Выбрать главу

— Ci, którzy żyli przed nim, knuli spiski. Lecz Bóg kieruje wszelkim knowaniem, on zna dzieła każdego. Akbar skinął głową, spoglądając na grobowiec Chisthiego i zanurzając się we własnych myślach.

— Tego dnia nie spadnie na ciebie żadna wina — mruczał pod nosem, wypowiadając słowa Józefa, które kierował do swoich braci, wybaczając im. — Bóg wam wybaczy, przeto on jest najbardziej litościwy ze wszystkich, którzy okazują łaskę.

— Tak, Maulano. Bóg daje nam wszystko. Bóg łaskawy i współczujący, ten, który jest Tym. O ten, który jest Tym! O ten, który jest Tym! O ten, który jest Tym… — przerwał sobie z trudnością.

— Tak. — Akbar znów spojrzał nań z góry. — Cokolwiek się nie wydarzyło w Gujaracie, nie chcę o tym więcej słyszeć. Nie wierzę, abyś miał coś wspólnego z buntem. Przestań płakać. Jednak Abul Fazl i szejk Ab-dul Nabi wierzą w to, a oni są moimi najważniejszymi doradcami, ufam im w większości kwestii. Jestem lojalny wobec nich, tak jak oni wobec mnie. Mogę ich zatem nie posłuchać w tej sprawie i nakazać, aby zostawili cię w spokoju, lecz jeśli nawet tak postąpię, twoje życie tutaj już nigdy nie będzie tak przyjemne jak kiedyś. Rozumiesz?

— Tak, panie.

— Zamierzam więc cię odesłać…

— O nie, Mistrzu!

— Zamilcz. Wysyłam cię na hadżdż.

Usta Bistamiego rozwarły się szeroko. Po tych wszystkich dniach niekończących się recytacji jego szczęka opadła bezwładnie jak wyłamana z zawiasów brama. Białe światło wypełniło przestrzeń, zemdlał. Po chwili powróciły kolory, a on odzyskał słuch.

— …udasz się do Suratu, stamtąd mój pielgrzymi statek, Ilahi, zabierze cię przez Morze Arabskie do Jiddy. Wagf zebrał całkiem duży datek dla Mekki i Medyny. Mianowałem wezyra emirem hadżdżu. Do pielgrzymki dołączy również moja ciotka, Bulbadan Begam, i moja żona Salima. Sam bardzo chciałbym pójść z wami, lecz Abul Fazl nalega, abym został. Bistami skinął głową.

— Jesteś niezastąpiony, o panie.

Akbar zastanowił się przez chwilę i rzekł:

— W przeciwieństwie do ciebie. Po czym zdjął dłoń z głowy Bista-miego.

— Emir hadżdżu zawsze może wybrać sobie innego kadiego, poza tym pragnę założyć w Mekce całoroczną szkołę, mógłbyś mi w tym pomóc.

— Ale… i już więcej tu nie wracać?

— Tak, jeśli cenisz swój doczesny żywot. Bistami wbił wzrok w ziemię, czując chłód.

— No już! — powiedział cesarz. — Dla tak oddanego uczonego jak ty życie w Mekce będzie czystą przyjemnością.

— Tak, Panie… oczywiście. Akbar roześmiał się.

— Musisz przyznać, że to o wiele lepsze niż ścięcie! Kto wie, co jeszcze może się wydarzyć, życie jest długie, może jeszcze kiedyś tu wrócisz.

Obydwaj wiedzieli, że prawdopodobieństwo jest nikłe, a życie wcale nie takie długie.

— Niech się dzieje wola Boża — wymruczał pod nosem Bistami, rozglądając się dokoła. Ten dziedziniec, ten grobowiec, te drzewa. Znal już tu każdy kamień, każdą gałąź i każdy liść. Życie, które wiódł przez ostatni miesiąc, mogące zapełnić nawet sto lat, skończyło się. Wszystko, co tak dobrze poznał, miał wkrótce opuścić, łącznie z tym ukochanym i budzącym grozę młodym człowiekiem. Aż trudno pomyśleć, że każde prawdziwe życie trwa zaledwie kilka lat. Przez jego przetoczyło się już tak wiele żywotów i to w najróżniejszych formach. Powiedział do siebie: — Bóg jest potężny. Już nigdy więcej się nie spotkamy.

