problemów po drodze będzie właśnie natury naukowej.
Na widowni zapadła cisza i zapanował bezruch. Twarze zgromadzonych przypominały twarze niewidomych żołnierzy, malował się na nich ból i pragnienie, desperacka nadzieja i żal. Bez wątpienia wielu z obecnych udzielało się w wojskowych projektach swoich rządów, zwłaszcza pod koniec wojny, kiedy wyścig zbrojeń nabrał szaleńczego tempa, a sytuacja na świecie coraz bardziej się komplikowała. Całkiem niewykluczone, że byli tu również wynalazcy pocisków z gazem bojowym, od których stracili wzrok weterani Budur.
— Oczywiście zdajemy sobie sprawę — ciągnęła dalej ostrożnym tonem — że jak dotychczas nie zawsze tak było. Naukowcy nie zawsze robili to, czego wymagało od nich dobro ludzkości. Przez swoją wizję nauki Idelba pokazuje nam, że możemy ją nie tylko czynić coraz bardziej naukową, lecz przede wszystkim sukcesywnie ją udoskonalać. Jest to jeden spośród wielu czynników definiujących naukę i odróżniających ją od innych działalności człowieka. Dla mnie właśnie przez to wszelka działalność naukowa jest czymś w rodzaju modlitwy, jest formą oddania czci światu. To praca, która wymaga od nas oddania i poświęcenia — pamiętajmy o tym, kiedy wspominać będziemy Idelbę i kiedy będziemy myśleć o zastosowaniu wyników naszych prac. Dziękuję.
Po wystąpieniu do Budur podeszło wiele osób, pragnących wyrazić podziękowania i uznanie, mimo iż właściwej adresatki ich słów nie było już wśród nich. Kiedy uroczystość dobiegała końca, niektórzy badacze udali się do pobliskiej restauracji, a później już tylko garstka z nich zdecydowała się zostać na kawę i baklawę. Budur poczuła się przez chwilę jak w jednej z kafejek w deszczowej Nsarze.
Ostatecznie około północy zostało ich tam nie więcej niż tuzin, a kelnerzy mieli takie miny, jakby chcieli już zamykać. Wtedy Pilali rozejrzał się po pomieszczeniu i odwzajemnił spojrzenie Abdula Sorousha, po czym zwrócił się do Budur:
— Oto doktor Chen — powiedział, wskazując na siedzącego przy drugim końcu stołu Chińczyka o siwych włosach, który przywitał się z nią ukradkowym skinieniem głowy. — Przywiózł nam wyniki prac swojego zespołu nad alactinem, który, jak zapewne ci wiadomo, był jednym z ważniejszych zagadnień, jakimi zajmowała się Idelba. Doktor Chen pragnie podzielić się swoimi spostrzeżeniami ze wszystkimi uczestnikami konferencji. Chińczycy podzielają nasze zdanie w kwestii możliwości rozbicia atomu alactinu i wykorzystania go do budowy bomby. Wykonali dalsze obliczenia, które sprawdziliśmy razem z Mistrzem Anandą — kolejnym siwym mężczyzną, siedzącym obok Chena, który również skłonił się Budur. — Z obliczeń wynika, że rodzaj alactinu niezbędny do wywołania wybuchowej reakcji łańcuchowej występuje w przyrodzie niezwykle rzadko. Należałoby najpierw zgromadzić odpowiednią ilość alactinu w formie naturalnej, a następnie poddać go specjalnej obróbce przemysłowej, lecz ta procedura istnieje dziś tylko w sferze teorii. Jeśli natomiast udałoby się ją urzeczywistnić w praktyce, wówczas wyprodukowanie minimalnej ilości materiału niezbędnego do skonstruowania jednej bomby pochłonęłoby całą moc przemysłową średniego państwa.