— Oto moja żona, sułtanka Katima, pochodzi z al-Majriti.
Ta niska, kastylijska kobieta miała odsłoniętą głowę, smukłe ramiona, a jej spódnice do konnej jazdy obszyto złotem, które połyskiwało w zakurzonym powietrzu. Jej czarne, długie, lśniące włosy zaczesane do tyłu, spinał nad czołem sznur pereł. Jej twarz była wąska, a oczy bladoniebie-skie, co czyniło jej wzrok dość niezwykłym. Pierwszy raz uśmiechnęła się do Bistamiego, kiedy przedstawiano ich sobie, później na farmie, przy młynie wodnym i w pomarańczowym gaju. Cieszyły ją te wszystkie małe rzeczy, których inni nie dostrzegali. Ludzie od razu się zorganizowali i zrobili wszystko, co potrzeba, by zapewnić władcy godziwy wypoczynek, a jednocześnie móc pozostawać jak najbliżej niego i sułtanki. Bistami był wśród nich. Katima spojrzała na niego i powiedziała coś błahego, jej glos zabrzmiał jak turecki obój, nisko, nosowo, a słysząc go, Bistami przypomniał sobie, co powiedziała do niego zjawa Akbara, kiedy był zatopiony w świetle: „To, czego poszukujesz, znajduje się gdzieś indziej”. Ibn Ezra skłonił się nisko, kiedy go przedstawiano.
— Jestem sufickim pielgrzymem, sultanko, pokornym uczniem świata. Planuję udać się na hadżdż, ale bardzo spodobał mi się pomysł waszej hidżry, też chciałbym zobaczyć Firanię, gdyż interesują mnie badania nad starożytnymi ruinami.
— Nad pozostałościami po chrześcijanach? — zapytała sułtanka, wbijając w niego wzrok.
— Tak, lecz również po Rzymianach, którzy byli tam przed nimi, jeszcze w czasach przed Prorokiem. Może powinienem odbyć hadżdż w odwrotną stronę?
— Chętnie witamy wszystkich, którym nie braknie ducha, aby do nas dołączyć — odparła. Bistami odchrząknął, a Ibn Ezra miękko wysunął go przed siebie.
— Oto mój młody przyjaciel, Bistami, suficki uczony z Sindhu, który, odbywszy hadżdż, kontynuuje nauki na zachodzie.
Sułtanka Katima dopiero teraz przyjrzała mu się dokładniej i zastygła w bezruchu, wyraźnie zaskoczona. Jej czarne, gęste brwi, złączyły się pośrodku zdumionego czoła. Bistami przypomniał sobie znamię na czole tygrysicy, układające się w kształt ptaka w locie, który sprawiał, że tygrysica zawsze wyglądała leniwie zaskoczona bądź wręcz zakłopotana — dokładnie tak jak ta kobieta.
— Miło mi cię poznać, Bistami. Zawsze chętnie słuchamy nauk od uczonych w Koranie.
Później tego samego dnia wysłała do Bistamiego niewolnika z zaproszeniem na prywatną audiencję w ogrodzie, który oddano jej do dyspozycji na czas pobytu. Bistami poszedł wolnym krokiem, skubiąc bezradnie swoją znoszoną szatę, niestety, nie mógł nic poradzić na swój niestosowny wygląd.
Słońce zaczęło zachodzić. Na niebie jaśniały chmury, a na ich tle rysowały się czarne sylwetki cyprysów. W powietrzu roztaczała się woń kwiatów cytryny. Zobaczywszy sułtankę stojącą samotnie przy pluskającej fontannie, Bistami poczuł, że wkroczył na miejsce, w którym kiedyś już był. Wszystko było jednak odwrócone, różniące się jedynie szczegółami, a poza tym było dziwnie i przerażająco znajome. Podobne wrażenie miał kiedyś w porcie w Aleksandrii. Sułtanka nie przypominała Ak-bara ani nawet tygrysicy, przynajmniej nie do końca. Usłyszał swój głośny oddech.
Zauważyła go, kiedy stał pod arabeskowym łukiem bramy wejściowej, i skinęła na niego dłonią, uśmiechając się.
— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że nie noszę czadoru. Nigdy go nie założę. Koran nic nie mówi o czadorze, wspomina jedynie o konieczności zasłaniania piersi, co wydaje się oczywiste. Jeśli natomiast chodzi o twarz, żona Mahometa, Khadijeh, nigdy jej nie zasłaniała, nie robiły tego również pozostałe żony Proroka, po tym jak Khadijeh zmarła. Za życia pozostawała niezwykle wierna samej sobie. Jeśliby nie odeszła, on nigdy nie poślubiłby innej kobiety, sam zresztą tak mówił. Zatem jeśli ona nie nosiła czadoru, ja również nie czuję takiej potrzeby. Noszenie czadoru zapoczątkowali kalifowie, którzy zakładali je, aby oddzielić się od szarych, ludzkich mas i od kszatrijów, których wśród nich nie brakowało. Czador to symbol władzy, będącej w niebezpieczeństwie, oznaka strachu. To oczywiste, że kobiety są niebezpieczne dla mężczyzn, lecz nie do tego stopnia, aby od razu miały zakrywać twarze. Co więcej, kiedy widzi się twarze ludzi, wtedy o wiele łatwiej można zrozumieć, że przed Bogiem, wszyscy jesteśmy tacy sami. Żadnych zasłon między nami a Bogiem — właśnie to osiąga każdy muzułmanin poprzez gorliwe oddanie, czyż nie zgodzisz się ze mną?
