Выбрать главу

Jej twarz oblała się rumieńcem. Nawet w słabym, wieczornym świetle widział jej kolory. Jej oczy były jasne jak wycinki nieba o brzasku. Kiedy służący przynieśli pochodnie, jej rumieńce nabrały jeszcze bardziej nasyconej barwy. Jej jasne oczy lśniły, a ogień pochodni tańczył w oknach jej duszy. Było w nich dużo gniewu, palącego gniewu, Bistami jednak nigdy wcześniej nie widział tak pięknej istoty. Wpatrywał się w nią, usiłując zatrzymać w pamięci tę chwilę. W sercu myślał: nigdy tego nie zapomnisz, nigdy!

Przez chwilę panowała cisza. Bistami zrozumiał, że jeśli teraz czegoś nie powie, rozmowa może skończyć się na dobre.

— Sufiowie — zaczął — często mówią o bezpośrednim doświadczeniu Boga. To coś w rodzaju oświecenia. Sam kiedyś… doświadczyłem tego na sobie, będąc w skrajnej sytuacji. Zmysły odbierają ten moment jako wypełnienie się światłem, dla duszy jest to stan baraka, Bożej łaski, która dla każdego jest tak samo dostępna.

— Ale czy sufiowie mają na myśli kobiety, mówiąc „wszyscy”? Zastanowił się nad tym. Sufiowie byli mężczyznami, to prawda, tworzyli bractwa, podróżowali samotnie, zatrzymując się w ribatach lub zawijach, wszyscy szukający tam schronienia byli mężczyznami, a w siedzibach sufich nie było żeńskich cel. Jeśli któryś z sufich żenił się, to nadal pozostawał sufim, a jego żona, tylko żoną sufiego.

— To zależy od regionu — próbował grać na zwłokę — i od tego, kim jest twój suficki nauczyciel.

Patrzyła na niego, uśmiechając się z lekka, a on zdał sobie sprawę, że nieświadomie wykonał ruch w grze o pozostanie w jej otoczeniu.

— Suficki nauczyciel nie mógłby zatem być kobietą, prawda? — zapytała.

— No cóż, raczej nie, ale czasem kobiety prowadzą nabożeństwa.

— Ale codziennie nie mogłyby tego robić.

— No cóż — powiedział zbity z tropu Bistami — nigdy o czymś takim nie słyszałem. — Tak jak o tym, że żaden mężczyzna na świecie jeszcze nie urodził dziecka.

— Zgadza się — powiedział z ulgą.

— Ale przecież mężczyźni nie mogą rodzić dzieci — zauważyła — a kobiety z łatwością mogą prowadzić modlitwy. Ja sama prowadzę codzienne nabożeństwa w haremie. Bistami nie wiedział, co odpowiedzieć. Był całkowicie zaskoczony jej podejściem. — To przecież matki uczą swoje dzieci, jak należy się modlić.

— To prawda.

— Wiedziałeś, że przed Mahometem Arabowie czcili boginie?

— Idole.

— Ale w nich właśnie było to, o czym mówię. Na planie duchowym kobiety są prawdziwą potęgą.

— Tak.

— Zarówno tam na górze, jak i tu, na dole. Taka jest prawda. Niespodziewanie podeszła do niego i położyła dłoń na jego nagim ramieniu.

— Tak — odpowiedział.

— W naszej wyprawie na północ potrzebujemy uczonych w Koranie, aby pomogli nam oczyścić Księgę z pajęczych sieci, uniemożliwiających zrozumienie, i prowadzili nas ku oświeceniu. Czy wyruszysz z nami? Czy podejmiesz się tego wyzwania?

— Tak.

7. Karawana głupców

Sułtan Mawji Darya był niemal tak samo wspaniały i łaskawy jak jego żona i równie zainteresowany rozmowami, w których często powracał do tematu „pokojowej współegzystencji”. Ibn Ezra oznajmił Bistamiemu, że ta idea zyskiwała coraz większą popularność wśród młodych dostojników Al-Andalus, pragnących wskrzesić złoty wiek Kalifatu Umajjadzkiego. Wówczas, w szóstym wieku, muzułmańscy władcy pozwalali chrześcijanom i żydom żyć i rozwijać się na ich ziemiach. Dzięki temu razem udało im się stworzyć piękną i sprawną cywilizację — tym właśnie była Al-Andalus przed inkwizycją i zarazą. Kiedy karawana znamienitych obszarpańców wyjeżdżała z Malagi, Ibn Ezra opowiedział Bistamiemu nieco więcej o tamtym okresie, o którym Khaldun tylko wspomina, a kairscy i mekkańscy uczeni milczą. W tamtych czasach swój prawdziwy rozkwit przeżywali andaluzyjscy Żydzi. To oni przetłumaczyli na język arabski niezliczoną liczbę starożytnych tekstów greckich i prowadzili własne badania w dziedzinach medycyny i astronomii. Muzułmańscy uczeni z Al-Andalus używali zdobyczy greckiej logiki, głównie od Arystotelesa, aby bronić zasad islamu pełną mocą swojego rozumu. W tej dziedzinie największy dorobek zgromadził Ibn Sina i Ibn Rashd. Ibn Ezra miał ogromny szacunek dla pracy tych ludzi.

