Выбрать главу

— A ty, Kirano?

— Niech ci będzie… spróbujemy jeszcze raz.

Księga X

Lata pierwsze

1. Niech żyją Chiny

Kiedy Bao Xinhua poznał Kunga Jinguo w swojej jednostce pracy w południowej części Pekinu, pod granicą z Dahongmen, Wielką Czerwoną Bramą, miał dopiero czternaście lat. Kung był tylko kilka lat starszy, co jednak nie przeszkadzało mu w kierowaniu komórką rewolucyjną, istniejącą w sąsiedniej jednostce pracy. Spore osiągnięcie, biorąc pod uwagę jego rodowód. Kiedy jako mały chłopiec dobrowolnie stawił się na komisariacie policji w dzielnicy Zhejiang, miał status sanwu, czyli „trzech niedostatków”, bez rodziny, bez jednostki pracy, bez dowodu tożsamości. Policja osadziła go w aktualnej jednostce, lecz on, nawet tam uchodził za outsidera i często nazywano go indywidualistą, co nawet we współczesnych, tak bardzo zmienionych Chinach, nadal wyrażało ostrą krytykę. Upierał się przy swoim bez względu na to, co mówili inni, i ani na chwilę nie zbaczał z wytyczonego przez siebie kursu. Był taki samotny, że nawet nie miał własnego cienia — mówili o nim ludzie z jednostki pracy, a on nie zważał na to i jak zwykle wychodził poza jej mury, odwiedzał sąsiedztwo i włóczył się po całym mieście. Wszyscy łącznie z nim samym wiedzieli, że był dzieckiem ulicy. To jednak wychodziło mu na dobre. Już za młodu był znanym podżegaczem w świecie podziemnej polityki Pekinu i właśnie wtedy po raz pierwszy odwiedził jednostkę pracy Bao Xinhua.

— Jednostka pracy jest współczesnym odpowiednikiem starochińskich kompleksów rodzinno — przemysłowych — mówił do grupy ludzi, która zjawiła się, żeby go wysłuchać — ma ona charakter duchowy, społeczny oraz ekonomiczny, jest próbą implantowania starych zwyczajów na gruncie nowej rzeczywistości. Wszystkim dookoła najwyraźniej odpowiada ten stan rzeczy, bo każdy przecież wolałby umierać w swoim własnym łóżku, a nie na bruku. To oczywiste, że każdy potrzebuje swojego miejsca, ale czy te otoczone murami fabryki przypominają choć trochę dawne wielopokoleniowe kompleksy mieszkalne? Otóż nie. Są to więzienia, wzniesione początkowo z myślą o organizacji naszej pracy na rzecz Długiej Wojny. Teraz, kiedy mija już pięćdziesiąt lat od zakończenia walk, nadal pozostajemy jej niewolnikami. Żebyśmy jeszcze pracowali dla Chin… Niestety, robimy to wyłącznie dla skorumpowanych i zepsutych gubernatorów wojskowych, nawet nie dla cesarza, o którym chyba już wszyscy dawno zapomnieli, ale dla generałów i watażków, którym wydaje się, że będziemy na nich pracować bez końca i nigdy nie zauważymy, jak bardzo zmienił się świat.

Mówimy, że pochodzimy z tej samej jednostki, jakbyśmy mówili, że pochodzimy z tej samej rodziny albo że jesteśmy dla siebie braćmi i siostrami, co poniekąd jest dobre. Nigdy jednak nie wychylamy się poza mury naszych jednostek i nie dostrzegamy reszty świata.

Wielu słuchających kiwało głowami. Ich własna jednostka pracy nie należała do najbogatszych, stanowili ją w większości imigranci z południa, którzy często trafiali tu niemal całkowicie zagłodzeni.

Powojenny Pekin doświadczył wielu zmian. Teraz, w roku 29, według rewolucjonistów, (posługiwali się tym samym systemem datowania co międzynarodowe organizacje naukowe, czym wyrażali solidarność z ich ideami), cała konstrukcja zaczęła się rozpadać. Dynastia Qing została obalona na półmetku Długiej Wojny, kiedy sytuacja była najcięższa, a sam cesarz, który miał wówczas sześć czy siedem lat, dosłownie rozpłynął się w powietrzu i dziś większość Chińczyków uważała go za zmarłego. Piąty Kongres Talentu Wojskowego nadal kontrolował konfucjańskich biurokratów i trzymał ster władzy. Była to jednak wyschnięta i pomarszczona dłoń starca, martwa ręka przeszłości. Tymczasem w całych Chinach wybuchały nowe rewolty. Powodów do buntu była cała gama, czasem impuls stanowiły obce ideologie, lecz najczęściej były to wewnętrzne rebelie, organizowane przez Chińczyków Hanów, którzy pragnęli raz na zawsze pozbyć się dynastii Qing i wyzwolić się od generalicji i wojskowych watażków. Bractwo Białego Lotosu, Rewolucja Małp, Szanghajski Ruch Rewolucyjny i inne. Ośrodki te przyciągały do siebie lokalnych rebeliantów przeróżnych narodowości i przynależności etnicznych, zarówno z zachodu, jak i z południa: z Tybetu, z Mongolii, z Xinzing, wszyscy chcieli się wyzwolić spod uścisku ciężkiej ręki Pekinu. Nikt już nie miał wątpliwości, że choć Pekin mógł teoretycznie wystawić do walki ogromną armię, cieszącą się nadal sporym autorytetem społecznym głównie z racji ofiarnej walki w czasie Długiej Wojny, to jednak jej dowództwo miało poważne problemy i chyliło się ku upadkowi. W Chinach znów ruszyło Wielkie Przedsięwzięcie, dynastyczna sukcesja i tylko jedno pytanie pozostawało wciąż bez odpowiedzi: kto tym razem stanie u steru? Czy ktokolwiek lub cokolwiek zdoła zjednoczyć Chiny?

