— W imię Boga Miłosiernego Litościwego! Chwała Bogu, Panu światów, Miłosiernemu, Litościwemu, Królowi Dnia Sądu. Oto Ciebie czcimy i Ciebie prosimy o pomoc. Prowadź nas drogą prostą. Drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami, nie zaś tych, na których jesteś zagniewany, i nie tych, którzy błądzą.
Tę wspaniałą modlitwę wstępną, jakże odpowiednią do jego sytuacji, Bistami recytował setki razy dziennie. Czasem powtarzał tylko „Bóg wystarczy mi za wszystko, on obrońcą doskonałym”, a kiedy wyrecytował to trzydzieści trzy tysiące razy pod rząd, wtedy przechodził do „Allah jest litościwy, oddaj się Allahowi, Allah jest litościwy, oddaj się Allahowi”. I powtarzał to, aż zasychało mu z gardle, aż głos stawał się chrypliwy, a mięśnie twarzy kurczyły się z wysiłku.
Codziennie starannie zamiatał dziedziniec i wszystkie pomieszczenia sanktuarium, jedno po drugim, uzupełniał oliwę w lampach, przycinał knoty, wpatrywał się w niebo, zmieniające się z upływem dnia, i wciąż powtarzał te same słowa, czując jak przenika go wiatr. Przyglądał się liściom na drzewach, otaczających grobowiec, każdy z nich pulsował przejrzystym światłem. Język arabski to wiedza, perszczyzna to słodycz. Kosztował swego jadła po zmierzchu, w sposób, w jaki nigdy wcześniej tego nie robił. Poszczenie przychodziło mu z łatwością, może dlatego, że nadeszła zima i dni były coraz krótsze. Nadal często odczuwał paraliżujący strach, który sprawiał, że krew wzbierała w nim z ogromnym ciśnieniem, modlił się wtedy na glos cały dzień i bez wytchnienia, doprowadzając strażników do szału swoim monotonnym zawodzeniem.
W końcu świat skurczył się do rozmiarów grobowca. Bistami zaczął zapominać o rzeczach, które przydarzyły mu się wcześniej lub nadal działy się gdzieś na świecie poza świątynnymi murami. Jego umysł zaczął się oczyszczać. Cały świat wokoło stawał się przezroczysty. Bistami spoglądał do wewnątrz liści, a nawet poprzez ich powierzchnię, jakby były ze szkła, podobnie było z białym marmurem i alabastrem w grobowcu, które po zmroku zaczynały lśnić, jakby ożywały; to samo działo się z jego własnym ciałem.
— Wszystko oprócz oblicza Boga w proch się obraca. Do Niego wszyscy wrócimy. — Były to słowa z Koranu, wplecione w piękny wiersz Maulany o reinkarnacji:
Powtarzał ten wiersz tysiące razy, zawsze wyszeptując końcówkę z obawy na strażników, którzy mogliby donieść Akbarowi, że przygotowuje się na śmierć. Mijały kolejne dni i tygodnie, był bardzo głodny i nadwrażliwy na zapachy i smaki, a w końcu nawet na powietrze i światło. Wyraźnie odczuwał gorące i parne noce, które otulały go jak koc. Podczas krótkich poranków chodził po grobowcu, zamiatał i modlił się, patrząc w niebo, rozciągające się ponad liściastymi drzewami, które z dnia na dzień stawały się coraz lżejsze, aż w końcu pewnego ranka, o wschodzie słońca, wszystko dokoła zaczęło zmieniać się w światło.
