W szatni wrzało. Z głośników leciał ochrypły rap:
Gdy Tomek Nałęcz przekroczył próg, prócz rapu usłyszał wrzask. Odruchowo skulił ramiona, myśląc, że rzucą się na niego. Nie. Chłopaki darli się na Górkę.
— To twoja wina!
— Przez ciebie uciekł Alek!
— A może nie żyje, co? Co zrobisz, jeśli popełnił samobójstwo? Co?
— Odwalcie się! — warczał przyparty do szafki Górka. — Może zniknięcie piętnastu paziów to też moja sprawka, co? — Roześmiał się dziko i strzyknął śliną pod nogi nacierających na niego chłopaków.
— Zapewne nie — odezwał się spokojnie spod ściany starosta roku, Piotr Zborowski.
W szatni nagle umilkło. Wszyscy spojrzeli na braci Zborowskich, bo przy Piotrze stał jak zawsze Paweł. Nienaganni. Od pełnoletności i szlifów oficerskich dzielił ich już tylko miesiąc.
— Ale przespanie się z jego dziewczyną i wrzucenie jej rozebranych zdjęć do sieci to już twoja rzecz. — Paweł dokończył, co zaczął brat.
Zrobiło się gęsto, Górka chciał coś odszczeknąć, ale odezwał się gruby Nałęcz:
— Trener wzywa cię do siebie. Chce, byś zastąpił dzisiaj Alka.
Chłopaki zawarczały jak sfora psów. Bracia Zborowscy uciszyli ich jednym ruchem ręki.
— Nie my osądzimy, ale Bóg — powiedział Piotr.
— Jeśli masz coś wspólnego ze zniknięciem Alka, ręka ze sztandarem szkoły ci zadrży — dokończył Paweł.
Nie zadrżała, gdy szpaler paziów Jej Królewskiej Mości Anny Jagiellonki XIII wchodził marszowym krokiem do auli. Nie drgnęła, gdy orkiestra szkolna grała hymn Królestwa Polskiego. Jednak omal nie upuścił go, gdy zaczęła grać hymn Cesarstwa Chin na cześć gościa, pana Li, bo dźwięki, jakie wydawały z siebie puzony, były nieznośnie śmieszne. Ale Andrzej zobaczył z daleka jasne, uważne spojrzenie braci Zborowskich i utrzymał proporzec bez drgnienia. A potem rektor, Erazm Bogoria, kazał sztandar wyprowadzić i tyle było tego.
Górka szedł równo, wysoko unosząc kolana, naprężając łydki, stawiając kroki tak, by na marmurowej posadzce rozległo się charakterystyczne puk stalowej podkówki mundurowego buta. Prostował plecy dające oparcie sztandarowi, palce w białej rękawiczce zaciskał na drzewcu, cóż w tym trudnego? Oddał sztandar szatnemu, odwrócił się na pięcie i zwykłym krokiem wmaszerował do sali.
Złapał wzrok Zborowskich. Ich twarze nie wyrażały nic. Ani zdziwienia, ani potępienia. Rozmowa z gościem trwała w najlepsze.
— … tak, urzeka mnie wasza kultura. Polskiego uczyłem się od dawna, bo wbrew obiegowym opiniom ma wiele wspólnego z chińskim. Podobny stopień trudności.
— Nosi się pan jak polski szlachcic. To ujmujące. — Rektor Bogoria pokiwał głową. — Czy podczas pobytu w Szkocji zakładał pan kilt?
— Nie — roześmiał się swobodnie gość. — Szkocja mnie aż tak nie uwiodła.
— Królową mają brzydszą! — szepnął z drugiego rzędu któryś z pierwszorocznych.
Li musiał to usłyszeć, bo powiedział:
— Nie wypada krytykować koronowanych głów, ale zgodzę się z panem w całej rozciągłości. Królowa Anna Jagiellonka XIII jest kobietą wyjątkową.
— Dobrze, że nie odziedziczyła urody po Annie Jagiellonce I — zarechotali paziowie.
— Nie rozumiem. — Pan Li przekrzywił głowę.
— Se pan sprawdzi na Wiki — swobodnie przekrzyczał śmiech paziów kolejny pierwszak i w tej samej chwili zamarł pod spojrzeniem rektora.
— Czy to prawda — rektor Bogoria szybko chciał zmienić temat — że za własne fundusze planuje pan rekonstrukcję legendarnego «złotego okrętu Lestka Piasta»?
— Tak, moi specjaliści zaczęli już prace przygotowawcze. Wydało mi się niezwykłym, że w skandynawskich sagach wspomina się o takim statku. Wikingowie byli mistrzami wczesnośredniowiecznego szkutnictwa, jeżeli więc napisano z podziwem o «złotym okręcie», chciałbym, by Polacy mogli go zobaczyć.
— Czy będzie podobny do chińskich dżonek? — spytał Paweł Zborowski ponad głowami paziów.
Gość przyjrzał mu się uważnie.
— Spójrz mi w oczy, chłopcze — powiedział miękko.
Paweł i Piotr Zborowscy wyszli przed szereg i popatrzyli na pana Li.
— Czy wyglądam na jasnowidza? — spytał Li niemal wesoło.
— Nie — odpowiedzieli jednym głosem bracia.
— No właśnie! Nie mam pojęcia, jak będzie wyglądał złoty statek waszego Lestka Piasta. Ale mam wielką ochotę się dowiedzieć, dlatego zleciłem badania. I z radością zaproszę was do mego laboratorium, panowie!
— Ach! I o to miałem zapytać! — wdarł się w rozmowę rektor. — Czy to prawda, co donoszą media: że finansuje pan renowację najstarszych polskich zabytków?
— Ciii… — Pan Li przyłożył palec do ust i mrugnął do Zborowskich. — Niech nie wie lewica, co czyni prawica.
— A więc prawda! — zakrzyknął poczerwieniały z emocji rektor. — Muszę naprowadzić pana na trop początków mego herbu i rodu! Proszę sobie wyobrazić, że…
Erazm Bogoria chwycił pana Li pod ramię i ruszył z nim w stronę szkolnej kaplicy.
— Kurde — szepnął z podziwem gruby Nałęcz. — Chińczyk nosi kontusz, jakby się w nim urodził, lepiej niż marszałek królowej… — Tomek zamilkł, bo odchodzący pod ramię z rektorem pan Li odwrócił się i spojrzał.
Nie na niego. Na Andrzeja Górkę i braci Zborowskich. No jasne, kto by patrzył na grubasa.
— On nie jest jasnowidzem — powiedział cicho Paweł.
— Ale ma coś z wzrokiem. Wydaje mi się, że to astygmatyzm — dokończył Piotr.
Górka puścił uwagi szkolnych świętych mimo uszu i puścił do pana Li oko.
Alek Tarnowski mógł poruszać głową, niczym więcej. Reszty swego ciała nie czuł. Ciemność, która go okalała, próbował rozłożyć na czynniki pierwsze. Co z tego, skoro przed oczy ciągle przychodziły mu rozebrane zdjęcia Antoniny? Jej przymknięte oczy, rozmazany makijaż, jakby dłońmi tarła powieki. Zmierzwione włosy. Zgnieciona suknia Akademii Królewskich Panien Dworu. Cholera!
Górka. Pieprzony Andrzej Górka. To on rozesłał zdjęcia Tośki. Alka paliło po równo pożądanie, wściekłość i wstyd. Ogłosili narzeczeństwo z Antoniną Walewską, ale on sam nie widział jej takiej nigdy.
Znał ją wściekłą, gdy spóźniał się na spotkania, znał złą, kiedy nieporadnie odpowiadał na SMS-y. I rozczarowaną, kiedy zamiast munduru galowego włożył na randkę dres reprezentacji. Znał jej zapach po treningu szermierki, po lekcji tańca, uścisk dłoni, pocałunek w policzek. Wszystkie odcienie jej źrenic, gdy pędzili rowerami wzdłuż Wisły. Ale tego, co zobaczył na zdjęciu, nigdy nie doświadczył.
Na indukcyjnym zegarze zmieniła się godzina. Środa, 9 listopada, 23:00.
Powtórzył datę w myślach, bo wiedział, że po wyznaczeniu pełnej godziny światło zegara zniknie. Za chwilę być może usłyszy głos. Podjął decyzję, że tym razem nie zamknie oczu, jak dwukrotnie przedtem. Że spojrzy w mrok głosu, który mówi do niego jedno i to samo zdanie. Nie stchórzy. W końcu jest chorążym Szkoły Paziów Jej Królewskiej Mości!
Jest?
A może już był?
Chodził rozdrażniony od okna do okna. Pytań o początek nie zadawał; na to nie miał wpływu. Natura zna dziwniejsze przypadki. Pytał o siebie, interesował się sobą w sposób obsesyjny. Nie: «Czy jestem najdoskonalszą istotą na świecie?», raczej: «Czy moje piękno nawet przy pewnej niedoskonałości jest w stanie zapanować nad ludzkimi duszami?». Lub: «Czy moja niedoskonałość jest częścią piękna?». I wreszcie: «Czy jako ojciec będę idealnym wcieleniem człowieczeństwa? Wcieleniem, które przekroczy granice przestarzałych dylematów. Czy ktoś wreszcie jako pierwszy zakrzyknie: nie będę miał innych bogów przed tobą?!». I samoistnie ugną się kolana narodów, i jeden po drugim klękną, odkrywając w zachwycie jego imię.