— Nadal jest tą samą duszą — odpowiedział Ali. — Teraz po prostu obserwujesz inny wymiar życia. Każdy z nas nosi w sobie okryty tajemnicą rdzeń, którego sam Gabriel nie zdołałby pojąć, nawet gdyby chciał. Posłuchaj mnie uważnie. Rozum czerpie z ograniczonych zmysłów, związanych z ciałem, jest on zatem również ograniczony i niezdolny do prawdziwego poznania nieskończonej i wiecznej rzeczywistości. Khalid pragnął poznać rzeczywistość swoim rozumem, co okazało się niewykonalne. Teraz dopiero to zrozumiał i czuje się tą wiedzą przygnębiony. Musisz wiedzieć, że rozum nie posiada prawdziwego ducha walki, pierwsze lepsze zagrożenie każe mu uciekać w najciaśniejszą dziurę. Miłość za to jest boska. Pochodzi z nieskończonego wymiaru i złożona jest w sercu jako dar od Boga. Miłość nie poddaje się żadnym kalkulacjom. „Bóg cię kocha” to jedyne prawdziwe zdanie! Podążając za miłością, trafisz do serca swojego teścia. Miłość to perła w ostrydze żyjącej w oceanie; umysł żyje na brzegu i nie potrafi pływać. Wyłów ostrygę i przyszyj perłę do swojego rękawa, aby wszyscy widzieli. Doda to odwagi twemu rozumowi. Miłość jest królem, który nieustannie ratuje swego tchórzliwego niewolnika. Rozumiesz?
— Myślę, że tak.
— Musisz być szczery i otwarty, a twoja miłość niech będzie jasna jak błyskawica! Wtedy dopiero jego wewnętrzna świadomość będzie mogła ją dostrzec i oderwać się od siebie w promiennym blasku. Idź, poczuj, jak krąży w tobie miłość i jak wypływa ku niemu.
Bahram postanowił spróbować tej strategii. Budząc się rano w łóżku z Esmerine, poczuł miłość do żony i do jej pięknego ciała — była przecież dzieckiem okaleczonego starca, dla którego miał tak dużo szacunku i uczucia. Czuł przepełniającą go miłość. Przechadzał się między warsztatami lub szedł do miasta. Czul na skórze chłód wiosennego powietrza, a drzewa rosnące wokół jezior lśniły w zakurzonym świetle jak ogromne, żywe klejnoty. Śnieżnobiałe chmury odcinały się na tle granatu nieba, które przeglądało się w turkusowych i kobaltowych dachówkach na kopułach meczetów. Piękne miasto w piękny poranek, w samym centrum świata, nieopodal bazaru, na którym jak zwykle panował gwar. Ludzie załatwiali między sobą sprawy, lecz wszystko to byłoby nietrwale jak zamki na piasku, jeśli nie byłoby przesycone miłością. Każdy robił to, co do niego należało, w imię miłości tych, których każdego dnia spotykał na swojej drodze — tak przynajmniej widział to Bahram podczas owych poranków, kiedy przejmował po Khalidzie następne obowiązki w kompleksie, a także w nocy, kiedy Esmerine wtulała się w jego ramiona.
Nie potrafił jednak wywołać podobnego stanu u Khalida. Staruszek warczał na każdy przejaw entuzjazmu czy uczuć wyższych, denerwowały go czułe gesty Bahrama, a nawet własnej żony, Fedwy, Esmerine i jej dzieci, Faziego i Laily.
W kompleksie panował rozgardiasz, a w świetle dnia dobiegał zewsząd szczęk narzędzi i chemiczny swąd. Wszystkie procedury wytopu metali i produkcji prochu, opracowane dawno temu przez Khalida, urzeczywistniały się wokół nich jak uroczysty, hałaśliwy taniec. Bahram wskazał kiedyś dłonią zakład, mówiąc:
— Miłość jest wszędzie. Na co Khalid tylko warknął pod nosem:
— Zamknij się! Nie rób z siebie głupca! Jednego dnia Khalid wypadł z gabinetu z dwoma starymi tekstami alchemicznymi. Wszedł do warsztatu i cisnął papiery w otwarte drzwi rozpalonego atanora.
— To kompletne bzdury — odpowiedział Bahramowi, kiedy ten próbował go zatrzymać — z drogi! Spalę je wszystkie!
— Ale dlaczego? — wołał Bahram. — Przecież to twoje księgi! Dlaczego, dlaczego?
Khalid ujął w dłoń bryłę cynobru i potrząsnął nią przed twarzą Bahrama.
