— Anna Jagiellonka do bazyliszka — powiedziała cicho, gdy drzwi za jej plecami zasunęły się.
— Jestem zaszczycony. Czy mogę ucałować dłoń królowej?
— Nie.
— Czemu zawdzięczam wizytę? — spytał w końcu Li, bo ona nie mówiła nic.
— Jak przywrócić życie chłopcom?
— To proste. Nie znasz legend, Najjaśniejsza Pani? Wystarczy mnie zabić.
– Łżesz. Nie można cię ukamienować całkowicie. Jesteś ułomny, Li.
Drgnął.
— Nie mów tak, królowo.
— Jesteś ułomny i dlatego tak pragnąłeś uwielbienia innych.
— Nic o mnie nie wiesz, pani — wyszeptał.
— Wiem wystarczająco wiele. Choćby to, że masz potworne stopy, jak twój przodek, Zhuanxu.
Li nie odpowiedział, ale jego nogi w szarych tenisówkach poruszyły się nieznacznie.
— No to macie kłopot — usiłował nadać swemu głosowi ton beztroski.
— Nie. Nie «wy macie kłopot», ale «my mamy kłopot», Li. Będziesz cierpiał w nieskończoność. Królestwo stać na to, by zapewnić ci dozór przez setki lat. Skamieniały, z tymi brzydkimi, koślawymi stopami. Będziesz wegetował w lochu, wiedząc, że nigdy nie uwolnisz się z ziemskiej powłoki. Choć wiesz co? W sumie to myślę o tym, czy by nie wystawić cię na widok publiczny.
Pan Li drgnął. Jagiellonka kontynuowała:
— Publiczne egzekucje mają wielką przyszłość. Śmierć na oczach milionów widzów. Wiesz, jakie pieniądze stacje proponują za transmisje? W twoim wypadku zysk jest zwielokrotniony, bo egzekucja to jedno, a wystawienie kamiennej larwy z koślawymi stopami na pośmiewisko to drugie. No, ustalmy szczegóły. Na potrzeby medialne, egzekucji dokonamy w narodowym stroju chińskim.
— Nie! — krzyknął Li. — Nie pozwolę upokorzyć się publicznie!
— Ach, pomyśl. Wycieczki szkolne, uniwersytety trzeciego wieku, wycieczki zagraniczne. Twoja legenda rosłaby w siłę.
— Legenda?! Nie żartuj ze mnie! — wrzasnął.
— Nie spoufalaj się — spokojnie i zimno powiedziała Jagiellonka. — Może nie pamiętasz, ale nie oddałam ci swojej komórki jajowej. Nie jesteśmy na «ty». Mówisz do koronowanej głowy.
— Przepraszam — wymamrotał i zamilkł.
Dała mu czas.
— Królowa rozszyfrowała mnie — odezwał się po chwili pokornie. — Mogę znieść ból, śmierć, ale nie upokorzenie mej miłości własnej. Tak, mam stopy jak Zhuanxu. — Pochylił głowę w tytanowym hełmie jeszcze niżej. — Jedyną skazę doskonałej urody. Gdyby nie to, popełniłbym rytualne samobójstwo, przeobrażając siebie w doskonałą wieczność, już dawno temu.
— Wiem — rzeczowo stwierdziła Anna Jagiellonka. — Służba więzienna znalazła w kieszeni twych spodni lusterko. Ale wiem też, że potrzeba niewiele, żeby zniwelować te niedoskonałości. Jednego dobrego uczynku. Powiedz, jak odzyskać chłopców. Nie stracisz na tym.
— Skąd pewność, że to zadziała? — żachnął się Li.
— Ryzyko poniesiemy wszyscy. — Jagiellonka wstała. — Jak widzisz, staram się być sprawiedliwą władczynią.
Gdy wyszła z celi, gdy poczuła za plecami chłodny metal drzwi, nerwy jej puściły. Schowała twarz w dłoniach, a w jej głowie pulsowała tylko jedna myśclass="underline" czy to się uda? Pod palcami czuła pot na skroniach, lęk ściskał jej gardło. Ale była królową, a to znaczyło, że wątpić mogła tylko przez pięć sekund. Wzięła głęboki oddech i połączyła się z Elżbietą Batory.
— Zamów mundury oficerskie dla wszystkich skamieniałych paziów. Tak. A dla braci Zborowskich złote epolety.
Rozłączyła rozmowę i z czułością dotknęła pierścienia Zygmunta Starego na swym małym palcu.
Nazajutrz, po tajnym, przyspieszonym posiedzeniu sądu wojskowego, zapadł wyrok i przygotowano egzekucję.
Więźnia w tytanowym hełmie-masce wyprowadzono z celi i powiedziono w odległy korytarz, na którego końcu stała Anna Jagiellonka XIII w stroju oficjalnym, szef gwardii królewskiej, minister spraw wewnętrznych i cała reszta Tajnej Rady, z ubraną w czarny seksowny kostium Elżbietą Batory na czele. Gwardziści zatrzymali więźnia dziesięć kroków przed nimi.