— O ten! O ten, który jest Tym! O ten, który jest Tym i nikim innym! — wykrzykiwał nieustannie w świat stworzony z blasku. Nawet jego słowa były promieniami światła, bijącymi z jego ust. Grobowiec przeistoczył się w twór z czystego, białego światła, jaśniejącego tuż obok zielonej, chłodnej poświaty drzew. Z fontanny tryskał w rozświetlone powietrze silny strumień światła, ściany dziedzińca zbudowane były ze świetlnych cegieł, wszystko było miękką, pulsującą poświatą. Ziemia stała się dlań przezroczysta, mógł cofnąć się w czasie, przejść przez Przełęcz Chajberską, utworzoną z sylab żółtego światła, i znaleźć się w czasie swoich własnych narodzin, dziesiątego dnia miesiąca Moharam. Był to dzień, w którym imam Hosain, jedyny żyjący wnuk Mahometa, zginął w obronie wiary. Bistami zrozumiał, że nawet jeśli Akbar rozkaże go zgładzić, to i tak będzie żył, jako że już wcześniej przeszedł wiele żywotów, a jego wędrówka nie zakończy się wraz z tym życiem.
— Dlaczegóż miałbym się lękać? Czy umierając, kiedykolwiek coś straciłem? Byl istotą stworzoną ze światła, jak wszystko dookoła niego. Kiedyś był wiejską dziewczyną, innym razem jeźdźcem ze stepów, a kiedy indziej służącym Dwunastego Imama. Wiedział zatem, kiedy i dlaczego imam zniknął i kiedy powróci, aby uratować świat. Wiedząc to, nie miał już więcej powodów do obaw.
— Dlaczegóż miałbym się lękać? O ten! O ten, który jest Tym! Bóg moją jedyną potrzebą, On jest wspaniały, On jest najdoskonalszym schronieniem. Allah litościwy, Allah dobroczynny. Allah, który wysłał Mahometa na isrę, wędrówkę w światło, wysyłał teraz Bistamiego, aby mógł się on wznieść w miraj, gdzie wszystko było światłem, przezroczystym i niewidzialnym. Rozumiejąc to, Bistami spojrzał przez przezroczyste ściany, drzewa i ziemię na Akbara, znajdującego się po drugiej stronie miasta w swoim przejrzystym pałacu, odzianego w blask niczym anioł, z pewnością już za życia człowiek ten był na poły aniołem, anielską duszą, które Bistami znał z poprzednich żyć i z którymi przyjdzie mu się spotykać w kolejnych żywotach, dopóki wszystkie nie stawią się w jednym miejscu, na zawołanie Allaha, który położy kres wszechświatowi. Bistami dojrzał świetlistego Akbara, który odwrócił głowę i spojrzał przez rozświetloną przestrzeń między nimi. Zauważył, że jego oczy były czarnymi jak onyks kulami osadzonymi w głowie. Wtadca odezwał się do Bistamiego:
— Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. Nie jestem tym, którego poszukujesz, gdyż ten, którego szukasz, jest gdzieś indziej. Bistami zatoczył się i opadł w kąt dziedzińca. Kiedy doszedł do siebie, świat wokół niego nadal przypominał twory z kolorowego szkła, a tuż przed nim stał Akbar z krwi i kości, i zamiatał dziedziniec grobowca miotłą Bistamiego.
— Panie — powiedział Bistami i zaczął szlochać — Maulano. Akbar stanął nad nim i przyglądał mu się z góry. Po chwili położył dłoń na głowie Bistamiego i rzekł:
— Jesteś sługą Boga.
— Tak, Maulano.
Akbar zaczął recytować po arabsku:
— Bóg zawsze był dla nas łaskawy, gdyż kto się boi Boga, ten przetrwa. Zaprawdę Bóg nie skąpi nagrody praworządnym i sprawiedliwym i pozwala im w proch się obrócić. Była to Sura Dwunasta, przypowieść o Józefie i jego braciach. Bistami podniesiony na duchu, nadal widzący poprzez otaczające go przedmioty, łącznie z Akbarem, jego świetlistą dłonią i twarzą, przez całą jego świetlistą postać, pulsującą przez żywoty, jak wschodzące dni i recytującą końcowe wersety z następnej Sury, z Grzmotu: