— Naprawdę? — zdziwiła się Budur.
Wszyscy dookoła pokiwali głowami, a na ich twarzach pojawił się wyraz ulgi, a nawet zadowolenia. Tłumacz doktora Chena powiedział do niego coś po chińsku, po czym naukowiec skinął głową i odpowiedział w swoim języku. Tłumacz odezwał się po persku:
— Doktor Chen chciałby podzielić się własnym spostrzeżeniem. Według niego żadne państwo na świecie, pomimo najszczerszych chęci, nie będzie w stanie wyprodukować takiego materiału jeszcze przez wiele lat. Jesteśmy więc chwilowo bezpieczni.
— Rozumiem — powiedziała Budur i ukłoniła się w stronę starego Chińczyka. — Jak zapewne ci wiadomo, moja ciotka bardzo się tym przejmowała i z pewnością ucieszyłyby ją wasze wyliczenia. Mimo to sądzę, że i tak opowiadałyby się za stworzeniem międzynarodowej grupy naukowców, być może fizyków atomowych, którzy czuwaliby, aby ludzkość nigdy nie stanęła przed groźbą urzeczywistnienia rozważanych możliwości. Po tym, co wycierpieliśmy w czasie wojny, nie sądzę, abyśmy byli gotowi na przyjęcie superbomby — mogłoby się to skończyć globalnym szaleństwem.
— Racja — powiedział Pilali, po czym słowa Budur zostały przetłumaczone na chiński. Następnie znów zabrał głos doktor Chen, a później jego tłumacz.
— Szanowny profesor mówi, iż jego zdaniem powołanie komitetu naukowców w celu skoordynowania, czy, czy zaradzenia…
Doktor Chen wtrącił jeszcze jedną uwagę.
— Mówi, że sterowanie światowymi rządami poprzez mówienie im o istniejących możliwościach i udzielanie cennych rad… mówi, że da się to osiągnąć w sposób dyskretny… zwłaszcza teraz w… w powojennej atmosferze wyczerpania. Mówi, że rządy zaakceptują taki komitet, gdyż początkowo nie zorientują się, co oznacza jego istnienie. Kiedyś jednak zrozumieją, lecz do tego czasu nie będą w stanie… rozmontować siatki całej organizacji. W ten sposób naukowcy będą mogli zagrać… jedną z głównych ról na arenie polityki światowej. Oto jego słowa.
Zgromadzeni wokół stołu kiwali głowami w zadumie, inni przyjmowali słowa z ostrożnością, a jeszcze inni byli zaniepokojeni, jedno było pewne: większość badań naukowych finansowały rządy ich państw.
Głos zabrał Pilali.
— Przynajmniej powinniśmy spróbować, to jedyny sposób, aby oddać hołd Idelbie. Poza tym myślę, że może się udać i na pewno nam nie zaszkodzi.
Wszyscy znów pokiwali głowami, a kiedy tłumacz skończył przekład, Chen również pokiwał głową. Następnie Budur wyszła ze śmiałą propozycją:
— Można by to po prostu przedstawić jako inicjatywę naukowców, którzy prowadzą swoje badania i chcą, no wiecie, skoordynować działania, na rzecz udoskonalania nauki. Na początek trzeba zająć się czymś prostym i nieszkodliwym, jak na przykład matematycznym ujednoliceniem miar wagi i długości lub kalendarzem słonecznym, który odzwierciedlałby ruch Ziemi wokół słońca. Przecież my się nawet nie zgadzamy co do aktualnej daty. Każdy z nas przybył tu w innym roku, a do tego nasi gospodarze wskrzesili już następny system. W tym momencie istniejemy w wielu datach jednocześnie. Przecież nie zgadzamy się nawet co do długości roku. Żyjemy w różnych historiach, mimo że to wciąż jest ten sam świat, o czym boleśnie przekonała nas wojna. Myślę, że wy, badacze, powinniście spotkać się z matematykami i astronomami i stworzyć wspólny i precyzyjny kalendarz, którym zaczniecie posługiwać się w waszej pracy naukowej. Myślę, że to może zrodzić głębsze poczucie więzi między narodami.
— Ale kiedy byśmy zaczęli? — zapytał ktoś z tłumu.
