Tak czy inaczej cały ten tydzień ludzie spędzili na recytacjach obszernych fragmentów Rumiego, Firdowsiego, Nasreddina i firańskiego poety, Alego, oraz młodego Ghaleba, miejscowego poety sufickiego z Nsary, który zginął ostatniego dnia wojny. Budur często odwiedzała Kiranę w żeńskim szpitalu w Nsarze i dzieliła się z nią najnowszymi informacjami o wydarzeniach na placach, ulicach i w całym mieście, pulsującym w rytmie serc swoich mieszkańców, którzy wylegli na ulice i nie zamierzali odejść. Nawet kiedy znów zaczęło padać, nikt nie ruszył się z miejsca. Kirana pochłaniała zachłannie każde jej słowo, bardzo chciała tam teraz być i walczyć razem z ludźmi. Konieczność pobytu w szpitalu w takiej chwili doprowadzała ją do białej gorączki. Musiała być poważnie chora, w przeciwnym razie nie dałaby się tam zatrzymać. Była wychudła, miała ziemistą cerę i czarne kręgi pod oczami, jak szop pracz z Yingzhou.
— No i utknęłam — mówiła — akurat teraz, kiedy robi się ciekawie. Akurat teraz, kiedy jej długi i cięty język mógł się naprawdę przydać, przyczyniając się do tworzenia historii i komentowania jej na bieżąco. Niestety, nie było jej dane. Teraz mogła jedynie leżeć w szpitalnym łóżku i walczyć z chorobą. Tylko raz Budur ośmieliła się zapytać ją, jak się czuje. Na co ta odpowiedziała:
— Toczą mnie termity.
Nawet jednak w tym stanie pozostawała w pobliżu centrum wydarzeń. Delegacja przywódców opozycji wraz z przedstawicielkami miejskich zawiji spotkała się z adiutantami generałów celem omówienia warunków protestu i rozpoczęcia negocjacji. Ci sami ludzie często odwiedzali Kiranę i konsultowali z nią całą strategię. Po mieście zaczęły krążyć plotki, że wojskowi dobili targu z mieszkańcami. Kirana leżała w łóżku i słuchała. Jej oczy płonęły. Potrząsnęła nerwowo głową, mówiąc:
— Nie bądźcie naiwni — sardoniczny uśmiech zniekształcił jej wyniszczone oblicze — oni grają na zwlokę. Wychodzą z założenia, że jeśli uda im się wytrzymać wystarczająco długo, to protesty w końcu ucichną, a oni będą mogli przejść do robienia interesów. I chyba mają rację, w końcu mają broń.
Wkrótce do portu w Nsarze zawinęła parowa flota Hodenosaunee. To Hanea, pomyślała Budur, widząc czterdzieści ogromnych niszczycieli, najeżonych lufami dział, z których każde mogło miotać pociski na odległość stu li w głąb lądu. Wykorzystując częstotliwość popularnej nsareńskej stacji radiowej, wystosowali swój apel do wszystkich mieszkańców posiadających odbiorniki radiowe i choć rząd przejął miejscową radiostację, to nie zdołał zatrzymać ich transmisji. Ci, do których dotarł przekaz, przekazywali go dalej ustnie: Hodenosaunee chcieli rozmawiać z prawowitym rządem, z tym, z którym dotychczas prowadzili interesy, nie zamierzali natomiast negocjować z generałami, którzy złamali postanowienia Konwencji Szanghajskiej, uzurpując sobie prawo do rządu, który został powołany zgodnie z konstytucją, a to było bardzo poważnym wykroczeniem. Ogłosili, że nie wycofają się z portu do momentu ponownego zebrania się rady stanu, powołanej do życia na mocy powojennych porozumień, oraz że nie będą handlować z rządem, któremu przewodniczą generałowie. W zeszłym roku to właśnie zboże od Hodenosaunee uratowało mieszkańców Nsary od śmierci głodowej, zatem wstrzymanie handlu było bardzo poważnym wyzwaniem.
