— Minus sto dziewięćdziesiąt sześć? Ciekły azot?
Nie zastanawiając się, otworzył zawór. Uniosły się kłęby pary. W ostatniej chwili przypomniał sobie o rękawicach. Same wpadły mu w oczy, starannie złożone na półce przy pojemniku. Pod parującą cieczą dostrzegł uchwyt i pociągnął go. W ręku trzymał obręcz, w której tkwiło sześć podpisanych ampułek. Poczuł, że zaschło mu w gardle, gdy odczytywał:
— Bolizlaus I, Misco II, Bolizlaus Largus, Premizlonis, Wladislaus, Kazimirus… Ja pierdzielę.
Miał w ręku przygotowany do «Przywrócenia» materiał genetyczny Chrobrego, jego syna Mieszka II, Bolesława Śmiałego, Przemysła, Łokietka i Kazimierza Wielkiego. Gdyby Zborowscy to zobaczyli… Andrzej przypomniał sobie skamieniałych braci i poczuł się głupio. Odetchnął, nakazał sobie wziąć się w garść. Wepchał całość na powrót w azot, żeby nie zniszczyć próbek.
Gdy wsadzał obręcz z powrotem do pojemnika, poczuł opór. Wewnątrz znajdowała się druga obręcz, znacznie mniejsza. Wiedziony ciekawością, wyciągnął i ją. Tkwiła w niej tylko jedna ampułka, identyczna z pozostałymi.
— Co to jest…? — Zęby Górki zgrzytnęły z zimna i z wściekłości.
Na ampułce widniał znak: 顓頊.
Dotarło do niego w jednej chwili, że ma przed sobą dowód na zdradę stanu. Na zamierzoną zagładę dynastii. Zjeżyły mu się włosy na karku.
Wyciągnął wszystkie ampułki jeszcze raz na blat, zdjął rękawice i zrobił zdjęcie. Gdy klikał «Wyślij», drzwi laboratorium otworzyły się z wężowym sykiem.
Dźwiękoszczelny gabinet posiedzeń Tajnej Rady Królewskiej mieścił się w podziemiach zamku. Szklana klatka, jak akwarium o kuloodpornych ścianach z systemem zakłócającym podsłuchy. Minusem najbezpieczniejszego pomieszczenia w Królestwie był zaduch. Z racji na łatwość podłączania obcych urządzeń do systemu klimatyzacyjnego, nie stosowano go.
W środku znajdowali się hetman wielki, minister wojny, minister spraw wewnętrznych, szef gwardii królewskiej, Elżbieta Batory — rzeczniczka prasowa królowej w randze ministra — i Anna Jagiellonka. Wszyscy siedzieli w podkoszulkach, a i tak ledwie dało się wytrzymać. Z krótkich, sterczących włosów królowej kapał pot.
— Specjaliści badają materiał zabezpieczony w laboratorium pana Li. Niestety, to trochę potrwa — sprawozdawał minister spraw wewnętrznych. — Napotkali poważny problem badawczy. DNA oznaczone chińskim symbolem wykazuje cechy nieznane laborantom.
Anna Jagiellonka uderzyła pięścią w stół.
— Bo to był potwór! Rozumiecie? Potwór!
Jej blada, pozbawiona makijażu twarz wyrażała wściekłość i bezradność.
– Żył jak człowiek, zachowywał się jak człowiek — niepewnie odezwała się rzeczniczka. — Opinia publiczna go uwielbiała. Jak mamy powiedzieć ludziom, że Li to jakiś bazyliszek?
– Że bazyliszek to pół biedy! — warknęła królowa. — Że wszystkich nas wyprowadził w pole, to problem! Całkowita kompromitacja dynastii. Ludzie mi tego nie darują i będę musiała abdykować.
— Ten skandal da się zatuszować. Dla dobra racji stanu — uspokoił hetman wielki koronny. — Li trzymamy w celi dla bestii. W tej samej, co siedział Max Smoczy Język, ten świr, który wydzierał dziewczynom… no, wszyscy pamiętamy co. Siedzi w tytanowym hełmie na głowie, więc ani służba więzienna, ani osadzeni nie mają pojęcia, kim jest. Media nic jeszcze nie zwęszyły, na razie ekscytują się imieniem następcy tronu.
— Na jutro zapowiedziano konferencję prasową królowej i pana Li — przypomniała rzeczniczka. — Jeśli się nie odbędzie, zaczną pytać.