5. Droga do Mekki

Od portu w Jiddzie do Mekki przez cały horyzont ciągnął się nieprzerwany sznur pielgrzymów na wielbłądach. Był on tak długi, że zdawać by się mogło, iż opasuje całą Arabię, a nawet cały świat. Płytkie, skaliste doliny wokół Mekki wypełniły się obozowiskami, a po zachodzie słońca pachnący baranim tłuszczem dym z palenisk unosił się w przejrzyste niebo. Chłodne noce, ciepłe dni, ani jednej chmury na mlecznobłękitnym niebie i tysiące rozentuzjazmowanych pielgrzymów pokonujących ostatni odcinek hadżdżu. Wszyscy w mieście uczestniczyli w tym samym ekstatycznym rytuale, każdy w białych szatach, gdzieniegdzie w tłumie widniały zielone turbany seidów, mężczyzn uchodzących za bezpośrednich potomków Proroka. Była to duża rodzina, jeśli sugerować się turbanami, wszyscy recytowali wersety z Koranu, podążając za ludźmi idącymi przed nimi, którzy szli za tymi przed sobą, a tamci sunęli w długiej kolejce, sięgającej dziewięciu wieków wstecz. Podczas żeglugi do Arabii Bistami pościł jak jeszcze nigdy w życiu, bardziej rygorystycznie niż w grobowcu Chishtiego. Płynął teraz kamiennymi ulicami Mekki lekki jak piórko, spoglądał w górę na palmy przysłaniające niebo swoimi pierzastymi liśćmi, falującymi miękko w nagrzanym powietrzu. Uwznioślony bożą łaską odniósł wrażenie, że patrzy z góry na korony palm, że przenika ściany i spogląda do wewnątrz Kaby. Aby odzyskać równowagę i poczucie własnego ciała, musiał wpatrywać się w swoje stopy, lecz kiedy to robił, te wydawały się być jakimiś odległymi istotami, które wiodły odrębny żywot, kiedy tak stąpały do przodu, jedna za drugą. O ten, który jest Tym…

Odłączył się od przedstawicieli Faterpur Sikri. Rodzina Akbara mimowolnie budziła w nim wspomnienia utraconego pana. Cały czas rozmawiali o Akbarze, Akbar to, Akbar tamto. Jego żona Salima (druga żona, nie cesarzowa) zawodziła płaczliwym, lecz zdradzającym samozadowolenie głosem, a jego ciotka ciągle się z nią namawiała. Było to nie do zniesienia. Na szczęście kobiety odbywały osobną pielgrzymkę, lecz mężczyźni z mogolskiej świty byli równie nieznośni. Wezyr, emir hadżdżu, był sprzymierzeńcem Abul Fazla i przez to był bardzo podejrzliwy w stosunku do Bistamiego, traktował go lekceważąco, aby nie powiedzieć pogardliwie. W mogolskiej szkole z pewnością nie będzie dla niego miejsca, zakładając, że w ogóle uda im się ją założyć, zanim roztrwonią wszystkie pieniądze z jałmużny i z miejskich funduszy uzyskanych od ambasady. Powoli już się to działo, nadal jednak wszystko wskazywało na to, że przedsięwzięcie dojdzie do skutku. Jedno natomiast było pewne, Bistami nie był wśród nich mile widziany.

Mimo to była to jedna z tych błogosławionych chwil, kiedy zarówno przeszłość, jak i przyszłość przestawały się liczyć. To właśnie najbardziej zdumiewało Bistamiego, nawet w jego sytuacji, kiedy płynął wraz z rzeką wiernych, jeden z miliona ubranych na biało hadżich, pielgrzymów przybyłych z całego Dar al-Islam, od Maghrebu po Mindanao, od Syberii do Seszeli. To niesamowite, jak ci wszyscy ludzie uczestniczyli razem w tej jednej chwili. Niebo i całe miasto pod nim lśniło od ich obecności, nie było jednak przezroczyste, jak w grobowcu Chisthiego, lecz pełne barw, mieniące się wszystkimi kolorami świata. Wszyscy ludzie na całym świecie byli jednością. Owa świętość promieniowała z wnętrza Kaby. Bistami wpłynął wraz z całą kolumną ludzkości do najświętszego meczetu i przeszedł obok dużego, gładkiego, czarnego kamienia, czarniejszego niż heban i gagat, czarnego jak nocne niebo bez gwiazd lub jak dziura w rzeczywistości. Czuł, jak jego ciało i dusza pulsowały tym samym rytmem, co ogromna kolejka ludzi, co cały świat. Dotyk czarnego kamienia był jak dotyk ciała. Miał wrażenie, że kamień wiruje wokół niego. Przed oczami pojawił mu się obraz ze snu, kiedy to wpatrywały się w niego czarne oczy Akbara. Otrząsnął się i odgonił od siebie marę, wiedząc, że jest ona tylko zakłócającym spokój wytworem jego własnego umysłu. Umysł ten był świadom świętego zakazu sporządzania podobizn Allaha, a kamień był tylko kamieniem, a zarazem wszystkim innym, był czarną rzeczywistością samą w sobie, którą Bóg uczynił namacalną. Zajmując miejsce w kolejce, czuł jak dusze ludzi opuszczających świątynię wznoszą się, niczym po schodach, prosto do nieba.