— Jeśli Bóg pozwoli, chciałbym poszerzyć ich dorobek o swój skromny wkład, w którym odwołuję się bezpośrednio do przyrody i do reliktów przeszłości.

Jechali dalej, kołysząc się w dobrze znanym rytmie karawany. O świcie podsycali ogniska, parzyli kawę, karmili zwierzęta, pakowali rzeczy i ładowali je na wielbłądy, których sznur ciągnął się przez ponad trzy mile, łącząc się z przeróżnymi grupami, jakie dołączały, zatrzymywały się, ruszały, lecz ciągle sunęły do przodu. Po południu rozbijali obozowisko lub robili postój w oazie, choć w miarę jak posuwali się na północ, oazy zdarzały się coraz rzadziej, za to częściej spotykali opustoszałe ruiny. W wielu miejscach drogi były nieprzejezdne, pozarastane przez dorosłe drzewa, o pniach grubych jak beczki.

Przemierzali zaiste wspaniałą krainę, której horyzont kreśliły wysokie łańcuchy gór, poprzerywane tu i ówdzie rozłożystymi plateau. Kiedy w końcu rozpoczęli przeprawę, Bistami poczuł, że trasa prowadzi go coraz wyżej, gdzie cienie przy zachodzącym słońcu ciągnęły się daleko w dół przepastnej, ciemnej i wietrznej otchłani. Pewnego razu, kiedy ostatni promień zachodzącego słońca wystrzelił spod niskich chmur, Bistami usłyszał dobiegający gdzieś z ich obozowiska dźwięk tureckiego oboju, niosący w powietrzu długą, rzewną melodię, która snuła się bez końca. Zdawać by się mogło, że to śpiewa duch wieczornego plateau. Sułtanka stała na skraju obozowiska i razem z nim przysłuchiwała się muzyce. Wodząc wzrokiem za zachodzącym słońcem, przechylała głowę jak jastrząb, a słońce wysyłało do niej promienie z prędkością równą prędkości upływu czasu. Niepotrzebne były słowa, kiedy świat śpiewał, ten ogromny świat, tak zawiły i skomplikowany świat, którego ludzki umysł nigdy nie zdąży ogarnąć; nawet muzyka mogła jedynie ślizgać się po jego półkolistej powierzchni, czego też do końca nie rozumieli, choć odczuwali wyraźnie. Uniwersalna jednia była poza ich zasięgiem.

A jednak czasami w takich chwilach jak ta, o zmierzchu, w powiewach porywistego wiatru wychwytujemy szóstym zmysłem, którego nie rozpoznajemy, skrawki większego świata — rozległe kształty kosmicznych znaczeń, sens wszystkiego co święte, wykraczający poza możliwości poznawcze rozumu, myśli, a nawet poza odczuwanie — świat, który widzimy na co dzień, żarzy się od wewnątrz i jest gęsto i sprężyście napakowany rzeczywistością.

Sułtanka poruszyła się. Gwiazdy migotały na niebie koloru indygo. Podeszła do jednego z ognisk. Bistami zrozumiał, że wybrała go na ich kadiego, aby mieć więcej przestrzeni do realizacji własnych idei. Społeczność taka jak ta potrzebowała sufickiego nauczyciela, a nie jedynie uczonego. Ludzie mówili, że Katima była kiedyś bardzo pracowitą dziewczyną, do czasu, gdy niecałe trzy lata temu miała atak. Od tamtej chwili bardzo się zmieniła.

Wszystko w swoim czasie się wyjaśni. Tymczasem stała przed nim sułtanka, brzmiała muzyka oboju, rozlegle plateau pulsowało mrokiem — takie rzeczy zdarzały się tylko raz. Wrażenie to uderzyło go z taką samą siłą jak wówczas w ogrodzie ribatu, kiedy czuł, że już kiedyś przeżywał tamtą chwilę.