Выбрать главу

— Przeciąć ją.

Ostrze piki uderzyło z dużą siłą i przecięło chochlę tuż nad łyżką.

Nadir podniósł uchwyt i chochlę, przyjrzał się im uważnie i pokazał chanowi.

— Spójrz, o Panie. Trzonek jest pusty w środku, złoto było wewnątrz rurki, z której zrobiono uchwyt. Kiedy nią mieszał, złoto rozgrzewało się, topniało i spływało prosto na dno misy.

Bahram spojrzał na Khalida, był wstrząśnięty. Twarz teścia była biała, nawet przestał się pocić. Już nie żył.

Chan wydał z siebie nieartykułowany ryk, po czym rzucił się w stronę Khalida i powalił go na ziemię, uderzając w głowę złożoną w darze księgą. Bił woluminem, a Khalid się nie bronił.

— Zabrać go! — wrzasnął Seid Abdul Aziz na żołnierzy. Ci podnieśli Khalida i przeciągnęli go po zakurzonym dziedzińcu, nie pozwalając stanąć na własnych nogach, a następnie przerzucili go przez grzbiet wielbłąda. Po chwili wszyscy opuścili kompleks, pozostawiając powietrze wypełnione dymem, kurzem i echem pojedynczych krzyków.

Litość chana

Nikt się nie spodziewał, że po takiej porażce Khalid zostanie oszczędzony. Jego żona, Fedwa, już chodziła w żałobie, a Esmerine nie dało się uspokoić. Wszelka praca na dziedzińcu ustała, a cisza dobiegająca z warsztatów zaniepokoiła Bahrama. Czekał już tylko na wiadomość, że trzeba iść po ciało, a do tego doskonale zdawał sobie sprawę, że za mało jeszcze umie, aby samodzielnie zarządzać kompleksem.

W końcu przyszły wieści. Dostali rozkaz uczestniczenia w egzekucji. Iwang dołączył do Bahrama w podróży do Buchary, gdzie stał pałac chana. Iwang był smutny i poddenerwowany.

— Powinien był mnie poprosić, jeśli tak bardzo brakowało mu gotówki. Pomógłbym przecież.

Zaskoczyło to nieco Bahrama, jako że warsztat Iwanga był zwykłą dziurą w murze okalającym targowisko, niewyglądającą na dochodowy interes, mimo to nic nie odpowiedział. Teraz było już po wszystkim. Nadal kochał teścia, a głęboki żal, który odczuwał, nie pozostawiał miejsca do rozmyślań nad finansami Tybetańczyka. Nieuchronnie zbliżająca się brutalna śmierć ojca jego żony — ona przecież będzie zrozpaczona przez wiele miesięcy, a może nawet łat — człowieka tak pełnego energii… Wizja ta nie pozwalała mu myśleć o niczym innym, a paraliżujący strach przyprawiał go o mdłości.

Następnego dnia dotarli do lśniącej w letnim skwarze Buchary, kompozycji brązów i beżów udekorowanych granatowymi i turkusowymi kopułami meczetów. Iwang wskazał na jeden z minaretów.

— Wieża Śmierci — zauważył. — Najprawdopodobniej właśnie stamtąd go zrzucą.

Żołądek podchodził Bahramowi do gardła. Przekroczyli wschodnią bramę miasta i skierowali się w stronę pałacu. Iwang wytłumaczył strażnikom powód ich wizyty. Bahram zastanawiał się, czy ich też pojmą i stracą za współuczestnictwo w oszustwie. Jakoś wcześniej nie przyjmował tej myśli, cały się trząsł, kiedy wprowadzono ich do przestronnego pomieszczenia, otwierającego się na teren pałacu.

Po chwili zjawił się przy nich Nadir Divanbegi i skierował na nich swój jak zawsze skupiony wzrok. Był niskim mężczyzną, z kozią bródką i bladoniebieskimi oczyma. Sam był seidem i to bardzo zamożnym.

— Podobno jesteś równie wielkim alchemikiem co Khalid — zwrócił się Nadir do Iwanga. — Wierzysz w kamień filozoficzny, w transmutację? Uważasz, że metale nieszlachetne można zamienić w złoto?

Iwang odchrząknął i rzekł:

— Trudno powiedzieć, efendi. Ja tego nie potrafię, a mistrzowie alchemii, którzy twierdzą, że im się udało, nie podają w swoich pismach żadnej konkretnej formuły, którą dałoby się zastosować.