— Zgadzam się — powiedział Bistami, nadal porażony i owładnięty uczuciem, że to wszystko już kiedyś mu się przydarzyło. Nawet chmury po zachodniej stronie nieba przybrały w tej chwili znajomy kształt.
— Nie sądzę również, aby Koran dawał mężom przyzwolenie do bicia swoich żon. Jedyna wzmianka na ten temat znajduje się w Surze 4:34: „Jeśli zaś chodzi o kobiety, z których strony obawiacie się braku lojalności lub złego prowadzenia się. Upominajcie je, odmówcie dzielenia z nimi swojego łoża”. Jakież to musi być straszne — „w ostateczności lekko je uderzcie”. „Daraba” nie „darraba”, co tak naprawdę oznacza „bić”. „Daraba” znaczy „szturchnąć”, a nawet „gładzić lekko piórkiem”, jak w wierszach, w sposób prowadzący do miłosnego zbliżenia. Rozumiesz, daraba, daraba. Mahomet przekazał to w bardzo jasny sposób.
Wstrząśnięty Bistami zdołał jedynie skinąć głową. Czuł, że w tej chwili jego twarz ma oniemiały wyraz. Sułtanka zauważyła to i uśmiechnęła się.
— Tak właśnie mówi Koran — powiedziała. — Sura 2:223 mówi: „Twoja żona, jest jak twoja rola, traktuj ją więc jak swą rolę”. Pewien ulema odczytał ten fragment i doszedł do wniosku, że kobiety można traktować jak kurz pod stopami. Jednak ci duchowni, będący zbędnymi pośrednikami między nami a Bogiem, nigdy nie uprawiali ziemi, a rolnicy zawsze prawidłowo odczytują Koran i postrzegają swoje żony jako swój pokarm i swój napój, jak pracę i łoże, na którym kładą się co noc, jak prawdziwą ziemię pod ich stopami! Niech Bogu będą dzięki za święty Koran i jego mądrość.
— Bogu niech będą dzięki — powiedział Bistami. Spojrzała na niego i roześmiała się w głos.
— Myślisz, że jestem zbyt śmiała.
— Nie, wcale tak nie uważam.
— Ależ ja jestem śmiała, uwierz mi. Jestem bardzo śmiała. Ale czyż nie zgadzasz się z moim odczytaniem świętych słów Koranu? Czyż nie trzymałam się wiernie każdej frazy, jak dobra żona wiernie trwa przy swoim mężu, dokądkolwiek by się nie udał?
— Tak właśnie postąpiłaś, sułtanko. Uważam, że Koran kładzie nacisk na to, że przed Bogiem wszyscy jesteśmy równi, zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Hierarchie istnieją wszędzie, jednak wszyscy mają ten sam status przed Bogiem i jest to jedyny status, który jest naprawdę ważny. Zarówno ci na wysokich, jak i ci na niskich stanowiskach powinni mieć dla siebie wzajemny szacunek jako prawdziwi bracia w wierze. Bracia i siostry, bez względu czy jest się kalifem, czy niewolnikiem. Stąd wypływają wszystkie koraniczne zasady dotyczące traktowania drugiego człowieka. Dotyczy to nawet cesarzy i ich niewolników bądź ich jeńców z wrogich obozów.
— Księga chrześcijan zawiera bardzo mało zasad — powiedziała ściszonym głosem.
— Naprawdę? Czytałaś ją?
— Mówisz, cesarzowie i ich niewolnicy. Istnieją zasady regulujące i to, nadal jednak nikt nie pragnąłby zostać niewolnikiem, wszyscy woleliby być cesarzem. Ulemowie wypaczyli Koran swoimi hadisami, zawsze wypaczali jego słowa, aby służyły tym, którzy byli u władzy. W końcu przesłanie, jakie Mahomet otrzymał od Boga i wyłożył w prosty i przejrzysty sposób, zostało całkowicie przeinaczone i dobre muzułmańskie kobiety znów uczyniono niewolnicami, a nawet czymś gorszym. Może nie traktuje się ich jak bydło, ale też z pewnością nie jak człowieka. Żona dla męża ma być tym, czym niewolnik dla cesarza, nie zaś kobiecością przy męskości, potęgą przy potędze, relacją równych sobie istot.