— Khaldum był tylko historykiem — odpowiedział Bistami. Akbar roześmiał się:
— A czyż nie wspomina o tym hadis od Abu Taiba, przekazany mu przez Murra ibn Hamdana od Sufyana al-Thawriego, który otrzymał go od Ali ibn Abib Talaiba, że Posłaniec Boży, niech Bóg błogosławi Jego imię na zawsze, powiedział: „Nie będziesz torturował swoich jeńców”. Co z tymi wszystkimi wersetami Koranu, które nakazują władcy naśladować Allaha i okazywać więźniom litość i miłosierdzie? Czyż nie zadziałałem wbrew tym nakazom, o mądry suficki pielgrzymie?
— Może i je złamałeś, możny Akbarze, tylko ty to wiesz — odpowiedział Bistami, przyglądając się kamiennym płytom na ścianach dziedzińca. Akbar obdarzył go wnikliwym spojrzeniem.
— Opuść grobowiec Chishtiego — rzekł.
Bistami spiesznym krokiem wyszedł przez bramę. Kolejnym razem Bistami spotkał Akbara w pałacu, gdzie kazano mu się stawić w celu wyjaśnienia, jak to chłodno ujął sam cesarz:
— Dlaczego twoi przyjaciele z Gujaratu buntują się przeciwko mnie? Bistami, z pewnym niepokojem, odparł:
— Opuściłem Ahmadabad właśnie z powodu trwających tam konfliktów. Emirowie zawsze mają jakieś problemy. Król Muzaffar Szach Trzeci utracił kontrolę, wiesz o tym. Dlatego też przejąłeś Gujarat pod swoją opiekę. Akbar skinął głową, najwyraźniej pamiętał tamtą kampanię.
— Teraz jednak emir Husajn powrócił z Dekanu, a wielu możnych z Gujaratu przyłączyło się do powstania. Kto wie, co się jeszcze może stać, jeśli rozejdzie się wieść, że tak łatwo mi się sprzeciwić.
— Koniecznie należy odzyskać Gujarat — powiedział bez przekonania Bistami i, tak jak ostatnio, tak i teraz powiedział to, czego Akbar akurat nie chciał usłyszeć. Bistami nie do końca wiedział, czego od niego oczekiwano. Był tylko kadim, urzędnikiem sądowym, wszystkie jego dotychczasowe porady miały charakter religijny i prawny. Teraz, kiedy jego strony rodzinne ogarnęła rebelia, on sam siłą rzeczy znalazł się w centrum zainteresowania. Tam zaś nikt nie chciałby się znaleźć, zwłaszcza kiedy Akbar był rozgniewany.
— Może być już za późno — odrzekł władca. — Wybrzeże jest dwa miesiące drogi stąd. — Niekoniecznie — zauważył Bistami. — Sam kiedyś pokonałem ten dystans w dziesięć dni. jeśli zabrałbyś jedynie kilka setek swoich najlepszych wielbłądzic, mógłbyś zaskoczyć rebeliantów.
Akbar spojrzał nań przychylnie swoim sokolim wzrokiem. Przywołał do siebie radżę Todora Mała i wkrótce zaplanowano wszystko zgodnie ze słowami Bistamiego. Trzytysięczny oddział kawalerii dowodzony przez Akbara i wspierany przez Bistamiego pokonał drogę z Agry do Ahmadabadu w jedenaście długich i ciężkich od kurzu dni. Kawaleria ta, rozjuszona i rozgrzana prędkim marszem, rozbiła wielotysięczne stado rebeliantów, piętnastotysięczne, jak naliczył jeden z generałów, większość przeciwników zginęła w bitwie. Bistami spędził ten dzień na grzbiecie wielbłąda, podążając za głównymi ruchami frontu. Próbował pozostawać w zasięgu wzroku Akbara, a kiedy mu się to nie udawało, wtedy pomagał przenosić rannych do cienia. Nawet bez ogromnych maszyn oblężniczych Akbara odgłosy walki były przerażające, w większości składały się z wrzasków ludzi i wielbłądów. Kurz spowijał wszystko gęstą zasłoną, rozgrzane powietrze pachniało krwią.
Późnym popołudniem potwornie spragniony Bistami zszedł ze wzgórza nad rzekę. Zastał tam rzesze rannych i umierających żołnierzy, barwiących wodę na czerwono. Nawet powyżej tego skupiska nie dało się zaczerpnąć choćby kropli, która nie smakowałaby ludzką krwią. Następnie przybył na miejsce radża Todor Mai wraz z silną grupą żolnierzy, którzy dokonywali egzekucji na emirach i Afgańczykach, dowodzących buntownikami. Jeden z emirów dostrzegł Bistamiego i krzyknął:
— Bistami! Ocal mnie! Ocal mnie!
Po chwili nie miał już głowy, jego ciało leżało na brzegu, a krew z otwartej szyi wypływała na ziemię. Bistami odwrócił wzrok, a radża Todor Mai nie spuszczał z niego oczu.
