Выбрать главу

Teraz było już oczywiste, że choroba, która tak bardzo hamowała rozwój organizmu, musiała atakować przede wszystkim układ wydzielania wewnętrznego. Poza tym, że pacjenci dojrzewali w przyspieszonym tempie, obserwowano też inne zmiany. Najmłodsi, którzy wcześniej najłatwiej pozbywali się lęków i rozmawiali z przybyszami dość swobodnie, zaczęli zamykać się w sobie.

Jak zauważył Lioren, więcej za to kontaktowali się z wracającymi do zdrowia dorosłymi. Nigdy nie próbowali teraz odzywać się do obcych, gdy w pobliżu był ktoś dorosły.

Z czasem większość pacjentów doszła do siebie na tyle, że nie wymagali opieki. Lioren widywał ich rzadko i nie miał pojęcia, o czym mogą ze sobą rozmawiać. Pewnego dnia nastawił więc system monitorujący na jeden z oddziałów, aby z własnej kwatery posłuchać, co tam się dzieje. Jak wszyscy podsłuchujący, oczekiwał pełnej emocji wymiany zdań na temat koszmarów spadłych z nieba, co było dosłownym tłumaczeniem nazwy, którą nadali im tubylcy. Mylił się jednak.

Obecni na sali śpiewali chórem, przez co translator nie był w stanie wyłowić poszczególnych głosów. Dopiero gdy jeden starszy osobnik zabrał głos, zwracając się do kogoś młodego, Lioren pojął, czego jest świadkiem.

Była to uroczystość inicjacji, nauki przygotowujące do podjęcia życia płciowego i dorosłych relacji.

Lioren czym prędzej wyłączył urządzenie. W jego kulturze ryty przejścia w dojrzałość były niezwykle ważne, podobnie jak w wielu innych społeczeństwach. Nie mógł słuchać tego bez obrazy dla własnych uczuć.

Ulżyło mu, gdy sprawdził, że w izbie chorych pancernika było zaledwie troje nieletnich, w tym dwoje niemowląt i jeden tylko młodzieniec.

W następnych dniach nie odnotowano ofiar, jednak stan techniczny pojazdów, które były ostatnio intensywnie wykorzystywane, zaczął napawać niepokojem. U kresu wytrzymałości były też moduły produkujące żywność, zarówno te pokładowe, jak i nowe, rozmieszczone w terenie. Zasady właściwej eksploatacji zalecały uruchamianie ich tylko na kilka godzin w ciągu doby, podczas gdy teraz musiały pracować bez przerwy. Podobne wyczerpanie dało się zauważyć u ludzi, którzy zdawali się niekiedy zasypiać na stojąco. Wszyscy rozumieli jednak, że operacja zakończyła się sukcesem. Ta świadomość dodawała im sił do dalszego działania.

Niektórych irytowało, że nadal nie spotkali się z żadnymi przejawami wdzięczności. Owszem, tubylcy zjadali wszystko, co im dostarczano, ale ignorowali wszelkie próby wyjaśnienia przebiegu i celu kuracji. Z drugiej strony, nie przejawiali wrogości poza sytuacjami, gdy chciano zbadać któregoś albo pobrać mu krew.

Co za niewdzięczna i niemiła rasa, myślał Lioren. Jednak jego zadaniem było wyleczenie ich ciał, nie umysłów, i z tego obowiązku wywiązał się należycie.

Przez cały ten czas Szpital milczał jak zaklęty.

Lioren myślał o powolnych działaniach Thornnastora przeprowadzającego na pacjentach te same testy, którym poddani zostali już wszyscy mieszkańcy planety. Owszem, Lioren naruszył zasady patologii, ale gdyby tego nie zrobił, skazałby na śmierć kolejne setki tubylców.

Dawki leku obliczył w taki sposób, aby wszyscy, dzieci i dorośli, wrócili do zdrowia w tym samym czasie. Mimo że był świadom poważnej niesubordynacji, uważał, że zasłużył na pochwałę.

Następnego dnia rano wysłał do centrum Korpusu na Orligii krótką wiadomość. Kopię skierował do Szpitala. W przekazie prosił o dodatkowe moduły do syntetyzowania żywności i części zamienne do pojazdów naziemnych oraz ślizgaczy. Dodał, że od ośmiu dni nie odnotowali żadnego przypadku śmiertelnego i że pełny raport wyśle wraz z jednym z lekarzy na pokładzie Tenelphiego. Wiadomość ta powinna dać Thornnastorowi do myślenia. Bez wątpienia pojmie, co naprawdę zrobił Lioren, Wysłannik dopowie resztę.

Dracht-Yur pracował ostatnio równie ciężko jak wszyscy i powrót do normalnych obowiązków lekarza jednostki kurierskiej miał być dla niego czymś w rodzaju wypoczynku. Ponadto zdrowiejący Lioren chciał wreszcie pozbyć się kogoś, dla kogo był ostatnio tylko pacjentem.