— Dlaczego? Powiem ci, dlaczego! Patrz uważnie. Wszyscy wielcy alchemicy, poczynając od Jabira, przez Al-Raziego, a na Ibn Sinie kończąc, zgadzają się, że wszelkie metale są różnymi kombinacjami siarki i rtęci. Iwang mówi, że chińscy i indyjscy uczeni również są co do tego zgodni, lecz jeśli zmieszamy siarkę i rtęć w najczystszej postaci, jaką potrafimy otrzymać, powstaje właśnie to: cynober! Co to oznacza? Alchemicy, którzy odnoszą się do tego problemu, a jest ich naprawdę niewielu, piszą, że kiedy wspominają o siarce i rtęci, to w gruncie rzeczy nie mają na myśli substancji, które my potocznie nazywamy siarką i rtęcią, lecz raczej czystszą formę różnych rodzajów suchej materii i wilgoci, które tylko przypominają siarkę i rtęć, lecz są o wiele subtelniejsze! No i co?! — Cisnął bryłę cynobru przez podwórze, w stronę rzeki. — Jaki z tego pożytek? Dlaczego używali takich nazw? Dlaczego miałbym im wierzyć? — Wskazał kikutem na swój gabinet, na pracownię alchemiczną i na całą aparaturę zagracającą przestrzeń na podwórzu. — To wszystko nic nie wart złom! Nic nie wiemy, a oni nie mieli zielonego pojęcia, o czym pisali.
— Już dobrze, ojcze, może i tak było, ale nie pal ksiąg! Weź pod uwagę to, że w wielu z nich jest jeszcze mnóstwo pożytecznej wiedzy, a poza tym są bardzo drogie.
Khalid warknął coś i głośno splunął na ziemię. Podczas kolejnej wizyty w mieście Bahram opowiedział Iwangowi, co się ostatnio wydarzyło w kompleksie.
— Spalił wiele ksiąg, nie mogłem go zatrzymać. Próbuję mu pokazać, że miłość jest w nas, lecz on jej nie dostrzega.
Potężny Tybetańczyk wypuścił powietrze ustami jak wielbłąd.
— Taka taktyka nie podziała na Khalida — powiedział. — Tobie łatwo jest być pełnym miłości, jesteś młody i zdrowy. Khalid za to jest stary i nie ma prawej dłoni. Stracił równowagę. Jego jin i jang popadły w nie ład. Miłość nie ma z tym nic wspólnego. Iwang nie był sufim.
Bahram westchnął.
— Nie wiem, co mam robić. Musisz mi pomóc, Iwang. On zamierza wszystko spalić i zniszczyć.
Iwang wymamrotał coś niezrozumiale.
— Co mówisz?
— Daj mi czas do namysłu.
— Nie mamy więcej czasu. W następnej kolejności weźmie się za aparaturę.
Arystoteles się mylił
Następnego dnia Khalid rozkazał terminatorom kowali wynieść z pracowni alchemicznych na podwórze wszystkie znajdujące się tam sprzęty, które zamierzał zniszczyć. Dzikim i posępnym wzrokiem wodził po piętrzących się przedmiotach, z których kurz sypał się obficie i wirował w promieniach słońca. Wanny kamienne, wanny żeliwne, piece odlewnicze, destylatory, kotły, kolby i alembiki z dwiema lub z trzema dyszami, wszystko stało teraz w glorii antycznego kurzu. Największego pojemnościowo alembiku używali ostatnio do destylacji olejku różanego i widząc go, Khalid warknął:
— To jedyna formuła, jaką zdołaliśmy opanować. Tyle tu tych wszystkich gratów, a nam udało się otrzymać olejek różany.
Moździerze i tłuczki, fiolki i probówki, misy i zlewki, naczynia do krystalizacji szkła, garnce, naczynia żaroodporne, świece i lampy naftowe, koksiaki, szpatutki, szczypce, chochle, nożyce do blachy, mioty, kolby, lejki, wielokształtne soczewki, filtry z włosia, bawełny i lnu — wszystko to znalazło się pod gołym niebem. Khalid wskazał na wznoszącą się przed nim stertę i rzekł:
— Spalić to wszystko! A co nie spłonie, połamać i wrzucić do rzeki.
W tej samej chwili zjawił się Iwang, niosąc w rękach mały mechanizm zrobiony ze srebra i szkła. Zmarszczył czoło na widok całej wystawy.
— Coś z tego mógłbyś przynajmniej sprzedać — zwrócił się do Khalida. — Już nie potrzebujesz gotówki?
— Nie obchodzi mnie to — odparł Khalid. — Nie będę sprzedawał kłamstw.
— To nie aparatura kłamie — powiedział Iwang. — Niektóre z tych rzeczy mogłyby się jeszcze przydać.