Symbol małpy usadowionej na grzbiecie drugiej małpy można odczytać jako: „Obyś z pokolenia na pokolenie ceniony był jak władca”. W ten sposób, słowa języka miwok oznaczające „wracać do domu” wyglądały dla I-China jak „wu ya”, „pięć kaczek”, a miwockie „pływać” jak „Peng-zu”, legendarny bohater, który żył osiemset lat. I-Chin więc podśpiewywał sobie „pięć kaczek płynie do domu, dopłyną tam za osiemset lat” albo „wyskoczę za burtę i stanę się Peng-zu”. Bagatelka słysząc to, pękała ze śmiechu. Inne podobieństwa między dwoma językami, na przykład w dziedzinie żeglarstwa, sprawiały, że I-Chin zaczął zastanawiać się, czy czasem flota Hsu Fu, podczas swojej ekspedycji na wschód nie dotarła w końcu do oceanicznego lądu Yingzhou i nie zostawiła tam po sobie kilku chińskich słów, jeśli już cokolwiek miałaby zostawić. Może ludzie z plemienia Miwok byli potomkami marynarzy z tamtej ekspedycji?
Część załogi zaczęła już mówić o powrocie na nowy ląd, do złotego królestwa na południu, o militarnym podporządkowaniu go sobie i przetransportowaniu całego złota do prawdziwego świata. Oczywiście nikt nie mówił, że to zrobi, czym można było ściągnąć na siebie nieszczeście, lecz raczej, że gdyby co do czego doszło, to kto wie. Inni marynarze przysłuchiwali się rozmowom, udając, że nic nie słyszą, gdyż dobrze wiedzieli, że jeśli Tianfei pozwoli im wrócić bezpiecznie do domu, wtedy już nikt nie namówi ich na kolejny rejs przez Dahai.
Po jakimś czasie na morzu zapanowała całkowita cisza. Wpłynęli na obszar oceanu, pozbawiony deszczu, chmur, wiatru i prądów — jak gdyby spadła na nich jakaś klątwa, może to z powodu tej próżnej gadaniny o złocie? Zaczęli się smażyć na słońcu. Wokół okrętów roiło się od rekinów, więc nie mogli się też wykąpać dla ochłody. Postanowili rozciągnąć między dwoma statkami żagiel i poczekać, aż opadnie nieco pod wodę, po czym wskoczyli do gotowego basenu, w którym ciepła woda sięgała im pod piersi. Kheim kazał Bagatelce założyć długą koszulę i też pozwolił jej wskoczyć. Zignorowanie jej życzenia na pewno zdziwiłoby i rozgniewało całą załogę. Okazało się, że dziewczynka pływa jak ryba. Ludzie traktowali ją jak boginię, a ona śmiała się, patrząc jak pluskają się w wodzie niby mali chłopcy. Robienie w końcu czegoś innego sprawiło wszystkim ogromną ulgę, niestety, żagiel nie wytrzymał naporu wody i ciągłego skakania i rozdarł się na pół.
Groziło im utkwienie w równikowym pasie ciszy. Wiedzieli, że niedługo skończy się woda, później jedzenie. Całkiem możliwe, że jakiś delikatny prąd nadal niósł ich na zachód, lecz I-Chin nie był optymistą.
— Bardziej prawdopodobne, że zabłąkaliśmy się w okolice środka wielkiego oceanicznego prądu okrężnego, to coś jakby oko cyklonu.
Następnie poradził, żeby kiedy tylko będzie to możliwe, płynąć z powrotem na południe i tam złapać odpowiedni wiatr i prąd. Kheim wyraził zgodę. Mimo to na morzu nadal panowała cisza. Ich obecna sytuacja przypominała pierwszy miesiąc wyprawy, teraz jednak nie pomagał im Kuroshio. Znów zaczęli rozważać możliwość opuszczenia wszystkich łodzi wiosłowych i odholowania okrętów, z tym że ich przysadziste dżonki były zbyt duże, aby napędzać je jedynie siłą ludzkich mięśni. Poza tym, jak stwierdził I-Chin, zdzieranie skóry z rąk marynarzy mogłoby być dla nich niebezpieczne, jako że i tak już byli odwodnieni. Nie pozostało nic innego, jak oczyścić i rozstawić w słońcu destylator do wody i zacząć racjonować pozostałą zawartość cystern. Oczywiście Bagatelce nie zmniejszono przydziału wody, bez względu na to, jak bardzo upierała się, że będzie robić tak jak wszyscy pozostali. Oddaliby jej ostatnią cysternę w całej flocie.
