Выбрать главу

Nad przemianą pracował od wielu lat. Przestudiował wszystkie dostępne teksty alchemiczne, łącznie z tymi, które Bahram wyszukiwał w hinduskim karawanseraju: Księgę o końcu poszukiwań Jildakiego, Księgę równowag Jabira oraz Sekret sekretów, który niegdyś uważano za zaginiony. Był tam też chiński tekst Encyklopedia penetracji rzeczywistości. Ponadto Khalid dzięki rozbudowanej pracowni dysponował technologią umożliwiającą powtórzenie wszystkich koniecznych destylacji w wysokiej temperaturze i z wyśmienitą klarownością siedemset siedemdziesiąt siedem razy. Dwa tygodnie wcześniej ogłosił, że jego praca w końcu zrodziła owoc i że jest gotowy do przeprowadzenia publicznej demonstracji, o której ważności orzekali oczywiście królewscy świadkowie i obecny na miejscu chan.

Tego dnia Bahram uwijał się po całym kompleksie przemysłowym Khalida. Kompleks leżał na północnym skraju Samarkandy, wzdłuż rzeki Zerawszan, będącej źródłem energii dla odlewni i wielu innych okolicznych warsztatów. Pod murami kompleksu zalegały wysokie stosy czekającego na spalenie węgla drzewnego. Wewnątrz znajdowało się kilka budynków, luźno rozlokowanych wokół głównego miejsca prac. Był to dziedziniec, na którym stały kadzie z kąpielami chemicznymi. Kilka różnych odorów łączyło się w jeden ostry zapach, charakterystyczny dla pracowni Khalida. Khalid był nadwornym metalurgiem i głównym wytwórcą prochu dla chana. Dzięki tym dwóm praktycznym przedsięwzięciom mógł oddawać się swej prawdziwej pasji, którą była alchemia.

Bahram lawirował między rozstawionym sprzętem, upewniając się, że miejsce odpowiednio przygotowano do demonstracji. Na długich stołach, w otwartych na dziedziniec warsztatach, znajdowała się starannie porozstawiana aparatura, a na ścianach warsztatów w równych rzędach wisiały narzędzia. Główny atanor buchał gorącem.

Brakowało tylko Khalida. Miechowi go nie widzieli, Esmerine, żona Bahrama i córka Khalida, również. Dom stojący w głębi kompleksu wydawał się pusty, a na zawołania Bahrama nikt nie odpowiadał. Bahram zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem Khalid nie uciekł ze strachu.

Wówczas Khalid wyłonił się z biblioteki, mieszczącej się tuż obok jego gabinetu, jedynego pomieszczenia w całym kompleksie, którego drzwi zamykały się na klucz.

— Tu się schowałeś — powiedział Bahram. — Pośpiesz się, ojcze, alRazi i Maria Żydówka już ci teraz nie pomogą. Czas pokazać światu, co osiągnąłeś, czas zademonstrować projekcję.

Khalid, zaskoczony jego widokiem, nerwowo skinął głową.

— Musiałem poczynić ostatnie przygotowania — powiedział i poprowadził Bahrama do warsztatu, w którym stał piec, a mechaniczne miechy, poruszane dzięki przekładni zamontowanej na młyńskim kole, pompowały powietrze prosto w ogień.

Chan i jego świta przybyli z pewnym opóźnieniem, kiedy większość popołudnia już minęła. Dwudziestu jeźdźców w odświętnych, błyszczących strojach wpadło hurmem na podwórze, a za nimi galopem i z pianą na pyskach wjechał pochód pięćdziesięciu wielbłądów. Chan zsiadł z gniadosza i przeszedł przez podwórze, obok kroczył Nadir Divanbegi, a za nimi jeszcze kilku nadwornych urzędników.

Khalid rozpoczął oficjalne powitanie od prezentacji daru dla chana, jednej z jego najcenniejszych ksiąg o alchemii, lecz jego przemowę skrócił sam Seid Abdul Aziz.

— Pokaż nam — rozkazał chan, odbierając od niego księgę, na którą nawet nie spojrzał.

Khalid ukłonił się.

