Выбрать главу

Na piersi królowej migotał rodowy klejnot, należący do Anny Jagiellonki I naszyjnik z wysadzanym drogimi kamieniami monogramem «A» i podwieszoną pod nim dużą perłą. W krótkich włosach monarchini diadem. Po jej lewej ręce usiadł marszałek dworu Branicki. Po prawej pan Li. Za krzesłem królowej bracia Zborowscy, usługujący pani podczas uczty. W głębi pod lustrzaną ścianą dziewczęta, sześć dwórek z Królewskiej Akademii Panien Dworu. Między nimi blada Antonina Walewska.

— Pełny sukces, królowo! Obywatele Królestwa są zachwyceni twoim pomysłem! Wiwatują na cześć połączenia królewskich dynastii. — Marszałek Branicki wypił o kieliszek wina za dużo, jego oczy błyszczały i na policzki wystąpiły mu ciemne rumieńce. Pochylił się ku królowej zdecydowanie za bardzo.

— Jesteśmy panu niezwykle wdzięczni. — Anna z gracją zwróciła się do pana Li, odsuwając od marszałka. — Proszę nam opowiedzieć coś o sobie.

— Li to w cesarstwie najpopularniejsze nazwisko. Jak w Polsce Kowalski — nieśmiało uśmiechnął się pan Li. — We mnie nie ma nic nadzwyczajnego. Ot, skromny genetyk, badacz ludzkich kości. Pasjonat przeszłości.

Królowa skinęła głową jednemu ze Zborowskich, by dolał jej wina. Zręcznie zawirowała purpurowym trunkiem, okręcając kieliszek.

— W pana skromności tkwi jakiś haczyk. — Zaśmiała się, patrząc w oczy gościa. — Muszę pana rozgryźć, panie Li, w końcu zostanie pan, w sensie symbolicznym, ojcem chrzestnym odnowionej dynastii.

— Nie jestem katolikiem, ale symbolizm mnie pociąga. — Pan Li także się uśmiechnął, ale bardzo dyskretnie.

— Mówiono mi — podjęła królowa — że założycielem rodu Li był mityczny cesarz Zhuanxu.

— Tak, jest taka legenda — skinął głową Li.

— Ponoć Zhuanxu był ojcem wielu potworów, poza dynastycznym potomstwem, rzecz jasna. — Królowa spojrzała zalotnie i upiła łyk wina. Klejnot z monogramem «A» zamigotał na jej piersi światłem rubinów.

— Legendy lubują się w potwornościach, a ta o Zhuanxu ma ponad pięć tysięcy lat.

— Słyszałam także, że ów cesarz miał rzadką wadę genetyczną, którą przekazał swemu potomstwu. Piąty palec u stopy zagięty do jej wnętrza. — Królowa przekrzywiła głowę i wesoło przyjrzała się panu Li. Zagięła przy tym mały palec dłoni, ten, na którym nosiła swój ulubiony, skromny klejnot. Prosty pierścień Zygmunta Starego z diamentem.

— Któż z nas jest bez wad? — Chińczyk roześmiał się i pokornie rozłożył dłonie. — Nazwisko Li nosi miliard ludzi, gdyby legenda była prawdziwa, mielibyśmy spory odsetek niepełnosprawnych.

Anna Jagiellonka gwałtownie odstawiła kieliszek. Kryształ zadźwięczał, zderzając się z brzegiem talerza. Królowa nagle spoważniała, zdawała się tego nie słyszeć. Zapatrzyła się przed siebie.

— Zakrzywiony palec — powtórzyła w zamyśleniu, patrząc w światło złotych kandelabrów. Roześmiała się nieoczekiwanie. — Jak u smoka, prawda?

— Albo jakiegoś bazyliszka! — wdarł się w rozmowę już nieźle podpity marszałek. — Królowo, dziennikarze czekają. Błagają, byś wyszła do nich na chwilę. Wystarczą dwa, trzy zdania. Jakże wszystkich porusza połączenie królewskich dynastii…!

— Pan wybaczy. — Anna skłoniła się czarująco do pana Li. — Obowiązki.

Piotr Zborowski odsunął krzesło królowej.

Wszyscy przy stole wstali, gdy ona wstała, i usiedli, gdy tylko opuściła salę.

Na zewnątrz makijażystka zręcznie przypudrowała policzki królowej, rozjarzyły się światła kamer.

