— Dharmy nie można przejść na skróty, musisz nad nią pracować krok po kroku, dawać z siebie wszystko w każdej nadarzającej się sytuacji. Nie da się tak po prostu wskoczyć do nieba.
— Mam to gdzieś — odpowiedziała Kokila, wykonując nieprzyzwoite gesty w stronę bóstw. Nadal była tak wściekła, że mogła toczyć pianę z ust. Przerażona płakała i wycierała nos wierzchem dłoni.
— Będę przeklęta za to, co zrobiłam.
— Owszem, będziesz. To właśnie dlatego zawsze gdzieś się zawieruszasz i dlatego, będąc na świecie, nigdy nie rozpoznajesz swojej jati. Powiedz, dlaczego wciąż wyrządzasz krzywdę swojej rodzinie? Czyż nie wiesz, że razem wznosimy się i upadamy?
— Nie wiem, dlaczego tak jest.
W tej chwili odbywał się sąd nad Shastrim, który klęczał z rękami złożonymi w błagalnym geście.
— Jego powinno się wysiać do piekieł! — krzyknęła Kokila w stronę czarnego bóstwa — w najniższe i najstraszniejsze kręgi piekielne.
Bihari potrząsnęła głową.
— Wszystko odbywa się krok po kroku, tak jak powiedziałam. Posuwamy się małymi krokami, w górę lub w dół. Myślę, że to ty zostaniesz zesłana na dól za to, co zrobiłaś.
— To było sprawiedliwe! — krzyknęła Kokila. — Wzięłam sprawiedliwość w swoje ręce, ponieważ wszyscy inni się bali! I gdyby trzeba było zrobić to ponownie, zrobiłabym to! — Krzyczała w górę, ku czarnemu bóstwu. — Sprawiedliwość, przeklęta sprawiedliwość!
— Cicho bądź! — odezwała się stanowczo Bihari. — Będziesz miała swoją okazję. Nie chcesz chyba powrócić jako zwierzę?
Kokila spojrzała na nią gniewnie i odparła:
— Przecież my jesteśmy zwierzętami, nie zapominaj o tym — zamach nęła się, aby uderzyć Bihari w ramię, lecz jej dłoń przeniknęła przez ciało Bihari, co poniekąd ostudziło jej zapał. Znajdowały się w świecie dusz, to było pewne. — Zapomnij o tych bogach — warknęła. — Potrzeba nam sprawiedliwości i jeśli trzeba będzie, to wzniecę bunt choćby i tutaj, w bardo!
— Wszystko po kolei — powiedziała Bihari — krok za krokiem. Najpierw postaraj się rozpoznać swoją jati i zadbać o nią, a później działaj dalej.
3. Litość tygrysa
Tygrysica Kya przemierzała wysokie trawy z pełnym żołądkiem i futrem wygrzanym w słońcu. Trawy, jak zielona ściana, napierały na jej tułów z każdej strony. Wierzchołki roślin falowały na lekkim wietrze, przysłaniając błękit nieba nad głową tygrysicy, a strzeliste źdźbła wyrastały promieniście z ogromnych kęp i zaginały się u szczytu. Kępy rosły gęsto, a tygrysica, znajdując przy ziemi wąskie prześwity między nimi, brnęła do przodu. W końcu doszła do granicy traw, za którą znajdowała się rozległa parkowa esplanada, wypalana co roku przez ludzi. Wypasały się tu łaciate indyjskie jelenie, dzikie świnie i antylopy, szczególnie antylopy nilghai.
Tego ranka stała tam samotna łania wapiti i skubała trawę. Kya potrafiła naśladować odgłosy kozła wapiti — kiedy była rozgrzana robiła to ot tak sobie, lecz tym razem tylko czekała. Łania musiała coś zwietrzyć, gdyż po chwili uciekła. Na otwartą przestrzeń zabłąkał się teraz młody gaur o kasztanowym umaszczeniu i białych skarpetach. Kiedy zaczął się zbliżać, Kya podniosła przednią łapę, wyprostowała ogon, zachwiała się w przód i w tył, łapiąc równowagę. Po chwili zerwała się z wyrzuconym do góry ogonem i przecięła polanę serią pięciometrowych susów, porykując donośnie. Dopadła gaura, obaliła go na ziemię, zacisnęła kły na gardle i zadusiła.
Jadła, zwycięska.
Jej kol-bal, szakal, którego wygnano z watahy, kręcił się gdzieś w pobliżu, ukazywał swój brzydki pysk po drugiej stronie polany i szczekał. Warknęła na niego, na co on cofnął się i schował łeb w trawie.
Kiedy najadła się do syta, poczłapała w dół zbocza. Kol-bal i kruki dokończą gaura.
