— To właśnie staram się powiedzieć.
— A więc Al-Andalus znów się zaludnia — powiedział tęsknym tonem Bistami.
— Tak.
— A są tam jacyś sufiowie?
— Oczywiście, sufiowie są wszędzie. Słyszałem, że w Al-Andalus świetnie sobie radzą. Ciągną na północ, w głąb opustoszałej krainy, idą w imię Allaha, odkrywają i odczyniają przeszłość, upewniają się, że droga przed nimi jest wolna. Swego czasu Al-Andalus była wspaniałym ogrodem. To dobra ziemia i niemal całkowicie opustoszała. Bistami spojrzał na dno glinianej czarki. Poczuł, jak te dwa słowa krzeszą w jego myślach iskry: dobra i opustoszała, opustoszała i dobra. Podobnie czuł się tylko w Mekce.
Teraz czuł wyraźnie, że wyrwał się na wolność. Jak wędrujący derwisz suficki, bezdomny i poszukujący, pokonywał tarikę i dbał o czystość na ile tylko pozwalał mu na to maghrebski kurz. Doskonale pamiętał słowa Mahometa odnośnie do świętego trybu życia: „I będziesz rozwijał się, myjąc ręce i nie spożywając czosnku, często pościł i czuł się coraz lżejszy, jakbyś unosił się w powietrzu”. Jego wizje zmieniały się z dnia na dzień. Od szklanej przejrzystości poranka, przez zamgloną żółć południa, aż po półprzezroczysty zachód słońca, kiedy gloria złocieni i brązów otaczała korony drzew, skały i horyzont. Maghrebskie miasteczka były niewielkie i przyzwoite, często osadzone na zboczach wzgórz i porośnięte palmami i innymi egzotycznymi drzewami, których korony tworzyły swoisty dach ponad ogrodowymi miastami. Domy — białe, wapienne sześciany pośród palmowych sadów. Na każdym dachu białe patio, a na małych dziedzińcach wewnętrzne ogrody, zielone i tchnące ożywczym chłodem, nawadniane zwykle wodą z fontann. Miasta zakładano tam, gdzie ze wzgórz wypływała woda. Okazało się, że największe miasto miało też największe źródło — to Fez, stacja docelowa ich karawany.
W Fezie Bistami zatrzymał się w domostwie sufich, a następnego dnia razem z Ibn Ezrą wyruszyli na wielbłądach na północ, do Ceuty, gdzie zapłacili za przeprawę statkiem do Malagi. Statki w tym regionie były bardziej zaokrąglone niż te pływające na Morzu Perskim, miały wyeksponowane stewy, mniejsze żagle i stery umieszczane pod centralnym masztem. Przeprawa przez wąską cieśninę po zachodniej stronie Morza Śródziemnego nie należała do najłatwiejszych, jednak już od samego wyjścia z portu w Ceucie widzieli na horyzoncie Al-Andalus. Silny prąd wpływający tędy do Morza Śródziemnego łączył się z porywistym zachodnim wiatrem, przez co mocno kołysało nimi na wysokich falach.
Al-Andalus przywitała ich klifowym wybrzeżem. Ponad zatoką wcinającą się głęboko w ląd, górował skalisty szczyt, dalej brzeg zakręcał ku północy. Lekka bryza wydęła małe żagle statku, który przechylił się i sunął w stronę Malagi. Będąc w głębi lądu, ujrzeli w oddali biały łańcuch górski. Bistami uniesiony dramatyczną przeprawą przez morze, przypomniał sobie widok gór Zargos w Isfahanie, a w sercu poczuł kłującą tęsknotę za domem, o którym już prawie zapomniał. Z powrotem jednak, tu i teraz, niosły go szalone fale oceanu jego własnego życia, za chwilę miał postawić stopę na nowym lądzie.
Cała Al-Andalus była jednym wielkim ogrodem, zielone drzewa porastały stoki wzgórz, na północy ciągnęły się ośnieżone pasma gór, a na przybrzeżnych równinach pola uprawne i zagajniki pełne okrągłych zielonych drzew, rodzących pomarańcze o cudownym smaku. Świt witał ich codziennie błękitem nieba, słońce, przecinając nieboskłon, nagrzewało ziemię, a w cieniu drzew panował orzeźwiający chłód.
