Kolejne dwa dni wyglądały tak samo. Kyu, bo tak miał na imię czarny chłopiec, cały czas gapił się przez dziurę wychodka — może na wodę, a może na nic konkretnego. Trzeciego dnia wyprowadzono ich na zewnątrz do pomocy przy załadunku. Dzięki linom i bloczkom osadzonym na długich masztach wciągali na pokład wielkie paki, a później opuszczali towary do ładowni pod pokładem. Ludzie uczestniczący w załadunku słuchali rozkazów kierownika warty, którym najczęściej był barczysty Han o twarzy jak księżyc w pełni. Bold dowiedział się, że ładownia okrętu poprzedzielana jest ścianami na dziewięć osobnych komór, z których każda była kilka razy większa niż największa dawa żeglująca po Morzu Czerwonym. Niewolnicy, którzy pływali już na tych okrętach, mówili, że owa specyficzna konstrukcja czyni te ogromne statki niezatapialnymi. Jeśli jedno z pomieszczeń przeciekalo, można było je opróżnić i naprawić, lub nawet całkowicie zalać, gdyż pozostałe przestrzenie z łatwością unosiły cały statek na powierzchni. To tak, jakby pływać na dziewięciu powiązanych ze sobą dawach.
Pewnego ranka pokład nad ich głowami zadrżał od stukotu marynarskich stóp. Poczuli, jak dwie kamienne kotwice podnoszą się i jak setki rąk wciągają na maszty i rozwieszają na poprzecznicach wielkie żagle — po jednym na każdy maszt. Statek pochylił się lekko na jedną stronę i rozpoczął miękką i czujną kołysankę na falach.
To było prawdziwe pływające miasto. Setki ludzi przenosiły worki, kufry i skrzynie z jednego luku do drugiego. Bold naliczył pięćset różnych osób, a z pewnością było ich jeszcze więcej. To niesamowite, że na pokładzie jednego statku mogło przebywać takie mnóstwo ludzi. Niewolnicy zgodnie stwierdzili, że wszystko dookoła urządzone było w prawdziwie chińskim stylu. Tym ludziom nigdy nie przeszkadzał tłok. Był dla nich czymś całkowicie naturalnym i tak samo panował tu na statku, jak i w każdym innym chińskim mieście.
Admirałem ich okrętu był Zheng He, imponujących rozmiarów człowiek o płaskiej twarzy, pochodzący z zachodnich Chin. Prawdziwy Hui, jak nazywali go niektórzy niewolnicy. Kiedy przebywał na mostku, zawsze otaczał go tłum osobistych oficerów, dygnitarzy, kapłanów i innych doradców od dziedzin wszelakich. Pod pokładem najwięcej było czarnych, mieszkańców Zanji i Malajów — ci byli od najcięższej pracy.
Tamtej nocy do luku niewolników weszło czterech mężczyzn. Wśród nich był Hua Man, wiceadmirał Zhenga. Przyszli po Kyu. Hua uderzył chłopca w głowę krótką pałką, pozostali trzej zdarli z niego ubranie, rozchylili mu nogi, obwiązali bandażami uda i talię i podnieśli go półprzytomnego nad ziemię. Hua dobył z rękawa mały, zakrzywiony nóż, chwycił penis chłopaka, pociągnął go energicznie do siebie i jednym wprawnym cięciem, odciął tuż przy ciele razem z moszną. Chłopak wrzasnął przeraźliwie, kiedy Hua zaciskał rzemieniem krwawiącą ranę, następnie pochylił się i wprowadził do środka podłużną, metalową za-tyczkę. Docisnął rzemień i lekko poluzował. Podszedł do wychodka i wyrzucił do morza chłopięce genitalia. Od jednego z asystentów wziął nasączony czymś pasek papieru i przyłożył go do świeżo zadanej rany, podczas gdy pozostali trzej starannie ją bandażowali. Kiedy skończyli, dwóch ujęło chłopca pod ramiona i wyprowadziło z luku. Wrócili z nim po jednej pełnej zmianie warty i dopiero wtedy pozwolili mu się położyć. Najwidoczniej kazali mu przez cały ten czas chodzić.
— Nie dawajcie mu nic do picia! — rzekł Hua do pozostałych niewolników. — Jeśli przez następne trzy dni coś zje lub wypije, umrze.
Chłopiec jęczał przez całą noc. Niewolnicy instynktownie odsuwali się od niego pod przeciwległą ścianę, byli nadal zbyt przerażeni, aby móc o tym rozmawiać. Bold, który w swoim życiu wykastrował niejednego konia, podszedł do Kyu i usiadł przy nim. Chłopak miał dziesięć, może dwanaście lat, i było w jego twarzy coś, co przyciągało Bolda. Zdecydował się przy nim czuwać. Przez trzy dni chłopak błagał o wodę, Bold nie dal mu ani kropli.