Doszła do rzeki. Powierzchnia płytkiego rozlewiska usiana była wysepkami, na których rosły miniaturowe dżungle, z własnymi baldachimami koron drzew shisham i saal. Na niektórych z nich miała swoje legowiska, w wyleżanych zaroślach, wśród pnączy i chaszczy, pod krzewami tamaryszku, którego gałęzie zwisały nad rozgrzanym piaskiem brzegów strumienia. Stąpając po gładkich kamieniach, tygrysica doszła do wody, pochyliła łeb i piła. Następnie weszła w bród i stanęła, czując, jak jej futro faluje w wartkim nurcie. Woda była przejrzysta i nagrzana. Na piaszczystym brzegu liczne zwierzęta zostawiły odciski łap i kopyt, a okoliczne trawy woniały ich zapachami: przychodziły tu wapiti i piżmowiec, szakal i hiena, nosorożec i gaur, świnia i kolczatka, niemal cala wioska, lecz w zasięgu wzroku nie było nikogo. Przeszła w bród na jedną z wysepek i ułożyła się w zacienionym legowisku, wymoszczonym w trawie. Krótka drzemka. Żadnych młodych w tym roku, nie trzeba polować przez najbliższy dzień, może dwa. Kya ziewnęła szeroko i donośnie, po czym zasnęła, zapadając w ciszę, którą tygrysy pulsują w dżungli.
Śniło jej się, że była małą, brązową, wiejską dziewczynką, jej ogon drgnął, kiedy poczuła ciepło domowego paleniska, miłość fizyczną twarzą w twarz, urazy po ciskanych w nią kamieniach. Zamruczała przez sen i wyszczerzyła kły. Poczuła strach, który wyrwał ją ze snu, wstała i ułożyła się z powrotem, próbując znów zasnąć.
Jakieś hałasy przywołały ją na powrót do świata. Ptaki i małpy rozprawiały o zbliżających się z zachodu ludziach, którzy płynęli tu z nurtem rzeki. Kya wstała, pośpiesznie opuściła swoją wyspę i znikła wśród najgęstszych okolicznych traw, tuż za kolejnym zakrętem rzeki. Ludzie mogli być niebezpieczni, zwłaszcza w grupie, w pojedynkę byli bezradni, wystarczyło tylko wybrać odpowiedni moment i zaatakować od tyłu. Natomiast grupa ludzi potrafiła zapędzać zwierzęta w pułapki i zasadzki. Taki koniec spotkał już niejednego tygrysa. Widziała je później, obdarte ze skóry i z obciętą głową. Kiedyś ujrzała tygrysicę, która próbowała wspiąć się na drewniany słup, aby zdobyć położone na szczycie mięso, poślizgnęła się na tłustej plamie i spadła na drewniane kolce, ukryte w liściach. Takie rzeczy robili ludzie.
Dziś jednak nie brzmiały żadne bębny, okrzyki ani dzwonki. Poza tym już za późno na polowania. To musieli być podróżni. Kya prześlizgnęła się dyskretnie przez trawy, łapała w nozdrza wiatr i nasłuchiwała. Posuwała się w kierunku rozległej polany, wśród wysokich traw, skąd miała najlepszy widok na płytką zatoczkę.
Ułożyła się na zgniecionej kępie trawy i spod przymrużonych powiek obserwowała, jak przepływają.
W dole, przy brzegu dostrzegła też innych ludzi, rozproszonych po lesie, leżących i czekających na tych, którzy mieli się pojawić.
Kiedy ich obserwowała, kolumna ludzi wpłynęła do zatoki, a ci schowani między drzewami wyskoczyli ze swoich kryjówek i krzycząc, wypuszczali w stronę tamtych strzały. Wyglądało to na wielkie polowanie. Kya przyczaiła się i obserwowała uważnie, kładąc po sobie uszy. Już kiedyś widziała taką scenę, zaskoczyła ją wtedy ogromna liczba zabitych. Wtedy też po raz pierwszy spróbowała ludzkiego mięsa, tamtego lata miała do wykarmienia bliźnięta. Bez wątpienia ludzie byli najgroźniejszymi stworzeniami w dżungli, oprócz słoni oczywiście. Zabijali bez skrupułów, tak jak czasami robił to kol-bal. Bez względu na to, co się dalej stanie, i tak pozostanie tu dużo mięsa. Kya ukryła się nieco bliżej i bardziej teraz nasłuchiwała, niż się przyglądała. Okrzyki, piski i wrzaski, ryk, nawoływanie, dźwięk trąb, szczęk śmiercionośnej stali. Coś jakby odgłosy zwycięskiego finału jednego z jej polowań, z tym że zwielokrotnione.