Nieco później tego samego tygodnia rewolucjoniści otworzyli bramy Zakazanego Miasta, które jak dotąd można było zwiedzać jedynie przez kilka lat w czasie wojny, po odejściu ostatniego cesarza, kiedy to służyło za miejski park i koszary. Przez ostatnie czterdzieści lat miasto było z powrotem zamknięte dla zwykłych ludzi, którzy teraz wlewali się do środka, aby wysłuchać słów Zhu i jego doradców, skierowanych do Chin i do całego świata. Bao był wśród nich, kiedy przechodzili przez bramę Wielkiej Harmonii, i zobaczył, że Kung rozgląda się nerwowo dookoła, jakby był czymś zaniepokojony. W końcu potrząsnął tylko głową, a jego twarz przybrała dziwny wyraz, który nie zmienił się nawet w chwili, gdy wchodził na podium, aby zająć miejsce obok Zhu i przemówić do rozentuzjazmowanego tłumu, który powoli wypełniał cały plac.
Zhu był w połowie zdania, kiedy padły strzały. Kung i Zhu padli na deski. Zapanował chaos. Bao przedarł się przez tłum, do kręgu ludzi pochylających się nad rannymi, leżącymi na prowizorycznej scenie. Były tam kobiety i mężczyźni, których znał i którzy teraz ustalali szybki plan ewakuacji poszkodowanych do najbliższego szpitala. Bao rozpoznał jednego z mężczyzn w kręgu, który pozwolił mu się zbliżyć do Kunga. Zabójca użył wojennego wynalazku — kul o miękkim czubku. Widok był wstrząsający. Na drewnianej scenie powiększała się kałuża lśniącej, gęstej krwi. Zhu dostał w ramię i w nogę, Kung, w klatkę piersiową. Jego twarz była szara, a w plecach miał ogromną postrzępioną dziurę. Umierał. Bao uklęknął przy przyjacielu, ujął jego prawą dłoń — i kilkakrotnie zawołał po imieniu. Kung otworzył oczy i spojrzał poprzez niego, Bao nie był pewny, czy Kung coś jeszcze widział.
— Kungu Jianguo! — krzyczał Bao, a słowa wydzierały się z jego krtani jak nigdy wcześniej.
— Bao Xinhua — wydusił z siebie Kung — działaj… dalej…
To były jego ostatnie słowa. Umarł jeszcze zanim zniesiono go ze sceny.
2. Sążeń Kwadratowy
Wszystko to się wydarzyło, kiedy Bao był młody. Po zabójstwie Kunga, Bao jeszcze jakiś czas dochodził do siebie. Był na pogrzebie i nie uronił ani jednej łzy, gdyż uważał, że był ponad tym wszystkim, że był realistą, że liczyła się tylko wspólna sprawa, która będzie trwać. Był nieczuły na swój żal i tłumaczył sobie, że go nie dotyczy. Miał wrażenie, że to trochę dziwne, ale tak właśnie było. W końcu nie było to aż tak prawdziwe, nie mogło być. Na szczęście, najgorsze miał już za sobą.
Zaszył się w swojej bibliotece i nie przestawał czytać. Uczęszczał na zajęcia na uczelni w Pekinie, gdzie studiował historię i nauki polityczne. Objął również stanowiska na misjach dyplomatycznych dla nowego rządu, najpierw w Japonii, później w Yingzhou, Nsarze i w Birmie. Program Nowych Chin rozwijał się, aczkolwiek wszystko ciągnęło się powoli i bardzo opornie. Sytuacja poprawiała się, lecz nie pojawiły się żadne dramatyczne zmiany — było inaczej, lecz pod wieloma względami ciągle tak samo. Ludzie nadal walczyli, a korupcja nękała nowe instytucje — to była nieustająca walka. Wszystko następowało znacznie wolniej, niż się ludzie tego spodziewali, a jednak kolejne lata przynosiły ze sobą coś całkowicie nowego. Puls długotrwałej historii był znacznie wolniejszy od indywidualnego poczucia upływu czasu.
Po kilku latach spotkał na swojej drodze kobietę o imieniu Pan Xi-chun, dyplomatkę z Yingzhou na misji niestałej w Pekinie. Przydzielono im wspólne zadanie dotyczące Ligi Dahai, stowarzyszenia krajów otaczających Wielki Ocean. Rządy wysłały ich na konferencję odbywającą się na Hawajach, leżących pośrodku Dahai. Spędzili razem sporo czasu na piaszczystych plażach wyspy, a po powrocie do Pekinu byli już parą. Jej przodkowie wywodzili się z Japonii i z Chin, a pradziadkowie z Yingzhou i z Fangzhang. Kiedy misja Pan Xichun w Pekinie zakończyła się, a ona sama zdecydowała się wrócić do domu, Bao załatwił sobie pracę w chińskiej ambasadzie w Fangzhang i przeleciał nad Dahai ku spektakularnym, zielonym wybrzeżom i złotym wzgórzom Yingzhou.