— Najjaśniejsza pani, całą Polskę ekscytuje dzisiaj myśl, od którego z Piastów pobrany zostanie materiał genetyczny, krótko mówiąc, który z dawnych królów zostanie ojcem przyszłego następcy tronu… — Dziennikarce zadrżał głos, gdy wymawiała słowo «ojciec». W jej oczach zalśniły łzy wzruszenia.

— Ujawnimy to po udanym zabiegu — spokojnie odpowiedziała królowa. — A jeżeli pytają mnie państwo o osobiste preferencje, to mogę jedynie powiedzieć, że większe emocje budzi we mnie Kazimierz Wielki niż jego ojciec, Łokietek.

Przez tłum przebiegł śmiech. Marszałek Branicki dał znać, że królowa nie ma więcej czasu. Kamery jednak nie zgasły, chcąc śledzić odejście monarchini. Anna Jagiellonka pożegnała dziennikarzy i w asyście braci Zborowskich ruszyła znów do sali.

— Królowo! — zawołał za nią operator kamery. — A imię następcy tronu?

Nie zatrzymując się, Anna odwróciła głowę i rzuciła z uśmiechem:

— Dynastycznym imieniem Piastów był Bolesław!

— A jeśli będzie dziewczynka? — niemal histerycznie zapiszczała dziennikarka.

— Może Świętosława? Na pamiątkę królowej czterech tronów! — odpowiedziała Anna i zniknęła za drzwiami sali balowej.

Dziennikarka odwróciła się do kamery i skomentowała z wypiekami na twarzy:

— Sami państwo słyszeli! Dzięki niezwykłej decyzji królowej Anny Jagiellonki XIII Królestwo Polskie czeka nieprawdopodobny rozkwit. Świętosława Mieszkówna, siostra Bolesława Chrobrego, legendarna pani czterech królestw, lub Bolesław po pierwszym królu! Te imiona, planowane dla królewskiego dziecka, wyznaczać będą perspektywy naszej dynastii!

* * *

Andrzej Górka nie był najlepszym programistą w Szkole Paziów. Alek Tarnowski był od niego lepszy. Tyle że Tarnowski zmarnował ostatnie miesiące na randki z Walewską, a Górka w tym czasie napisał trzy naprawdę niezłe aplikacje na smartfona. Teraz miał szanse przetestować w boju dwie z nich. Rozkodował już alarm strzegący apartamentu przy Krzywym Kole. Miał dziesięć sekund na znalezienie hasła otwierającego drzwi. Aplikacja opierała się na analizie językowej wzorców rozpoznawalnych przez telefon.

— Cztery sylaby — wymamrotał, odczytując wskazówki programu deszyfrującego. — Jedna jest nazwiskiem.

Wystukał «Li» i uruchomił aplikację. Na ekranie zamigotała grafika z pięciowalcową maszyną do «jednorękiego bandyty». Wyciszył dźwięk dokładnie w tej chwili, w której zabrzmieć miały oklaski.

— O rany… — jęknął i przesylabizował — «Ba-zy-Li-szek».

Poczuł zimny skurcz w okolicy żołądka, ale na odwrót było za późno. W tej samej chwili drzwi apartamentu rozsunęły się z przyjemnym sykiem.

Wszedł. Nie włączał światła. Wiedział, że służący pana Li ma wychodne i pije w chińskiej knajpce dwie ulice dalej, bo Yao raz po raz wrzucał na fejsa swoje zdjęcia z podpisem «Yao w Warszawie». Na każdym kolejnym był coraz bardziej uśmiechnięty i rozmazany. Andrzej wiedział też, że pan Li będzie do późnej nocy na przyjęciu u królowej; ale nie miał pewności, czy w jakiś sposób nie kontrolują apartamentu na odległość. Zasunął za sobą drzwi.

Wewnątrz było zupełnie ciemno, pachniało świeżym sianem. Andrzej poruszał się po omacku. Minął coś, co musiało być salonem. Zderzył się z zamkniętymi drzwiami do prywatnych pokoi. Raz jeszcze przypomniał sobie podejrzany w sieci rozkład pomieszczeń. Ruszył ku temu, które według projektu było największe: w którym miał nadzieję znaleźć laboratorium pana Li. Drzwi ustąpiły po tym samym kodzie co wejściowe. Zrobił kilka kroków i wpadł na coś twardego.

— Cholera… — zaklął.

— Górka? — usłyszał z głębi pomieszczenia szept.

— Alek Tarnowski? — odpowiedział cicho. Zastanawiał się, gdzie tu może być włącznik światła.