James White
Lekarz Dnia Sądu
Ósmy Tom Cyklu Szpital Kosmiczny
Przełożył: Radosław Kot
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zebrali się w czasowo nie używanym pomieszczeniu na osiemdziesiątym siódmym poziomie Szpitala. Wcześniej było ono wykorzystywane przy różnych okazjach jako oddział obserwacyjny dla ptakowatych Nallajimów LSVO oraz sala operacyjna dla Melfian, ostatnimi czasy zaś przemieszkiwali tu napływający wartkim strumieniem do Szpitala chlorodyszni Illensańczycy. Ostra woń ich atmosfery zdawała się jeszcze parować z kątów. Po raz pierwszy jednak, i zapewne jedyny, zorganizowano tu salę sądową. Lioren liczył w duchu na to, że wyrok mającego się rozpocząć procesu doprowadzi do skrócenia, a nie wydłużenia życia…
Trzech wysokich oficerów Korpusu zasiadło na miejscach twarzami do publiczności, którą przywiodło tu współczucie, wrogość albo zwykła ciekawość. Najstarszy rangą Ziemianin pierwszy zabrał głos.
— Jestem przewodniczącym tego specjalnie powołanego składu sędziowskiego — powiedział, otwierając proces. — Nazywam się Dermod, jestem komandorem floty — dodał na użytek rejestratora, po czym rozejrzał się po sali. — Sędziami pomocniczymi są: pułkownik Skempton, Ziemianin będący pracownikiem tego szpitala, oraz podpułkownik Dragh-Nin, Nidiańczyk z Departamentu Prawa Obcych Korpusu Kontroli. Zebraliśmy się w celu rozpatrzenia sprawy chirurga, kapitana Liorena, Tarlanina o klasyfikacji fizjologicznej BRLH, który odwołał się od wyroku cywilnego sądu Federacji zajmującego się jego przypadkiem w pierwszej instancji. Zgodnie z prawem, jako czynny oficer, ma prawo stanąć wówczas przed Trybunałem Korpusu Kontroli. Zarzuty wobec niego obejmują zaniedbanie obowiązków zawodowych prowadzące do śmierci wielkiej, chociaż nieustalonej dokładnie liczby pacjentów, którzy znajdowali się pod jego opieką.
Pułkownik przerwał na chwilę, jakby chciał jeszcze bardziej przyciągnąć uwagę zebranych. Omiótł salę wzrokiem, omijając jednak oskarżonego. Pomieszczenie pełne było rozmaitych siedzisk, legowisk i innych urządzeń mających służyć istotom o różnych typach fizjologicznych. Wiele z nich znało Liorena, jak Thornnastor, Tralthańczyk i naczelny Diagnostyk wydziału patologii, nidiański starszy wykładowca Cresk-Sar, jak i niedawno mianowany na szefa wydziału chirurgii Ziemianin, diagnostyk Conway. Na pewno będą gotowi bronić Liorena. Czy w ogóle znajdzie się ktoś skłonny oskarżyć go, potępić i skazać?
— Jak zwykle w podobnych sprawach, pierwszy wystąpi obrońca, on też będzie miał ostatnie słowo — powiedział Dermod. — Potem skład sędziowski uda się na naradę i po osiągnięciu jednomyślności ogłosi wyrok. Jako obrońca w tym procesie występuje Ziemianin, major O’Mara, szef wydziału psychologii obcych tego szpitala od samego początku jego funkcjonowania. Jego asystentką będzie Cha Thrat, pracownica tego samego wydziału. Roli oskarżonego podjął się sam podsądny. Majorze O’Mara, może pan zaczynać.
Gdy Dermod mówił, O’Mara, istota o dwojgu nieco cofniętych w głąb czaszki oczach okrytych skórzanymi błonami, z rzędami siwych włosów nad oczodołami, przyglądał się Liorenowi. W końcu wstał, ale ekran telepromptera stojącego przed nim pozostał ciemny. Widocznie oficer postanowił przemawiać bez notatek.
— Nie rozumiem, dlaczego chirurg, kapitan Lioren, znajduje się na tej sali — odezwał się tonem kogoś, kto nie przywykł do bycia uprzejmym. — Nie pojmuję, dlaczego został oskarżony, a właściwie sam się oskarżył, w sprawie, która została już jednoznacznie rozstrzygnięta przez sąd cywilny jego gatunku. Z całym szacunkiem, ale ponowne oskarżanie nie jest konieczne, my zaś powinniśmy zajmować się teraz naszymi codziennymi obowiązkami. Obecny proces uważam za zbyteczny.
