Miasto, jak każde obozowisko mongolskiej armii, wzniesiono na planie kwadratu. To prawdziwe imperium, twierdził jeden ze strażników. Miało postać czworoboku chronionego przez cztery duże miasta Lahore, Agrę, Allahabad i Ajmer. Strażnik Bistamiego najwidoczniej upodobał sobie Agrę, gdzie pracował na ukończonej budowie wielkiego fortu cesarskiego.
— Wewnątrz znajduje się ponad pięćset budynków — powiedział tak, jak już nie raz o tym opowiadał. Był zdania, że władca założył Fatepur Sikri, ponieważ port w Agrze był już w większości gotowy, a cesarz znany jest z tego, że uwielbia rozpoczynać nowe projekty.
— On jest budowniczym i to takim, który przed swoim odejściem przebuduje cały świat, ręczę za to. Islam jeszcze nigdy nie miał tak dobrego sługi jak on.
— Tak zapewne jest — odparł Bistami, rozglądając po budowie. Białe budowle wyłaniały się z kokonów rusztowań osadzonych w morzu błota. — Chwała niech będzie Allahowi.
Strażnik, któremu na imię było Husain Ali, spojrzał podejrzliwie na Bistamiego. Nabożni pielgrzymi musieli być tutaj codziennością. Poprowadził Bistamiego za cesarzem, przez wrota do nowego pałacu. Po wewnętrznej stronie muru znajdowały się ogrody, które wyglądały, jakby rosły tam od wielu lat: ogromne sosny szumiały nad jaśminowymi krzewami, rzędy kwiatów ciągnęły się we wszystkie kierunki. Sam pałac był mniejszy od meczetu czy nawet od grobowca Chishtiego, lecz nie brakowało w nim żadnego luksusowego detalu. Był to biały, marmurowy namiot, przestronny, lecz niski; jego wnętrze podzielone na chłodne pokoje, ustawione wokół centralnego dziedzińca, na którym stała fontanna, otoczona ogrodami. Całe skrzydło z tylu dziedzińca służyło za długą galerię, gdzie na ścianach wisiały obrazy. Sceny polowań, turkusowe niebo, psy, jelenie i lwy — wszystkie wyglądały jak prawdziwe. Ubrani w spódnice myśliwi nieśli tuki lub karabiny skałkowe. Obok tych malowideł znajdowały się puste pokoje gościnne o wybielonych ścianach. Bistami dostał do dyspozycji jeden z nich.
Posiłek tamtej nocy był prawdziwą ucztą, wystawioną z przepychem w długim holu, otwierającym się na centralny dziedziniec. Jak się później okazało, był to zwykły wieczorny posiłek w pałacu. Bistami jadł pieczone przepiórki, jogurt z ogórkami posiekanymi z domieszką curry i spróbował wielu innych smaków i potraw, których nie potrafił nawet rozpoznać.
W ten sposób rozpoczął się niemal baśniowy etap w jego życiu. Czuł się jak Mandziuśri z pewnej przypowieści, który spadł do góry, do krainy mlekiem i miodem płynącej. Jedzenie wypełniło czas i myśli Bistamiego. Pewnego razu przyszła do niego grupa czarnych niewolników, ubranych lepiej od niego, którzy w mgnieniu oka odziali go w szatę tak drogą, jak te, które sami nosili, a może i droższą. Owinęli jego ciało miękką i szykowną białą togą, która wyglądała wspaniale, lecz wisiała na nim ciężko. Potem cesarz udzielił mu kolejnej audiencji.
Podczas tego spotkania, kiedy z każdej strony otaczali go cesarscy doradcy, mierzący go ostrym spojrzeniem, generałowie i cała świta dworzan, czuł się zupełnie inaczej niż w czasie porannego spotkania w grobowcu — wówczas razem wciągali w nozdrza chłodne, poranne powietrze i przyglądając się wschodowi słońca, śpiewali pieśni ku czci i chwale Allaha, pana całego świata, i rozmawiali ze sobą, stojąc twarzą w twarz. Teraz, pomimo pewnych niedogodności, była to nadal ta sama twarz, zwrócona ku niemu, zaciekawiona, poważna, zainteresowana tym, co miał do powiedzenia. Skupianie się na tej twarzy odprężało Bistamiego. Cesarz rzeki:
— Zapraszamy cię do siebie. Dołącz do nas i podziel się z nami swoją wiedzą o prawie. W zamian za twą mądrość, wydawanie sądów w sprawach, które zostaną ci przedstawione, i odpowiadanie na zadane ci pytania, zostaniesz mianowany zamindarem majątku pozostawionego przez zmarłego niedawno szacha Muzzafara, niech Allah ma go w swojej opiece.
— Niech będzie chwała Allahowi — zamruczał Bistami pod nosem, spoglądając w ziemię. — Będę prosił Boga o pomoc w wypełnieniu tego zadania ku twojej chwale.