Wieść o tym na pewno dojdzie do Akbara. Podczas zwycięskiego marszu powrotnego do Fatepur Sikri władca byt wyraźnie zadowolony, mimo to nie wezwał przed swoje oblicze Bistamiego. Co dziwniejsze, nie zrobił tego, pomimo że udany atak na rebeliantów był pomysłem sufiego — a może właśnie dlatego. Radża Todor Mai i jego ludzie nie mieli żadnych powodów do zadowolenia. Brakowało czasu, radosne święto na cześć zwycięzców, jakie zgotowano im po powrocie do Fatepur Sikri, niespełna czterdzieści trzy dni po rozpoczęciu działań zbrojnych, nie było w stanie poprawić nastroju Bistamiego. Wręcz przeciwnie, zaczęły przepełniać go obawy, kiedy mijały kolejne dni, a Akbar nie pojawiał się w grobowcu. Zamiast niego pewnego ranka przyszło trzech strażników. Wydano im rozkaz pilnowania Bistamiego w grobowcu oraz w jego prywatnych pomieszczeniach w pałacu. Poinformowali go, że nie może się nigdzie oddalać i musi pozostać w tych dwóch miejscach, gdyż zostaje zamknięty w areszcie domowym.
W ten sposób najczęściej zaczynała się seria przesłuchań, nieuchronnie prowadząca do egzekucji. Bistami widział w oczach strażników, że tym razem nikt nie zrobi wyjątku i że nawet oni uważali go już za martwego. Nie mógł uwierzyć, że Akbar zwrócił się przeciwko niemu. Z każdym dniem czuł narastający strach. Przed oczami stawało mu pozbawione głowy i tryskające krwią ciało emira. Wizja ta sprawiała, że jego własna krew rozpierała mu żyły, jakby próbowała różnych dróg ucieczki z jego własnego ciała, żarliwie pragnąc wyrwać się na wolność obfitą, czerwoną fontanną.
Wstawał właśnie kolejny, chłodny i przerażający poranek. Bistami udał się go grobowca Chisthiego i zdecydował już go więcej nie opuszczać. Wysłał rozkazy przybocznym, aby każdego dnia po zachodzie słońca przynosili mu jedzenie. Po posiłku układał się do snu na macie w kącie dziedzińca. Od świtu do nocy pościł jak podczas ramadanu i przez kolejne dni recytował na przemian wersety z Koranu, z Mathna-wi Rumiego i z innych świętych tekstów perskich i sufickich. Jakaś mała cząstka wewnątrz niego pragnęła, aby okazało się, że któryś ze strażników rozumie perszczyznę i że docierają do niego słowa Maulany i wspaniałego poety Rumiego, oraz głosy wszystkich sufich płynące nieprzerwanym potokiem z jego ust.
— Oto cudowne znaki, których pragniecie — krzyczał na głos — których wypłakujecie po nocach, o które błagacie, budząc się nad ranem. A gdy dostrzegacie, że nie otrzymujecie tego, czego wam brak, dni wasze stają się coraz ciemniejsze, a kark chudnie jak wrzeciono. To, co oddajecie, jest wszystkim, co posiadacie, to, co poświęcacie i składacie w ofierze, wasze rzeczy, wasz sen, zdrowie, życie, to że czasem siedzi cie, płonąc jak aloesowy stos, i wychodzicie na spotkanie klindze miecza, jak wysłużony hełm. Kiedy akty bezradności stają się dla ciebie chlebem powszednim, wtedy jest to znak. Biegasz tam i z powrotem, wyszukujesz niezwykłych zdarzeń i wpatrujesz się w twarze przejezdnych. Czemu wpatrujesz się we mnie jak szaleniec? Straciłem przyjaciela. Wybacz mi, proszę. Aby odnaleźć, trzeba szukać wytrwale. W końcu pojawi się jeździec, który poniesie cię, i będziesz mdlał i bełkotał. Niewtajemniczeni powiedzą, że udajesz. Skąd mają wiedzieć? Fale obmywają wyrzucone na brzeg ryby.
Innym razem zaś wołał:
— Błogosławiona mądrość, do której serca dociera głos z niebios: „podejdź bliżej”. Skalane ucho nie usłyszy głosu, do uczty zasiądą tylko zasłużeni. Nie kalaj swego oka ludzkim policzkiem i znamieniem, gdyż oto nadchodzi władca życia wiecznego, a jeśli zostało skalane, obmyj je łzami, gdyż od łez pochodzi uzdrowienie. Karawana cukru przybyła z Egiptu, coraz głośniejsze odgłosy kroków i dzwonu, zamilknij teraz, gdyż oto nadchodzi król, który przemówił i chce dokończyć swą odę. Po wielu dniach wypełnionych podobnymi treściami zaczął recytować Koran, sura po surze, powracając często do pierwszej sury, do Otwarcia Księgi, Al-fatiha, do Uzdrowiciela — strażnicy zawsze rozpoznawali ten ustęp.