— W trakcie poprzedniej sprawy przed sądem cywilnym mój nadzwyczaj biegły w swym rzemiośle obrońca okazał się nierzetelny, wzbudzając daleko idące współczucie i sympatię wobec mojej osoby, ja zaś chcę jedynie sprawiedliwości. Mam nadzieję, że tym razem…
— Nie okażę się tak biegły? — dokończył za niego O’Mara.
— Jestem pewien, że wypełni pan swój obowiązek bez zarzutu — odparł Lioren podniesionym głosem, wiedząc, że automatyczny translator pozbawi jego słowa emocjonalnego zabarwienia. — Jednak dlaczego w ogóle podjął się pan mojej obrony? Z pańską reputacją i wiedzą na temat psychologii obcych gatunków… oczekiwałbym raczej, że pozostając wierny zasadom swojej profesji, będzie pan skłonny zrozumieć mnie i wesprzeć, nie zaś…
— Ależ ja jestem po pańskiej stronie, u licha… — zaczął O’Mara, ale został uciszony znaczącym chrząknięciem przewodniczącego składu sędziowskiego.
— Chciałbym, aby wszyscy zapamiętali, iż osoby występujące przed sądem winny zwracać się zawsze do przewodniczącego, nie do siebie nawzajem — powiedział spokojnie Dermod. — Kapitanie Lioren, będzie pan miał sposobność nieskrępowanego przedstawienia swojego stanowiska po wystąpieniu pańskiego obrońcy. Biegły czy nie, winien teraz wypełnić swój obowiązek. Proszę kontynuować, majorze.
Lioren jednym okiem spojrzał na sędziów, drugim na siedzący za jego plecami milczący tłum, a trzecie wbił w O’Marę, który zaczął opisywać przebieg szkolenia i kariery oskarżonego. Nadal nie sięgając do notatek, wymienił jego ważniejsze zawodowe osiągnięcia z okresu pracy w Szpitalu Kosmicznym Sektora Dwunastego. Używał przy tym słów i określeń, po które nie sięgał nigdy wcześniej i które bardziej pasowałyby do przemowy nad doczesnymi szczątkami powszechnie szanowanej osobistości. Niestety, Lioren nie cieszył się obecnie szacunkiem, a na dodatek nadal był wśród żywych.
Jako naczelny psycholog szpitala O’Mara troszczył się przede wszystkim o sprawne współdziałanie całego personelu — tak medycznego, jak i technicznego, który liczył obecnie ponad dziesięć tysięcy istot różnych gatunków. Ze względów formalnych nosił stopień majora Korpusu Kontroli, zbrojnego ramienia Federacji, która to instytucja zajmowała się również zaopatrzeniem i utrzymaniem Szpitala. Zażegnywanie potencjalnych i istniejących konfliktów w tak zróżnicowanej i olbrzymiej grupie było zadaniem nader trudnym i odpowiedzialnym, trudno więc byłoby dokładnie określić zakres obowiązków O’Mary. Podobnie trudno byłoby zdefiniować granice jego władzy.
Mimo to niekiedy dochodziło do konfliktów. Wspólny wysiłek całego personelu i nadzór nad potencjalnymi ogniskami zapalnymi nie mógł wszystkiemu zapobiec, zwłaszcza jeśli przyczyną nieporozumień były takie wady, jak ignorancja i niezrozumienie odmiennych kultur albo uwarunkowanych biologicznie zachowań. Najgorsze przypadki wiązały się ze skrytymi neurozami znajdującymi wyraz w ksenofobii, które nieleczone, negatywnie wpływały na wypełnianie obowiązków zawodowych czy równowagę psychiczną jednostki, czasem zaś na jedno i drugie.
Na przykład tralthański lekarz żywiący skryty lęk przed małymi drapieżnikami, które były niegdyś plagą na jego planecie, mógłby okazać się niezdolny do udzielenia pomocy Kreglinninowi — istocie, która mimo że inteligentna, zewnętrznie przypominała dawnego adwersarza. Podobne tarcia mogłyby powstać, gdyby to chory Tralthańczyk miał się znaleźć pod opieką kreglinnińskiego lekarza albo musiał z nim współpracować. Odpowiedzialność za wykrywanie i rozwiązywanie podobnych problemów, zanim wynikną z nich kłopoty, spoczywała właśnie na barkach naczelnego psychologa. W razie gdyby wszystkie środki zawiodły, miał prawo usunąć ze Szpitala osobę sprawiającą problemy.
Lioren pamiętał czasy, gdy naczelny psycholog, nieustannie wypatrujący śladów nieprawidłowości, konfliktów czy braku tolerancji, budził w nim ogromny lęk. Lioren nie ufał mu i go nie cierpiał.