Tam też Bao i Xichun pobrali się i żyli razem przez dwadzieścia lat, wychowując dwójkę dzieci: syna Zhao i córkę Anzi. Pan Xichun dostała pracę w jednym z ministerstw rządu Yingzhou, co wiązało się z jej częstymi wyjazdami na Long Island, do Qito i do wielu innych państw dookoła Dahai. Bao zostawał sam domu, pochłonięty pracą dla ambasady chińskiej, opieką nad dziećmi, pisaniem i nauczaniem historii na tamtejszej uczelni. Dobrze im się żyło w Fangzhang, najpiękniejszym ze wszystkich miast. Czasem, kiedy Bao rozmyślał nad swoją buntowniczą młodością, jawiła mu się ona jako sen, który śnił dawno temu. Czasami odwiedzali go znajomi naukowcy, z którymi rozmawiał o dawnych czasach. Napisał też kilka artykułów poświęconych tamtym wydarzeniom, lecz przeszłość oceniał z bardzo odległej perspektywy.
Pewnego dnia, pieszcząc Pan Xichun, wyczul niewielkiego guza na jej prawej piersi. To był rak. Zmarła po roku cierpienia. I znów zniknęła z jego życia, tak jak dotychczas zwykła to czynić, lecz tym razem na zawsze.
Bao musiał samotnie wychowywać dzieci. Zhao był już niemal dorosły i wkrótce dostał pracę za morzem w Aozhou, przez co widywali się bardzo rzadko. Dla dobra Anzi robił wszystko, co mógł, zatrudnił nawet stałą opiekunkę. Lecz najwyraźniej za bardzo się starał i za bardzo mu zależało, gdyż Anzi często się na niego złościła i wychodziła z domu, kiedy tylko miała okazję. W końcu wyszła za mąż i nie odwiedzała ojca prawie wcale. Bao był pewny, że w jej wychowaniu popełnił błąd, lecz nie wiedział jaki i kiedy.
Zaproponowano mu posadę w Pekinie. Zdecydował wrócić, lecz tym razem stolica wydawała mu się całkiem obca. Czuł się jak preta, błądzący po komnatach swojej przeszłości. Zatrzymał się w zachodniej dzielnicy miasta, w okolicy, która w żaden sposób nie przypominała miejsca, w którym dorastał. Teraz sam zabronił sobie wejścia do Zakazanego Miasta. Próbował czytać i pisać, myśląc, że jeżeli uda mu się spisać wszystkie wydarzenia, wówczas one więcej nie powrócą.
Po kilku latach starań dostał pracę w Pyinkayaing, w stolicy Birmy, gdzie dołączył do Agencji na Rzecz Życia w Zgodzie z Naturą, założonej przez Ligę Wszystkich Narodów, jako przedstawiciel Chin i dyplomata na misji stałej.
3. Pisanie historii birmańskiej
Pyinkayaing leżał przy wysuniętym najdalej na zachód kanale ujściowym Irawadi, tej wielkiej trasy rzecznej, po której toczyło się birmańskie życie i której cala delta została zurbanizowana na kształt ogromnego, nadmorskiego miasta albo raczej skupiska miast, ciągnących się w górę każdego ramienia delty aż do wysokości Henzady i dalej do Mandalaj. Tylko w Pyinkayaing można było podziwiać prawdziwy ogrom tego supermiasta. Kanały rzeczne biegły w stronę morza jak szerokie aleje pomiędzy drapaczami chmur, które stały niczym strome ściany głębokich wąwozów rzecznych, poprzecinanych niezliczoną liczbą ulic, alejek i mostów krzyżujących się na wielu poziomach.
Bao otrzymał apartament na sto sześćdziesiątym piętrze w jednym z wieżowców, stojących przy głównym kanale Irawadi, w pobliżu nadmorskiego bulwaru. Kiedy po raz pierwszy wyszedł na balkon, był zaskoczony i całe popołudnie spędził, podziwiając panoramę miasta: na południu rozlewało się morze, na zachodzie widniała Pagoda Złotej Skały, pozostałe kanały Irawadi uciekały na wschód, a w dole zalegały połacie dachów supermiasta. Kiedy zaś patrzył przed siebie, w oczach mieniły mu się miliony okien innych drapaczy chmur, ciągnących się wzdłuż brzegów rzek i wypełniających obszar całej delty. Wszystkie budynki zatopione były głęboko w aluwialne ziemie i stały na litym podłożu skalnym, a sławny system tam, śluz i falochronów zabezpieczał miasto przed wysoką falą na rzece, przed przypływami Oceanu Indyjskiego i tajfunami. Nawet powolne podnoszenie się poziomu morza nie stanowiło poważnego zagrożenia dla miasta, które w istocie było swoistym portem pełnym architektonicznych okrętów, zakotwiczonych na stałe w podłożu. W ostateczności, gdyby ludzie musieli opuścić niższe kondygnacje i przenieść się wyżej, wówczas byłoby to jedynie kolejne wyzwanie dla inżynierów — coś, co dostarczyłoby zajęcia na lata tutejszemu przemysłowi budowlanemu. Birmańczycy niczego się nie bali.