— Oto alembik, którego używam, nazywa się pelikan. Materią podstawową jest kalcynowany ołów i związki rtęci. Substancje te otrzymałem w wyniku ciągłego procesu destylacji materii, tak że przeszła ona przez pelikana siedemset siedemdziesiąt siedem razy. Dopiero wtedy duch uśpiony w lwie, a używając ziemskich terminów — złoto — kondensuje się w najwyższej temperaturze atanora. Za chwilę wlejemy wilka do tego oto naczynia, które wstawimy do atanora. Odczekamy godzinę, mieszając co jakiś czas siedem razy.

— Pokaż nam — powiedział chan, którego najwyraźniej znudziły szczegóły techniczne.

Bez dalszych wyjaśnień Khalid zaprowadził ich do warsztatu, w którym stał piec. Jego asystenci otworzyli grube i ciężkie drzwi atanora i po tym jak pozwolono gościom obejrzeć i zbadać ceramiczną misę, Khalid ujął w dłoń szczypce, wlał do misy szary destylat i umieścił naczynie na ruchomej platformie, którą wsunął do rozpalonego atanora. Powietrze ponad piecem drżało, kiedy mułła Seida Abdula Aziza odmawiał modlitwy, a Khalid obserwował sekundnik na swoim najlepszym zegarze. Co pięć minut wskazywał na asystentów obsługujących miechy, którzy otwierali piec i wysuwali platformę. Wtedy mieszał chochlą żarzący się na pomarańczowo płynny metal siedem razy, wykonując siedem pełnych obrotów, po czym platformę wsuwano z powrotem w ogień. Kiedy mijały ostatnie minuty operacji, skwierczenie węgla było jedynym dźwiękiem wypełniającym dziedziniec. Spoceni obserwatorzy, a wśród nich również znajomi Khalida z miasta, wpatrywali się w zegar odmierzający ostatnią minutę tej godziny. Wszyscy trwali w ciszy niczym sufiowie w milczącym transie lub, jak pomyślał z zażenowaniem Bahram, jastrzębie badające powierzchnię ziemi daleko pod nimi.

W końcu Khalid skinął na swoich pomocników i za pomocą dużych szczypiec dźwignął misę z platformy i przeniósł ją na stół, wystawiony na uprzątnięty specjalnie z tej okazji dziedziniec.

— Teraz, wielki chanie, musimy usunąć kożuch żużlowy — mówił, wybierając z misy stopiony oiów i zlewając go do kamiennego naczynia na stole — a na dnie już widać, o… — uśmiechnął się i rękawem wytarł z czoła pot, wskazując na misę. — Nawet roztopione lśni w oczach.

Płyn na dnie misy miał barwę ciemnoczerwoną. Specjalną szpatułką Khalid zebrał z góry resztki kożucha, a pod nim, na dnie misy, spoczywała stygnąca masa płynnego złota.

— Możemy przelać je do formy, póki jest miękkie. Wygląda mi to na mniej więcej dziesięć uncji, czyli około jedną siódmą materii wsadowej, tak jak przewidziałem.

Twarz Seida Abdula Aziza lśniła jak wytopione przed nim złoto. Zwrócił się do sekretarza, Nadira Dwanbegi, który przyglądał się z bliska ceramicznej misie i nie odzywając się ani słowem, skinął dłonią na jednego ze strażników chana. Reszta straży zebrała się za plecami całej załogi alchemika. Ich piki były nadal wymierzone w górę, lecz teraz przyglądali się wszystkiemu ze wzmożoną uwagą.

— Przejąć aparaturę! — powiedział Nadir do dowódcy straży.

Trzech żołnierzy pomogło zabezpieczyć wszystkie narzędzia używane w trakcie demonstracji, łącznie z samym wielkim pelikanem. Kiedy zgromadzili już wszystkie przedmioty, Nadir podszedł do jednego ze strażników i ujął w dłoń chochlę, której Khalid używał do mieszania roztopionych metali. Gwałtownym ruchem rzucił nią o stół. Zadzwoniła jak dzwon. Spojrzał na Seida Abdula Aziza, który wpatrywał się w swojego sekretarza z nieskrywanym zdziwieniem. Nadir skinął głową na strażnika dzierżącego pikę, po czym odłożył chochlę na stół.