— Zastosować — powtórzył Nadir. — Właśnie na to słowo chciałbym zwrócić waszą uwagę. Tacy ludzie jak ty i Khalid posiadają wiedzę, z której chan chce korzystać. Chodzi o rzeczy praktyczne: proch strzelniczy o przewidywalnej sile rażenia, twardsza stal, lekarstwa. To są prawdziwe zasługi dla świata. Tracić taki talent na marne oszustwa… Chan jest wielce rozgniewany.

Iwang skinął głową, patrząc w ziemię.

— Długo z nim o tym rozmawiałem. Przypomniałem mu dawne dokonania Khalida na polu zbrojeń i alchemii, jego wkład w produkcję broni i inne zasługi. Na co chan, w swojej niezmierzonej mądrości, zdecydował się okazać litość, która z pewnością spodobała się Mahometowi. — Iwang podniósł wzrok. — Życie zostanie mu darowane, jeśli obieca pracować dla chanatu nad rzeczami, które są prawdziwe.

— Jestem pewny, że zgodzi się na to — powiedział Iwang — to zaiste wielka litościwość.

— Zgadza się. Oczywiście, prawa dłoń zostanie mu odrąbana za kradzież, tak jak wymaga tego prawo. Biorąc jednak pod uwagę bezczelność jego przestępstwa, jest to niezwykle łagodna kara. Sam zresztą się z tym zgodził.

Karę miano wymierzyć po południu tego samego dnia, w piątek, po skończonym targu i przed modlitwami, na wielkim bucharskim placu, przylegającym do jeziora w centrum miasta. Zebrał się spory tłum gapiów, wszyscy w wyśmienitych nastrojach. Kiedy strażnicy wyprowadzali Khalida z pałacu w białej szacie, jakby świętował ramadan, wielu mieszkańców Buchary rzucało w niego wyzwiskami, że samarkandczyk, że złodziej.

Uklęknął przed Seidem Abdulem Azizem. Ten obwieścił litość Allaha, swoją i Nadira Divanbegi, który stanął w obronie życia tego szubrawca, mimo iż popełnił on tak haniebne oszustwo. Ramię Khalida wyglądało z daleka, jak wychudła noga ptaka. Przywiązano ją skórzanym pasem do katowskiego pnia. Następnie jeden z żołnierzy dźwignął nad głowę topór i spuścił na nadgarstek Khalida. Dłoń spadla z pnia, a krew trysnęła na piach. Tłum ryknął. Khalid przewrócił się na bok. Przytrzymało go dwóch żołnierzy, podczas gdy trzeci nabierał smołę z mosiężnego garnca stojącego na dymiącym piecyku i zaklejał gorącą mazią krwawiący kikut.

Bahram i Iwang zabrali Khalida z powrotem do Samarkandy. Wieźli go w wozie konstrukcji Iwanga, zaprzęgniętym w dwa woły, przeznaczonym do transportu ciężkich ładunków metali i szkła, których nie mogły nieść wielbłądy. Przez całą drogę wozem rzucało na wybojach. Jechali szerokim zakurzonym szlakiem, wyżłobionym w ziemi przez karawany, kursujące od wieków między tymi dwoma miastami. Duże drewniane koła zapadały się w każdą dziurę i podskakiwały na wybojach, z tyłu jęczał Khalid, półprzytomny i oddychający z wysiłkiem. Lewą dłonią podtrzymywał swój blady, osmolony nadgarstek. Iwang wmusił w niego małą porcję opium i gdyby nie jego stękanie, można by powiedzieć, że całą drogę spał.

Bahram z chorą fascynacją przyglądał się kikutowi. Widząc, jak lewa dłoń Khalida zaciska się na prawym nadgarstku, powiedział do Iwanga:

— Będzie musiał jeść lewą dłonią. Wszystko będzie musiał robić lewą dłonią. Już na zawsze pozostanie nieczysty.

— Czystość tego rodzaju nie jest najważniejsza.

Musieli spać przy drodze, jako że noc zaskoczyła ich z dala od miasta. Bahram usiadł przy Khalidzie i próbował nakłonić go do zjedzenia zupy, którą ugotował Iwang.

— Spróbuj ojcze, no, staruszku. Zjedz choć trochę, poczujesz się lepiej. Poczujesz się lepiej i wszystko będzie dobrze.

Khalid wydał zduszony jęk i przewrócił się na drugi bok. W panującym mroku, pod gęstą siecią gwiazd Bahramowi wydawało się, że całe ich życie w jednej chwili runęło w gruzach.