Po jakimś czasie I-Chin zaproponował, aby załoga zaczęła zbierać swój słomkowy mocz i mieszać go z resztkami wody w cysternach. Wtedy też na południu pojawiły się ciemne chmury i stało się jasne, że wkrótce problem braku wody zmieni się w problem jej nadmiaru. Zerwał się wiatr, chmury przemieszczały się nad ich głowami, a deszcz lał się strugami. Na cysternach zamontowano lejki i niemal od razu uzupełniono zapasy wody. Później musieli już tylko przetrwać sztorm. Jedynie takie duże dżonki jak ich były wystarczająco wysokie i zwrotne, aby przetrzymać długi i zapalczywy atak żywiołu. Osiem Wspaniałych Okrętów, które zdążyły wyschnąć na wiór i wyblaknąć w czasie ciszy morskiej, teraz pęczniało od deszczu i trzeszczało, a łączące je liny pękały lub wyrywały knagi z burt. Chcąc przetrwać sztorm, przemoknięci marynarze toczyli straceńczą walkę z kolejnymi przeciekami, naprawiali złamane drzewce, przybijali klepki i wiązali liny.
Fale były coraz wyższe, w końcu wszystkie statki tylko unosiły się i opadały na ogromnych, dymiących pagórach, przetaczających się z południa na północ w niespiesznym, acz nieubłaganym, a nawet majestatycznym tempie. Kiedy okręt flagowy wpływał na falę, cala załoga gwałtownie wzbijała się w powietrze, a pokład tonął w białych odmętach morskiej piany, wtedy też, przez krótką chwilę, mieli widok na chaos, panujący aż po sam horyzont, a w oddali dwa, a może trzy z pozostałych statków, podskakujące w różnych rytmach i zwiewane przez wiatr w głąb bezdennej topieli. Przez większą część sztormu mogli jedynie schować się w kajutach, przemoknięci i przerażeni, niezdolni do porozumienia się ze sobą w ogłuszającym ryku wiatru i fal.
Dotarłszy do apogeum sztormu, znaleźli się w rybim oczku, w tej dziwnej i złowieszczej ciszy, wokół której oszalałe fale przelewały się we wszystkie strony i rozbijały o siebie, wystrzeliwując w czarne powietrze potężne słupy spienionej wody. Cały czas otaczały ich ciężkie, niskie chmury, przysłaniające horyzont. Tak jak w symbolu jin-jang, wewnątrz wichrów znajdowały się okrągłe plamy ciszy. Wkrótce wichura uderzy z przeciwnej strony.
Uwijali się w wielkim pośpiechu, dokonując niezbędnych napraw i czując, jak zwykle w takich momentach, że jeśli przetrwali do połowy sztormu, pewno przeżyją do końca. Poprzez gęsty mrok Kheim przyglądał się najbliższemu okrętowi, który najwyraźniej wpadł w poważne kłopoty. Załoga, stłoczona przy burcie, wypatrywała tęsknie Bagatelki, a niektórzy nawet głośno ją wzywali. Byli przekonani, że jest im tak ciężko, gdyż dziewczynki nie ma z nimi na pokładzie. Kapitan zagrożonego okrętu krzyczał do Kheima, że po połowie sztormu będą chyba musieli ściąć maszty, aby uniknąć przewrotki, a inne załogi niech próbują je wyłowić, gdyż później mogą się przydać.
Po drugim uderzeniu tajfunu kłopoty pojawiły się również na okręcie flagowym. Silna boczna fala rzuciła Bagatelką o ścianę i wtedy już żaden mężczyzna na pokładzie nie potrafił ukryć przerażenia. Stracili z oczu pozostałe statki. Porywisty wiatr znów pruł i pienił ogromne fale, a ich spienione grzbiety załamywały się i spadały na pokład. Pękł ster i choć próbowali balansować, wychylając się jak najdalej za burtę, to jednak niewiele to zmieniało. Statek był teraz bezwładnym kadłubem, o którego burty uderzała każda przechodząca fala. Cała załoga walczyła o odzyskanie sterowności i uratowanie okrętu, niektórych marynarzy fale zmyły z pokładu, a inni zaplątali się w liny. I-Chin czuwał przy Bagatelce. Krzyknął do Kheima, że ma złamaną rękę i chyba żebra. Kheim spostrzegł, że dziewczynka z trudnością łapała oddech. Wrócił do walki o sterowność. W końcu zdecydowali się wyrzucić za burtę dryfkotwę, dzięki czemu statek szybko obrócił się przodem do wiatru, co na chwilę ich uratowało, lecz przelewające się ponad dziobem fale były zbyt potężnymi ciosami — cała załoga musiała dawać z siebie wszystko, aby woda nie zerwała włazów i nie zatopiła statku od wewnątrz. Wszystko odbywało się w atmosferze paraliżującego strachu o życie Bagatelki. Marynarze krzyczeli gniewnie, że powinno się o nią lepiej dbać, że to niewybaczalne, że stało się coś takiego. Kheim czuł na sobie ciężar odpowiedzialności.