Nocą trzeciego dnia znów pojawili się eunuchowie.
— No to teraz sprawdzimy, czy umrze, czy też będzie żył — powiedział Hua. Podnieśli chłopca i zdjęli mu bandaże, a Hua zwinnym ruchem usunął z rany zatyczkę. Chłopiec zaskowyczał, kiedy wytrysnął z niego silny strumień uryny, który wpadł do porcelanowej misy, podtrzymywanej u dołu przez innego eunucha.
— Jest dobrze — powiedział Hua do reszty milczących niewolników — dbajcie o jego higienę i przypomnijcie mu, że jeśli chce sobie ulżyć, musi usunąć zatyczkę, a potem wkładać ją z powrotem, dopóki rana całkowicie się nie zagoi.
Eunuchowie wyszli i zamknęli za sobą drzwi. Niewolnicy z Abisynii zwrócili się do chłopca:
— Jeśli będziesz dbał o czystość, to się szybko zagoi, uryna też oczyszcza, więc wszystko będzie w porządku, to znaczy… jeśli na przykład zmoczysz się, idąc.
— Jakie szczęście, że nam tego nie zrobili.
— A kto powiedział, że jeszcze nie zrobią?
— Nie robią tego dorosłym mężczyznom. Zbyt wielu od tego umiera. Tylko chłopcy mogą przeżyć taką stratę.
Następnego ranka Bold zaprowadził chłopca do wychodka i pomógł mu zdjąć bandaże, aby tamten mógł wyciągnąć zatyczkę i wysikać się. Następnie Bold umieścił zatyczkę z powrotem na miejscu i pokazał Kyu, jak i gdzie należy ją wkładać. Starał się być delikatny, mimo to chłopiec kwilił i jęczał na zmianę.
— Musisz nosić ją cały czas w środku, w przeciwnym razie przewód zasklepi się i umrzesz.
Chłopiec leżał na swojej bawełnianej koszuli i gorączkował. Wszyscy starali się nie patrzeć na jego okropną ranę, lecz nie sposób było jej co jakiś czas nie zauważyć.
— Dlaczego oni to robią? — powiedział ktoś po arabsku, kiedy chłopiec spał.
— Sami są eunuchami — odpowiedział któryś z Abisyńczyków — Hua jest eunuchem, nawet admirał jest eunuchem.
— I co, myślisz, że im się wydaje, że to oni wiedzą najlepiej?
— Oni wiedzą za dużo i właśnie dlatego to robią. Nienawidzą nas wszystkich. Dyrygują chińskim cesarzem i nienawidzą wszystkich oprócz siebie. Zobaczycie, jak to się skończy — mówił, machając rękami we wszystkie strony — wykastrują nas wszystkich. Jesteśmy zgubieni.
— Wy, chrześcijanie, lubicie tak mówić, ale jak na razie sprawdziło się to tylko w waszym przypadku.
— Bóg zabrał nas wcześniej do siebie, żeby skrócić nasze cierpienie. Nie martw się, na ciebie też przyjdzie kolej.
— Ja nie boję się Boga, tylko admirała Zheng He, eunucha Trzech Klejnotów. Zheng przyjaźnił się z cesarzem od dzieciństwa. Kiedy obaj mieli trzynaście lat, cesarz rozkazał go wykastrować. Dasz wiarę? Teraz już się tak utarło, że eunuchowie rzezają wszystkich chłopców, którzy wpadną w ich niewolę.
Przez następne dni Kyu miał coraz wyższą gorączkę i bardzo rzadko był przytomny. Bold siedział przy nim, wtykał mu do ust wilgotne szmatki i recytował w myślach sutry. Swojego własnego syna, który był wtedy w wieku Kyu, ostatni raz widział jakieś trzydzieści lat temu. Usta chłopca były szare i wyschnięte, jego ciemna skóra przybrała mętny odcień, była sucha i gorąca. Bold jeszcze nigdy nie widział, żeby ktoś przeżył taką gorączkę, i stwierdził w myślach, że dalsza troska jest już tylko stratą czasu. Lepiej pozwolić odejść tej pozbawionej płci istocie. Mimo wszystko nadal podawał mu wodę. Pamiętał, jak chłopak rozglądał się po okręcie, kiedy razem byli na załadunku, jego spojrzenie było takie intensywne i poszukujące. Teraz wyglądał jeszcze biedniej niż ciało afrykańskiej dziewczynki, która rozchorowała się śmiertelnie od infekcji łona.