Jego przewodnik zostawał w tyle. Z Boldem zawsze tak było. Kyu będzie musiał sam coś wymyślić. Ciąg jego myśli nadal otaczała bezbrzeżna pustka. Niektóre sny, jakie miewał za życia, były właśnie o tym miejscu.
Zamrugał albo przysnął i znalazł się nagle w rozległym gmachu sądu. Podium sędziego znajdowało się na szerokiej platformie, niczym plateau na morzu chmur. Na podwyższeniu zasiadał sędzia, ogromne bóstwo o czarnej twarzy, wydętym brzuchu i ognistej grzywie. Za nim stał czarny mężczyzna, który trzymał w rękach dach pagody, taki sam jak w pałacu w Benjing. Ponad tym wszystkim unosił się Budda, w pozycji lotosu, promieniujący błogością. Po jego prawej stronie znajdowały się łagodne bóstwa, niosące dary. Były one jednak bardzo daleko od Kyu. Szlachetni zmarli podążali długą drogą, pnącą się w przestrzeń, prosto do tych właśnie bóstw. Na platformie wokół podium zmarłych, którym się nie poszczęściło, rąbały na kawałki demony czarne jak sam Pan Śmierci, lecz mniejsze od niego i zwinniejsze. Poniżej platformy inne demony torturowały dusze. Zbyt dużo się tu działo na raz, Kyu poczuł rozdrażnienie. To mój sąd, a wygląda jak poranek w rzeźni, pomyślał, jak ja mam się tutaj skoncentrować? Zbliżyła się do niego istota przypominająca małpę. Uniosła rękę.
— Sąd — powiedziała postać głębokim tonem.
Modlitwa Bolda zabrzmiała w głowie Kyu i zrozumiał, że małpę coś łączy z Boldem.
— Zapamiętaj, całe cierpienie, którego doświadczasz, jest wynikiem twojej własnej karmy — mówił Bold — to twoja karma i nikogo innego. Módl się o litość. Pojawi się przed tobą mały biały bóg i maty czarny demon. Oni przeliczą białe i czarne kamienie twoich dobrych i złych uczynków.
I rzeczywiście tak się stało. Białe bóstwo było blade jak skorupka jajka, a drugie czarne jak onyks. Zaczęły przebierać, sortować i układać wielkie stosy białych i czarnych kamieni, które ku zaskoczeniu Kyu były mniej więcej tej samej wielkości, choć on sam nie przypominał sobie żadnych swoich dobrych uczynków.
— Będziesz się bał, będziesz się trwożył, będziesz przerażony.
Wcale nie będę! Na nic mi takie modlitwy, zachowaj je dla siebie, Bold.
— Będziesz kłamał, mówiąc, że nie dopuściłeś się żadnego występku. Nigdy nie powiem takiej niedorzeczności.
Wtem Pan Śmierci dostrzegł Kyu z wysokości tronu. Chłopcem mimowolnie wstrząsnęły dreszcze.
— Wnieść zwierciadło karmana! — odezwał się bóg przerażającym głosem, a jego oczy zapłonęły jak rozżarzone węgle.
— Nie bój się — ozwał się głos Bolda wewnątrz Kyu. — Nie kłam, nie bądź przerażony, nie lękaj się Pana Śmierci. Ciało, które teraz posiadasz, jest ciałem mentalnym. Nie możesz umrzeć w bardo, nawet jeśli porąbią cię na kawałki.
Dzięki, pomyślał zakłopotany Kyu, wielka mi pociecha.
— Teraz nadszedł czas sądu, trzymaj się mocno myśli o dobrych rzeczach, pamiętaj, że to, co cię otacza, to twoje własne halucynacje. Od twoich obecnych myśli zależy twoje następne życie. Każda chwila ma ogromne znaczenie i potrafi zmienić wszystko. Nie daj się rozproszyć. Kiedy pojawi się sześć świetlistych promieni, przywitaj je ze współczuciem i stań bez lęku przed obliczem Pana Śmierci.
Czarne bóstwo z niebywałą precyzją uniosło zwierciadło, tak że Kyu zobaczył w szklanej tafli swoją własną twarz, czarną jak oblicze bóstwa. Spostrzegł, że twarz ta jest w istocie jego nagą duszą, że zawsze nią była i że zawsze była ciemna i posępna jak Pan Śmierci. To była chwila prawdy! Musiał się skupić, Bold stale mu to powtarzał. A tymczasem dookoła trwał antyczny festiwal, rozlegały się krzyki, piski i pobrzękiwania. W jednej chwili Kyu przyjął na siebie wszystkie kary i odebrał wszystkie nagrody. To było silniejsze od niego, nic nie mógł zrobić i to irytowało go najbardziej.