— Na konferencji wystąpię sama. — Jagiellonka otarła pot kroplący się na czole.
— Ale co będzie, gdy zaczną pytać o szczegóły, ciążę i…
— A kto powiedział, że dziecka nie będzie? — Królowa odchyliła się na krześle. — Będzie, ale nie z ampułek bazyliszka. I nie z in vitro. — Przekręciła na małym palcu prosty, męski pierścień Zygmunta Starego. — Skończyłam z tym. To cholerna loteria. Zrobię to metodą naturalną. W Królestwie mamy wystarczająco dużo młodych ludzi z dobrych rodów. Ale, oczywiście, ogłośmy in vitro.
— Królowa ma rację — odezwał się minister spraw zagranicznych. — Mamy w ręku skarb, czyli wiedzę. Wiemy, że Li zapłodnił królową Francji i Wielkiej Brytanii. I należy przypuszczać, iż użył własnego, potwornego nasienia.
— Zaraz, zaraz — przerwała rzeczniczka. — Jeśli ta story jest prawdziwa…
— Elżbieto Batory! — zdyscyplinowała ją królowa. — Jesteś na kontrakcie w Polsce. Jak jeszcze raz odezwiesz się po angielsku…
— Wiem! Najjaśniejsza pani ujawni, ile naprawdę mam lat. Przepraszam. Jeśli legenda mówi prawdę, to bazyliszek musi powstać z jaja rodzaju męskiego. To wbrew naturze, ale…
— Ale nie mamy pojęcia, co Li tak naprawdę produkował w czasie swoich eksperymentów — dokończył hetman. — Mógł dokonywać zmian w DNA już po pobraniu królewskich komórek jajowych.
— Jest coś jeszcze — odezwał się szef królewskiej gwardii. — Moje służby już sprawdziły, że w czasie pobytu Li w Królestwie Szkocji, Wielkiej Brytanii i Francji również zarejestrowano zaginięcia chłopców z rodów szlacheckich. Szacunki mówią o liczbach od kilkunastu do kilkuset.
— Zatem potwór stworzył terakotowe gwardie w kilku królestwach. — Jagiellonka zastukała nieumalowanym paznokciem w blat stołu. — Wody! — Chwyciła za szklankę i wypiła duszkiem. Nie otarła ust. — Przygotowywał się do przejęcia władzy nad, jak to sam mówił, piękną starą Europą? Cholerny świr! Boże, jak mamy przywrócić do życia tych chłopców? To moi paziowie, synowie najlepszych rodzin… — Skryła twarz w dłoniach.
— Królowo — nieśmiało odezwała się rzeczniczka — według legend po śmierci bazyliszka jego ofiary wracały do życia.
W dźwiękoszczelnym gabinecie zapanowała cisza. Dygnitarze królowej analizowali wagę starej opowieści. Ona sama odezwała się po chwili:
— Jak się nazywa ten grubasek, który przekazał wiadomość gwardii?
— Tomek Nałęcz. Syn kasztelana poznańskiego.
— Ojca awansować na wojewodę. Chłopcu przykazać milczenie.
— Gdybyś ty się z nim spotkała, królowo… — zaczął minister spraw wewnętrznych. — Młody milczałby aż po grób.
— Spotkam się. Tak jak i z każdym z tych młodych ludzi, którzy ponieśli ofiarę dla Królestwa. — Anna Jagiellonka przygryzła wargi i miała wyraz twarzy kobiety, która podjęła decyzję.
W zakładzie dla najcięższych przestępców pojawiła się przebrana za strażniczkę więzienną. Nawet komendant placówki nie rozpoznał w niej królowej, bo gdy szła korytarzem, klepnął ją w pośladek i zarechotał obleśnie. Nie oddała. Spuściła głowę i zapamiętała jego nazwisko. «Twardowski», powtórzyła w myślach.
Do celi Li weszła w środku nocy, gdy komendant i jego zastępcy oglądali już Ligę Światową albo spali z żonami we własnych łóżkach. Za laserową kratą i podwójnymi drzwiami stali jej gwardziści w mundurach straży więziennej. Rozkazała wyłączyć podsłuch celi.
Siedział na pryczy. W granatowym ubraniu wyglądał równie elegancko jak w kontuszu. Jego głowę obejmował tytanowy hełm-maska. Z otworem na usta, nos, uszy. Bez wizjera.