Przez trzy kolejne dni sprawa pozostawała nierozwiązana. W tym czasie plotki rozchodziły się wśród ludzi z prędkością znikania towarów deficytowych z półek sklepowych. Mówiono, że dowództwo floty prowadzi negocjacje z juntą wojskową, że rozpoczęto rozmieszczanie min, że przygotowywany jest oddział amfibii i że negocjacje załamują się…
Czwartego dnia przywódcy przewrotu jakby zapadli się pod ziemię, a flota z Yingzhou skurczyła się o kilka jednostek. Wszyscy mówili, że ge-neralicja została odtransportowana na Wyspy Cukru lub Malediwy, w zamian za poddanie się bez walki. Reszta oficerów, pozbawiona dowództwa, musiała odesłać swoje oddziały z powrotem do koszar i tam oczekiwać rozkazów od prawowitej rady stanu. Przewrót został odwołany.
Wśród ludzi zgromadzonych na ulicach wybuchła euforia, wszyscy śmiali się, krzyczeli, gwizdali, śpiewali i obejmowali się nawet z nieznajomymi. Budur również dala się ponieść tej radosnej fali, po czym odprowadziła swoich żołnierzy z powrotem na oddział i udała się do żeńskiego szpitala, odwiedzić Kiranę, aby opowiedzieć o wszystkim, co widziała. Kiedy w chwili zwycięstwa ujrzała ją taką zmarnowaną, poczuła ukłucie w żołądku. Kirana słuchała wieści i kiwała głową.
— Mieliśmy szczęście, że przyszli nam z pomocą, zobaczysz, to jeszcze nam wyjdzie na dobre. Choć z drugiej strony, nieźle się wpakowaliśmy. Teraz będziemy mogli się przekonać, jak to jest być częścią ich ligi i jakimi ludźmi oni naprawdę są.
Inni jej przyjaciele chcieli od razu wsadzić ją na wózek i powieźć na wiec, aby mogła wystąpić z przemówieniem, lecz Kirana odmówiła:
— Powiedzcie ludziom, żeby wracali do pracy, powiedzcie im, żeby rozpalili piece w piekarniach i zaczęli wypiekać chleb.
23.
Ciemność. Cisza. Z próżni dobiegł głos:
— Kirana? Jesteś tu? Kuo? Kyu? Kenpo?
— Czego?
— Jesteś?
— Jestem.
— Znów jesteśmy w bardo.
— Nie ma czegoś takiego jak bardo.
— Owszem jest. Właśnie w nim jesteśmy, chyba nie zaprzeczysz? Ciągle tu wracamy.
(Czarna ciemność, świdrująca cisza.)
— Daj spokój, nie możesz ciągle. Pojawiamy się tu regularnie i regularnie stąd wychodzimy, tak jak każdy. Tym właśnie jest dharma. Staramy się piąć do góry i udaje nam się robić postępy.
Odgłos ryczącego tygrysa.
— Naprawdę! Oto Idelba i Pilali i nawet Madame Sururi.
— A więc ona miała rację.
— Tak.
— To śmieszne.
— Tak czy inaczej, jesteśmy w bardo i za chwilę nasza jati zostanie zesłana z powrotem na ziemię. Naprawdę nie wiem, co bym bez was wszystkich zrobił. Myślę, że zabiłaby mnie samotność.
— I tak przecież nie żyjesz.
— Owszem, ale dzięki wam samotność nie jest aż tak dotkliwa. Tak wiele razem dokonaliśmy, nie wierzysz? Spójrz, co się stało, chyba nie zaprzeczysz temu?
— Stało się i tyle.
— Jasne, że się stało! Tak jak sama mówiłaś, przed nami tysiące pracowitych żywotów, grunt, że to działa.
— Przestań mówić ogólnikami, przecież to wszystko może jeszcze zostać zniweczone.
— Owszem, ale po to właśnie wracamy, aby podjąć się kolejnej próby. Każde pokolenie musi stoczyć własną bitwę. Jeszcze kilka razy zakręci się kolisko samsary. No już! Z życiem! Do boju!
— Jakby można było odmówić.
— Nie zaczynaj znowu, nie odmówiłabyś, nawet gdybyś mogła. Przecież to ty zawsze pierwsza prowadzisz nas tutaj, zawsze jesteś gotowa do walki.
— Jestem już zmęczona. Skąd ty na to wszystko bierzesz siły? Zresztą ty też mnie męczysz. Z tą swoją nadzieją w obliczu totalnej klęski. Czasem mam wrażenie, że przydałoby ci się poczuć jej’ smak. Czasem mam wrażenie, że sama muszę przyjmować na siebie to, co najgorsze.
— Przestań. Kiedy świat zacznie się dla nas kręcić, znów będziesz sobą. Idelba, Pilali, Madame Sururi, jesteście gotowi?
— Jesteśmy gotowi.