Bez względu na to, czy patrzył w ziemię, czy też wpatrywał się w oczy władcy, czuł wyraźnie, że części cesarskiej świty nie spodobała się ta decyzja. Później jednak ci, którzy wyglądali na najmniej zadowolonych, podeszli do Bistamiego, przedstawiali się i łagodnie z nim rozmawiali. Oprowadzając go po pałacu, pytali dyskretnie o jego pochodzenie i historię życia, sami zaś opowiadali mu o majątku, którym miał zarządzać. Okazało się, że będzie sprawował nadzór głównie poprzez lokalnych asystentów i przedstawicieli. Majątek stawał się jego tytułem i głównym źródłem dochodu. W zamian za to miał obowiązek, na prośbę cesarza, wyposażyć i dostarczyć setkę żołnierzy, przekazywać całą wiedzę o Koranie i rozstrzygać przedstawiane przed nim spory cywilne.
— Są takie kwestie, o których może jednak decydować tylko ulema — powiedział mu doradca cesarza, Raja Todor Mai. — Na cesarzu ciąży ogromna odpowiedzialność, a imperium nie jest trwale zabezpieczone przed wrogami. Dziadek Akbara, Babur, przybył tu z Pendżabu i założył królestwo muzułmańskie zaledwie czterdzieści lat temu. Niewierni ciągle atakują nas od południa i od wschodu. Każdego roku musimy zwoływać nowe kampanie odwetowe. Teoretycznie każdy wierny w imperium znajduje się pod opieką cesarza, lecz ten ma zbyt wiele obowiązków, aby osobiście zająć się wszystkim sprawami.
— To oczywiste.
— Tymczasem, jeśli chodzi o spory międzyludzkie, to nie istnieje żaden inny system wymiaru sprawiedliwości. Prawo oparte jest na Koranie, hadisach, ulemach i innych świątobliwych mężach, takich jak ty, dla których logicznym jest wzięcie na siebie części tego ciężaru.
— Oczywiście.
Przez kolejne tygodnie Bistami rzeczywiście zasiadał w sądzie i rozstrzygał prezentowane mu spory. Pewnego razu pomocnicy cesarskich niewolników przyprowadzili do niego dwóch mężczyzn, którzy rościli sobie prawo do tej samej ziemi. Bistami zapytał ich, gdzie mieszkali ich ojcowie i ojcowie ich ojców, tym samym odkrył, że jedna rodzina żyła dłużej na tamtych ziemiach niż druga. W ten sposób wydawał wyroki.
Od krawców przysłano nową odzież. Dano mu własny dom i zapewniono cały zastęp służących i niewolników. Podarowano mu też kufer wypełniony złotymi i srebrnymi monetami w liczbie stu tysięcy. Jedyne, co miał w zamian za to robić, to zaglądać często do Koranu i przypominać sobie hadisy, które niegdyś znał na pamięć (znał ich bardzo mało, a tych naprawdę ważnych zaledwie kilka), i wydawać wyroki, które najczęściej były dla każdego oczywiste. A jeśli nie byty, decydował samodzielnie, najlepiej jak mógł. Następnie szedł do meczetu, gdzie modlił się, czasami z wysiłkiem, a później towarzyszył cesarzowi podczas wieczornego posiłku. Codziennie o świcie udawał się samotnie do grobowca Chishtiego, gdzie raz czy dwa razy w miesiącu spotykał cesarza, w tych samych, nieoficjalnych okolicznościach, w jakich odbyło się ich pierwsze spotkanie. To wystarczyło, aby stale zajęty władca był świadomy jego istnienia. Zawsze wcześniej przygotowywał sobie historię, jaką chciał opowiedzieć Akbarowi danego dnia, w odpowiedzi na jego pytanie o ostatnie wydarzenia. Każda historia była tak dobrana, aby mogła nauczyć cesarza czegoś o nim samym, o Bistamim, o imperium lub o świecie. Z pewnością udzielanie cesarzowi treściwych i głębokich lekcji było absolutnym minimum, jakie mógł zrobić w zamian za szczodrość, jaką okazał mu Akbar.
Pewnego ranka opowiedział mu historię z Sury Osiemnastej, o dziesięciu mężczyznach, którzy żyli w mieście opuszczonym przez Boga, po czym Bóg wybrał tych dziesięciu, odłączył ich od reszty i zabrał do jaskini, gdzie usnęli i przespali noc — tak się im wydawało, ponieważ kiedy wyszli, okazało się, że upłynęło trzysta dziewięć lat. „Podobnie jest z twoją pracą, wspaniały Akbarze, mówił, wprowadzasz nasz w przyszłość”. Innego poranka opowiedział o El-Khadirze, poważanym wezyrze Dulkarnaina, o którym mówiono, że napił się wody z fontanny życia i dzięki jej cudownym właściwościom nadal żyje i będzie żyt aż po sądny dzień. Pojawia się czasem, odziany w zielone szaty, aby nieść pocieszenie strapionym muzułmanom. „Podobnie jest z twoją pracą włożoną w to miasto, komentował, będzie trwała, przekroczy granicę śmierci o wiele, wiele lat, aby nieść pocieszenie strapionym muzułmanom”. Cesarzowi najwyraźniej podobały się te rozmowy.