Budur wzruszyła ramionami, nie zastanawiała się wcześniej nad tą stroną przedsięwzięcia. Co powiedziałaby Idelba?
— A dlaczego nie teraz? Nazwijmy tę konferencję rokiem zerowym. Mamy przecież wiosnę. Rozpocznijmy więc rok od równonocy wiosennej, tak jak w większości kalendarzy, i liczmy dni kolejnych lat, pomijając podziały na miesiące i tygodnie siedmio — i dziesięciodniowe. Dzień dwieście pięćdziesiąty siódmy roku pierwszego, w przód i w tył od daty zerowej, trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku, w razie potrzeby dodać dni przestępne i robić wszystko, żeby zsynchronizować się z naturą. Kiedy na całym świecie ujednolicimy podstawowe wielkości i wprowadzimy międzynarodowe standardy miar, a rządy zaczną naciskać na nas, abyśmy pracowali dla wybranych przez nie części ludzkości, powiemy im, przykro nam, nauka nie działa w ten sposób, to system dla wszystkich ludzi, a my tylko dbamy, żeby działał, jak należy.
Doktor Chen uważnie przyglądał się przemawiającej Budur. Kiedy skończyła, skinął głową i powiedział coś po chińsku.
Odezwał się tłumacz:
— Mówi, że to dobre pomysły. Mówi, wypróbujmy je i przekonajmy się.
Po tej nocy Budur nie przestała uczęszczać na sesje i nadal sporządzała obszerne notatki. Teraz jednak rozpraszała ją myśl o kuluarowych rozmowach fizyków, o których wiedziała, że trwają w budynku po drugiej stronie medresy. Pilali o wszystkim ją informował, ą jej notatki zamieniały się czasem w listę rzeczy do zrobienia. W słonecznym Isfahanie, w mieście antycznym, a zarazem całkiem nowym, niczym w ogrodzie świeżo posadzonym na starych ruinach, łatwo było zapomnieć o głodzie panującym w Firanii, w Afryce i w Chinach, właściwie na całym globie. Na papierze wszystko wydawało się do uratowania.
Jednego ranka jej uwagę przykuła prezentacja wizualna, zatytułowana Odkrycie tybetańskiej wioski w nienaruszonym stanie — zaledwie kilka plansz fotograficznych rozstawionych w korytarzu pośród wielu innych tego typu atrakcji. Główny opis u dołu planszy był w języku perskim, niżej znajdowały się zwięzłe tłumaczenia na chiński, tamilski, arabski i algonkiński — była to „wielka piątka” języków obowiązujących na konferencji. Autorką i prezenterką plansz była duża, młoda kobieta o płaskiej twarzy, która z wyraźną tremą odpowiadała na pytania padające ze skromnej, kilkuosobowej widowni przechodniów, którzy przystanęli, aby wysłuchać jej wprowadzenia. Dziewczyna sama była Tybetanką i kiedy padały pytania, korzystała z pomocy irańskiego tłumacza. Budur do końca nie była pewna, czy dziewczyna mówiła po chińsku czy po tybetańsku.
Tak czy inaczej z odpowiedzi na czyjeś pytanie wynikało, że po zejściu lawiny i po skalnym obrywie cała tybetańska wioska znalazła się pod ziemią, niczym zamknięta w gigantycznej lodówce za skał i lodu, dzięki czemu wszystko w jej wnętrzu zachowało się w nienaruszonym stanie. Odkryto zamarznięte ciała mieszkańców i wszystko, co do nich należało: meble, ubrania, jedzenie, a nawet dwie odręczne notatki, które sporządzili, zanim zabrakło powietrza.
Na widok miniaturowych zdjęć odkopanej wioski Budur poczuła się nieswojo. Coś zasmyrało ją w nosie, tuż ponad podniebieniem, poczuła, że zaraz kichnie, zwymiotuje albo się rozpłacze. W tych zwłokach było coś okropnego, leżały tak w niezmienionej pozie przez tyle stuleci. Zaskoczeni przez śmierć i zmuszeni oczekiwać jej nadejścia. Niektórzy z nich zdążyli napisać krótkie listy pożegnalne. Spojrzała na fotografie tych listów, pismo odręczne, staranne i wyraźne, wyglądało na sanskryt, poniżej znajdował się prosty, arabski przekład.