Malaga była wspaniałym, małym miasteczkiem, z solidnym, kamiennym fortem i dużym, wiekowym meczetem, zajmującym centralną przestrzeń miasta. Szerokie, ocienione ulice, wzdłuż których ciągnęły się rzędy drzew, odchodziły promieniście od świątyni, w której trwały właśnie prace renowacyjne. Ze szczytów północnych wzgórz rozciągał się widok na błękitne wody Morza Śródziemnego, rozlewającego się szeroko, aż po spalone słońcem, mleczne góry Maghrebu na dalekim południowym brzegu. O, Al-Andalus! Bistami i Ibn-Ezra znaleźli schronienie w gospodzie przypominającej perskie ribaty, niewielkie wioski na skraju większych miast, wyrastające pośród pomarańczowych gajów i zadbanych winnic. Sufiowie uprawiali pomarańcze i pielęgnowali winnice. Bistami wstawał o świcie i pomagał mieszkańcom w codziennej pracy. Większość czasu spędzali na polach Pszenicy, ciągnących się daleko na zachód. Praca przy pomarańczach była za to łatwa: — Przycinamy drzewka tak, aby owoce utrzymywały się nad ziemią — opowiadał kiedyś Bistamiemu i Ibn Ezrze pewien robotnik z ribatu imieniem Zeya. — Jak sami widzicie, próbowałem już różnych gęstości rozsadu i badałem, jak wpływa to na owoce. Drzewka rosnące samotnie wyrastają na kształt drzew oliwnych, a jeśli przytnie się dolne gałęzie, utrzymując resztę ponad ziemią, wtedy owoce nie łapią z gleby żadnych chorób, a trzeba przyznać, że ogólnie są bardzo podatne na choroby. Na owocach może pojawiać się zielona albo czarna narośl, liście czasem stają się kruche i bieleją lub brązowieją, kora może pokryć się pomarańczowym lub białym grzybem. Wtedy bardzo pomocne stają się biedronki lub okadzanie dymem z węgla drzewnego. Zawsze tak robimy, żeby ochronić drzewa przed mrozem.
— To bywa tutaj aż tak zimno?
— Czasami zimą, owszem. Tu wcale nie jest jak w raju. Z meczetu dobiegła ich pieśń muezina, wyciągnęli maty i rozpoczęli modły, kłaniając się na południowy wschód. Bistami nadal nie mógł przyzwyczaić się do nowej orientacji. Później Zeya zaprowadził ich do kamiennego pieca, w którym palił się ogień, i zaparzył im po czarce kawy.
— Niby nowa, a jednak stara ta kraina — zauważył Bistami, sącząc z błogością pierwsze łyki kawy.
— Przez wiele stuleci była w rękach muzułmanów. Rządy Umajadów trwały tu nieprzerwanie od drugiego wieku, aż do pojawienia się chrześcijan, którzy podbili te ziemie. Później zabiła ich za to zaraza.
— Lud Księgi — wyszeptał do siebie Bistami.
— Owszem, lecz zepsuty. Bardzo surowi pracodawcy, zarówno względem wolnych, jak i niewolników, a do tego nieustannie skłóceni między sobą. Wtedy panował tu prawdziwy chaos.
— Podobnie jak w Arabii przed Prorokiem.
— Dokładnie tak samo. I choć chrześcijanie wierzyli w jednego Boga, to jednak nadal w ich poglądach było coś dziwnego, sami ze sobą nie mogli dojść do lądu. Próbowali nawet dzielić Boga Jedynego na trzech. Tak więc islam wziął górę. Parę wieków później życie na tych terenach stało się tak łatwe i przyjemne, że nawet muzułmanie zaczęli się psuć. W końcu Umajadzi zostali pokonani i nie było już kolejnej silnej dynastii, która mogłaby ich zastąpić. Istniało wówczas ponad trzydzieści walczących między sobą królestw taify. W piątym wieku Almorawidzi zaatakowali od strony Afryki, a w szóstym Almohadzi z Maroka wyparli Almorawidów i na swoją stolicę wybrali Sewillę. Tymczasem chrześcijanie prowadzili wojny na północy, w Katalonii i za górami w Nawarze i Firanii, po czym wrócili i zagarnęli większą część Al-Andalus. Nigdy jednak nie zdobyli regionów wysuniętych najdalej na południe, królestwa Nasrydów, łącznie z Malagą i Granadą. Te ziemie do końca pozostały muzułmańskie.
— A mimo to ich mieszkańcy również wymarli — powiedział Bistami.
— Tak jest, wszyscy zmarli.
— Nie rozumiem tego. Ludzie mówią, że Allah ukarał niewiernych za prześladowania muzułmanów, lecz jeśli byłoby to prawdą, to dlaczego uśmiercił też mieszkających tam muzułmanów?