Tego wieczoru Lioren obszedł przed snem posterunki dyżurne przed izbą chorych. Tak naprawdę nie były nigdy potrzebne, bo żaden z tubylców nie próbował sprawdzić, co dzieje się na zewnątrz. Kapitan Williamson wolał jednak mieć pewność, że żaden ciekawski młodociany nie zacznie zwiedzać okrętu bez jego zgody. Następnego dnia Lioren miał wreszcie opuścić pokład i na własne oczy zobaczyć, jak wygląda obecnie sytuacja w terenie.

Z niejaką dumą i zadowoleniem pomyślał, że będzie świadkiem ostatecznego uleczenia mieszkańców Cromsagu.

Przed porannym odlotem poszedł jeszcze do izby chorych, aby zerknąć na pacjentów. Znalazł tylko martwe ciała i ściany spryskane krwią.

Strażnik, który opanował już mdłości, zeznał, że do późna słyszał ze środka śpiewy i przytłumione zawodzenie, po których zapadła cisza. Sądził, że pacjenci usnęli. Oni jednak wymordowali się nawzajem w milczeniu…

Po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, że ocalały jedynie dwie dziewczynki w wieku niemowlęcym.

Lioren ciągle jeszcze nie pojmował, co właściwie zaszło, i skłonny był przypuszczać, że to chyba sen, a nie jawa, gdy głośnik na ścianie obok ożył, oznajmiając, że zgodnie z napływającymi zewsząd meldunkami do podobnych rzezi doszło dosłownie wszędzie.

Rychło stało się oczywiste, że kapitan Lioren zgładził całą populację planety, którą miał uratować.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Lioren skończył swą przemowę i na sali zapadła cisza. Wprawdzie wszyscy obecni znali ze szczegółami historię tego, co zdarzyło się na Cromsagu, ale relacja z pierwszej ręki wstrząsnęła większością.

— Jestem jedyną osobą winną tej tragedii — powiedział. — Aby rozwiać wszelkie wątpliwości w tej sprawie, wzywam na świadka szefa patologii, Diagnostyka Thornnastora.

Tralthańczyk podszedł na sześciu słoniowatych nogach do miejsca dla świadków. Jednym okiem spojrzał na przewodniczącego składu sędziowskiego, drugim na Liorena, trzecim na O’Marę, a czwartym na swoje notatki. Zaraz też zaczął przemowę, którą Dermod przerwał po paru minutach uniesieniem ręki.

— Świadek nie musi wdawać się aż tak drobiazgowo w szczegóły kliniczne — powiedział. — Bez wątpienia mogą one być ciekawe dla innych lekarzy, jednak nie dla sądu. Proszę zrezygnować z medycznego żargonu i wyjaśnić w kilku słowach, dlaczego mieszkańcy Cromsagu zachowali się w taki sposób.

Thornnastor tupnął dwiema nogami, co oznaczało zniecierpliwienie, obecni jednak w większości nie zrozumieli tego gestu.

— Dobrze, wysoki sądzie — powiedział.

Patolog wyjaśnił, że dzięki ostrożnemu podejściu do prób klinicznych testy na terenie Szpitala przeprowadzono dość wolno i sygnał z Vespasiana został odebrany na czas, aby zapobiec tragedii podobnej do tej, która rozegrała się na planecie. Wszyscy pacjenci z Cromsagu zostali umieszczeni w izolatkach, dział psychologii obcych zaś zdwoił wysiłki, aby skłonić ich wreszcie do współpracy.

Pewne sukcesy osiągnięto jednak dopiero wówczas, gdy po długim namyśle zdecydowano się wyjawić chorym, co stało się na ich planecie, i uświadomić im, że poza nimi nie ocalał prawie nikt. Wtedy zaczęli mówić. Przeważał oczywiście żal, sporo było w ich słowach złości i potępienia, jednak w końcu zebrano materiał, który w połączeniu z wynikami badań archeologicznych pozwolił wreszcie wyjaśnić zagadkę.

Zaraza pojawiła się zapewne niecały tysiąc lat temu, gdy mieszkańcy Cromsagu znali już loty atmosferyczne, a okres wojen mieli za sobą. Brak informacji o źródle wspomnianej choroby, wiadomo jednak, że jest przenoszona drogą płciową. Z początku nie stanowiła większego zagrożenia, jako że tubylcy zwykli tworzyć wieloletnie związki i byli sobie wierni. Niektórzy bardziej dalekowzroczni Cromsagianie dostrzegli zagrożenie i zaproponowali utworzenie enklaw wolnych od zarazy, jednak powstawanie związków opierało się na emocjonalnej atrakcyjności i trudno było wyznaczać tu sztywne reguły. W ten sposób po kolejnych trzystu latach chora była już cała planeta. Wirus tymczasem zmutował, stając się bardziej niebezpieczny. Średnia długość życia populacji znacznie spadła, śmierć w wieku średnim stawała się zjawiskiem coraz powszechniejszym.