— Dlaczego czarny to zło, a biały dobro? — zapytał zuchwale Pana Śmierci. — Nigdy sobie tego tak nie wyobrażałem. Skoro wszystko do koła miało być wytworem moich myśli, to dlaczego to się nie zgadza? A dlaczego mój Pan Śmierci nie jest grubym, arabskim handlarzem nie wolników, jaki pojawił się kiedyś w naszej wiosce? Dlaczego jego słudzy nie są lwami i lampartami?
Pan Śmierci jednak był arabskim handlarzem niewolników. Kyu dopiero teraz zobaczył postać Araba, będącego miniaturowym intaglio na gładkiej powierzchni czoła bóstwa. Handlarz spoglądał na Kyu i machał do niego. Był to ten sam człowiek, który uprowadził go i wywiózł na wybrzeże. Pośród wrzasków ludzi przypalanych ogniem, rozlegał się ryk zgłodniałych lwów i lampartów, rozszarpujących wnętrzności jeszcze żywych ofiar.
To tylko moje własne myśli, przypominał sobie Kyu, czując, że strach ściska mu gardło. Plan, na którym się znajdował, przypominał krainę snów, lecz był o wiele bardziej substancjalny, nawet jeszcze bardziej rzeczywisty niż świat, w którym właśnie zakończył żywot. Każdy przedmiot wydawał się tu po stokroć prawdziwszy, nawet liście na krzewach (na ceramicznych misach!) powiewały jak najprawdziwsze liście z jadeitu, podczas gdy nefrytowy tron boga pulsował twardością przewyższającą twardość kamienia. Ze wszystkich światów bardo było rzeczywistością w najczystszej postaci.
Biała twarz Araba na czarnym czole śmiała się i jazgotała:
— Skazany! Skazany!
Z ogromnej, czarnej twarzy Pana Śmierci dobiegł ryk:
— Skazany na piekło! — Po czym zarzucił mu pętlę na szyję, ściągnął go z platformy, odciął mu głowę, wydarł serce, rozszarpał wnętrzności, wypił krew i połamał kości. Kyu jednak nie umarł. Ciało zostało poćwiartowane, a on zachowywał jaźń. Wszystko zaczynało się od początku. Uporczywy, przeszywający ból. Tortura rzeczywistością. Życie jest czymś niesłychanie rzeczywistym, tak samo jak i śmierć.
Wyobrażenia zasadzone jak nasiona w umyśle dziecka mogą później rozrastać się i zdominować całe życie człowieka.
Wołanie — Nie wyrządziłem żadnego zła!
Agonia, w której mieszał się ból, żal i skrucha. Nudności z powodu minionych żywotów, które tak niewiele mu dały. W tej chwili czuł je wszystkie naraz, choć właściwie w ogóle ich sobie nie przypominał. Jednak były. Żeby tylko wydostać się z tego koliska płomieni i łez. Smutek i żal, jakie wówczas odczuwał, były silniejsze od bólu rozczłonkowania. Namacalność bardo nagle rozpadła się. Kyu został zbombardowany światłem, rozbłyskującym z wewnątrz jego myśli. W świetle tym gmach sądu wyglądał jedynie jak jedwabna zasłona, jak malowidło unoszące się w powietrzu.
Jeszcze wyżej unosiła się postać Bolda. Przyszła kolej sądu nad nim. Bold, kuląca się ze strachu małpa, jedyna osoba, poza jego porywaczem, która cokolwiek dla Kyu znaczyła. Chciał krzyczeć do niego o pomoc, lecz poskromił tę myśl, nie chcąc rozpraszać przyjaciela w tym jednym ważnym momencie spośród nieskończonego ciągu chwil, teraz, kiedy najbardziej potrzebował skupienia. Jakiś krzyk musiał się jednak dobyć z Kyu, jęk umysłu, zlękniona myśl czy też krzyk o pomoc, gdyż od razu pojawiły się czterorękie demony, które zawlokły Kyu daleko w dół, tak że nie mógł się już przyglądać sądowi nad Boldem.
Potem rzeczywiście znalazł się w piekle. Ból był tam jego najmniejszym zmartwieniem, był powierzchowny jak ugryzienia komarów, był niczym w porównaniu z głębokim jak ocean cierpieniem z powodu straty przyjaciela. Ból samotności! Barwne eksplozje pomarańczowe, żółtozielone i rtęciowe, a każdy kolejny odcień jeszcze jaskrawszy od poprzedniego, płonęły w jego świadomości, sprawiając mu coraz większy ból. Błądzę po bardo, ocal mnie, uratuj mnie!
I wtedy Bold zjawił się przy nim.