W jednostce pracy, do której należał Bao, Kung entuzjastycznie wypowiadał się o Szkole Rewolucyjnych Zmian Ligi Wszystkich Narodów, którą pod koniec Długiej Wojny założył Zhu Tuanjie-kexue („jednoczcie się w imię nauki”), półkrwi Japończyk o imieniu rodowym Isao. Jeszcze przed nadejściem rewolucji Zhu Isao, bo tak go najczęściej nazywano, był chińskim gubernatorem jednej z japońskich prowincji, który po wybuchu rewolucji ułożył się z japońskimi siłami niepodległościowymi i nakazał wymarsz wojsk chińskich z okupowanych terenów Kiusiu i powrót do Chin. Odbyło się to bez rozlewu krwi. Wraz ze swoją armią wylądował w Mandżurii, w mieście portowym Tangshan, które obwołał międzynarodowym miastem pokoju — pośrodku Długiej Wojny i do tego w sercu ojczystych ziem władców dynastii Qing! W oficjalnym obwieszczeniu Pekin uznał Zhu za Japończyka i zdrajcę i zapowiedział, że kiedy tylko nadejdzie odpowiednia pora, jego bunt zostanie krwawo stłumiony. Tak się jednak złożyło, że kiedy wojna dobiegła końca i nadeszły posępne dni powojennego głodu i ubóstwa, miasto Tangshan pozostało niezdobyte. Mało tego, podobne rewolty zaczęły wybuchać w innych miastach Chin, szczególnie w dużych miastach portowych leżących na wybrzeżu, aż do wysokości Kantonu. Ponadto Zhu publikował niezliczoną liczbę teoretycznych wywodów, w których bronił działalności ruchu i wyjaśniał nowatorską organizację miasta Tangshan, które działało na zasadzie wspólnego przedsiębiorstwa, należącego do wszystkich ludzi, żyjących w obrębie jego obwarowanych granic.

Kung rozmawiał o tym wszystkim z ludźmi w jednostce pracy Bao, tłumaczył im teorię Zhu o tworzeniu wartości wspólnotowej i wyjaśniał, co ona oznacza dla przeciętnego Chińczyka, który od dawien dawna okradany był z owoców swojej pracy.

— Zhu zwracał szczególną uwagę na to, co działo się wokół nas, z naukową precyzją opisał rządzącą nami ekonomię, politykę, metody sprawowania władzy i kumulacji majątku, po czym stworzył nowy model społeczeństwa, w którym całą dotychczasową wiedzę wykorzystał w służbie ludziom, żyjącym zarówno w małych społeczeństwach, jak i w całych Chinach albo w każdym innym państwie.

Podczas przerwy obiadowej Kung wdał się w rozmowę z Bao i zapytał go o imię. Bao miał na imię Xinhua (Nowe Chiny), a Kung nosił imię Jianguo („buduj naród”), po czym obaj już wiedzieli, że są dziećmi Piątego Zgromadzenia, które zachęcało do nadawania noworodkom imion o patriotycznym zabarwieniu, aby zrekompensować własne bankructwo moralne i nieludzką wręcz ofiarę, jaką naród chiński musiał złożyć w czasie powojennych klęsk głodu. Wszyscy urodzeni mniej więcej przed dwudziestoma laty nosili imiona takie jak Huidi („przeciwstaw się islamowi”) albo Zhandou („nie ustawaj w walce”), mimo że w tamtym czasie mijało jakieś trzydzieści lat od zakończenia wojny. Szczególnie ucierpiały na tym imiona żeńskie, gdyż rodzice, starając się zachować w nich tradycyjne elementy, łączyli je ze sloganowym hurra-patriotyzmem, przez co wśród rówieśniczek Bao zdarzały się kobiety o imionach Wonny Wojownik, Wdzięczna Armia, Publiczne Pachnidło albo Kochająca Naród Orchidea.