— Panie Li — oznajmił hetman. — W Królestwie Polskim włada królowa, ale rządzi prawo. Pański przypadek reguluje ustawa, zwana dawniej «prawem bestii», której królowa nadała nazwę «Oko za oko». Od tego prawa nie ma odstępstwa… — zawiesił na chwilę głos, spojrzał na Jagiellonkę, a widząc, iż skinęła głową, kontynuował — … ale królowa postanowiła, w tym szczególnym przypadku, dać panu szansę stanowienia o sobie.
Li uniósł głowę w tytanowej masce i poruszył nią niepewnie.
— Proszę uruchomić procedurę rozszczelnienia hełmu — wydała rozkaz królowa.
Więzień sprawiał wrażenie nagle spanikowanego. Dowódca gwardii wystukał kod na pilocie i zameldował:
— Za piętnaście minut można będzie zdjąć hełm.
— To jest mój dar dla ciebie, Li — oznajmiła Anna Jagiellonka. — Będziesz mógł to zrobić sam, tak jak marzyłeś.
Więzień skinął głową i odrzekł:
— Jestem gotów. — A potem pochylił się do ucha królowej i szepnął coś, co usłyszała tylko monarchini.
Elżbieta Batory otworzyła drzwi.
— Witaj w gabinecie luster, panie Li — powiedziała.
Wtedy zadrżał.
— Spójrz sobie w oczy, bazyliszku — szepnęła królowa. — I przekonaj się, kim jesteś naprawdę.
Radek Rak
Kwiaty paproci
Głupi Jaś nie był wcale taki głupi, jak się wydawało. Znał mowę zwierząt, a tego wieczoru miał w dodatku sadzić kwiaty paproci.
Pracy było wiele, noc świętojańska za pasem. Koniom trzeba przecież rozczyścić kopyta i włos starannie wyszczotkować, a i krówce, i brodatym kozom gnój z raciczek powydłubywać, aby kto nie gadał, że Jasiowa chudoba zaniedbana. Szczególnie martwiła go szkapina Malina, stara i marudna, którą rankiem ochwaciło i teraz wyraźnie kulała na przednią nogę. Wszystko przez to, że dwa dni przed św. Janem padało i za nic nie chciało się Malinie opuszczać pachnącej sianem stajni; mógł jej Jaś mówić, mógł prosić, grozić i zaklinać, ale ona dalej swoje, bo kto by tam słuchał Głupiego Jasia. No i teraz ma. Może zimne okłady coś pomogą, a jak nie, to czeka ją spacer w chłodnym nurcie Czechówki.
Czerwiec wisiał nad światem rozwibrowany i drżący, uderzał do głowy jaśminem i czarnym bzem. Od chat ciągnął miły zapach wygrzanego drewna. Głupi Jaś zagonił stadko gęsi na obejście i wstąpił do karczmy. Łyknął piwa warzonego na najprzedniejszym lubelskim chmielu, młodym, tegorocznym. Pił na zewnątrz, choć w środku nie było o tej porze żadnych gości. Gdy jednak zajdzie słońce, do karczmy napłyną tłumy, więc Jaś nie chciał wnosić tam woni zwierząt. Słońce prażyło. Cięły muchy. Głupi Jaś czuł, że dobrze jest być Głupim Jasiem i mieć w sercu lato.
Dopił piwo i powąchał się pod pachami. Na wieczór trzeba się będzie przebrać. Miał już naszykowaną świeżą lnianą koszulę z pięknymi kwiatowymi haftami i podobne portki, ale len gryzł ciało i Jaś spociłby się na nowo, a kolejnej koszuli na przebranie już nie miał. Postanowił zostać jeszcze chwilę w znoszonych bojówkach i wypłowiałej koszulce jakiejś metalowej kapeli, której nie znał i której nie słuchał.
Pozostało jeszcze porozsadzać kwiaty paproci.
Bo w lubelskim skansenie Głupi Jaś zajmował się nie tylko zwierzętami. Kwiaty zamówiono u rękodzielnika, snycerza spod Biłgoraja, który wystawiał swoje wyroby na jarmarkach w Muzeum Wsi Lubelskiej. Rzeźbił przeważnie ptaki, starych dziadów i smutne świątki, ale w tym roku wydłubał w jasnym lipowym drewnie kwiaty na długich łodyżkach. Może były to przekwitające hibiskusy, może malwy, a może coś całkiem innego; zachwycone kierownictwo skansenu wykupiło wszystkie. Poszukiwanie ich miało być kolejną atrakcją podczas organizowanej co roku nocy świętojańskiej, razem z puszczaniem po wodzie płonących wianków i występami folkrockowych kapel.