Teraz jednak O’Mara zachowywał się zupełnie inaczej, w sposób, przed którym zawsze ostrzegał innych. Broniąc kogoś, kto popełnił ciężką i przerażającą zbrodnię przeciwko całej populacji planetarnej, bezprecedensową w historii Federacji, zaprzeczał wszystkiemu, co dotąd głosił i co zawsze znajdowało odbicie w jego praktyce zawodowej.
Lioren wpatrywał się przez chwilę w głowę istoty.
Porastały ją włosy, obecnie jaśniejsze niż kiedyś, gdy po raz pierwszy spotkał O’Marę. Zastanowił się, czy może to podeszły wiek sprawił, że psycholog zapadł na jedną z tych chorób, przed którymi zawsze starał się uchronić innych. Niemniej przemawiał całkiem spójnie i chyba z przekonaniem.
— Nikt nigdy nie sugerował, aby Lioren został awansowany powyżej właściwego mu progu kompetencji — stwierdził naczelny psycholog. — W swoim czasie otrzymał Błękitną Pelerynę, najwyższy stopień profesjonalnego uznania, jaki spotyka się wśród Tarlan. Jeśli wysoki sąd sobie tego zażyczy, mogę przedstawić ze szczegółami ocenę jego umiejętności jako lekarza i chirurga innych gatunków, opartą na obserwacji jego pracy w szpitalu. Posiadamy też oceny sporządzone przez członków Korpusu, którzy mieli z nim kontakt już po tym, gdy został zasłużenie awansowany i opuścił Szpital. Niemniej cały ten materiał da się streścić w tym, co już powiedziałem, i potwierdza jego profesjonalizm. Odnosi się to również do postępowania, którego dotyczy oskarżenie. Sądzę zatem, że jedyną winą, której wysoki sąd dopatrzy się u oskarżonego, są nadzwyczaj wysokie wymagania zawodowe wobec własnej osoby. One to, po owym incydencie na Cromsagu, spowodowały u niego silniejsze, niżby można oczekiwać, poczucie winy. Jego zbrodnia polegała na tym, że wymagał od siebie zbyt wiele…
— Jednak akurat to nie jest żadną zbrodnią! — wtrąciła się Cha Thrat, asystentka O’Mary, i nagle wstała. — Na Sommaradvie praktyka zawodowa lekarzy podlega bardzo ścisłym regulacjom, rozumiem więc odczucia oskarżonego i w pewien sposób mu współczuję. Jednak nonsensem jest sugestia, aby podobne podejście było niewłaściwe, a tym bardziej trudno uznać je za zbrodnię.
— Historia wielu społeczeństw Federacji obfituje w przykłady fanatycznie dążących do dobra przywódców politycznych albo religijnych, którzy twierdzili coś wręcz przeciwnego — powiedział psycholog, czerwieniąc się i tłumiąc złość wywołaną niesubordynacją podwładnej. — Zdrowszą postawą jest jednak zezwolić sobie na pewną swobodę i poniechać równie surowych ocen…
— Niemniej to nie ma wiele wspólnego z dobrem! — odezwała się znowu Cha. — Zdaje się pan sugerować, że dobro jest… złe!
Cha Thrat była pierwszą Sommaradvanką, którą Lioren miał okazję spotkać. W postawie wyprostowanej była o połowę niższa od O’Mary. Z czterema dolnymi kończynami, czterema kończynami chwytnymi na wysokości pasa i czterema, które umieszczone najwyżej służyły do podawania pokarmu i precyzyjnych prac, była przykładem cieszącej oko symetrii. Zupełnie inaczej niż Ziemianie, którzy zawsze zdawali się bliscy upadku na twarz. Lioren był przekonany, że spośród wszystkich obecnych to właśnie Cha mogła najlepiej zrozumieć jego udrękę. Po chwili znowu spojrzał na skład sędziowski.
Pułkownik Skempton pokazywał zęby w bezgłośnym grymasie, który u ludzi znamionował wesołość albo serdeczne nastawienie. Twarz Nidiańczyka była porośnięta sierścią, więc nie dało się odczytać jej wyrazu.
— Czy rzecznicy obrony mają zamiar dopiero teraz uzgadniać między sobą podstawy linii obrony, czy może raczej kieruje nimi chęć działania na rzecz oskarżonego? — spytał Dermod, nie zmieniając wyrazu twarzy. — Tak czy tak, zabierając głos, proszę zawsze zwracać się do sądu.
— Moja szanowna koleżanka bardzo chce pomóc oskarżonemu, dała się jednak ponieść emocjom — powiedział z powagą O’Mara. — Nasz spór zostanie rozstrzygnięty później, poza tą salą.
— Proszę zatem kontynuować mowę — polecił komandor.
Cha Thrat ponownie zajęła swoje miejsce, a naczelny psycholog, nadal nieco czerwony na twarzy, podjął wątek.
— Próbuję wykazać, że oskarżony nie jest w pełni odpowiedzialny za to, co stało się na Cromsagu, jakkolwiek sam może sądzić inaczej. Aby tego dowieść, zamierzam ujawnić informacje, które zwykle pozostają do wyłącznej wiadomości mojego departamentu. Chodzi o…
Dermod uniósł dłoń, przerywając O’Marze.
— Jeśli ten materiał objęty jest klauzulą tajności, nie może go pan ujawnić, majorze, bez zgody oskarżonego. Jeśli tenże jej nie wyrazi…
— Zabraniam — odezwał się Lioren.
— W takiej sytuacji sąd nie ma wyboru i musi uczynić to samo — powiedział komandor floty. — Rozumie pan?
— Owszem. Mam też nadzieję, że wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że jeśli tylko oskarżony otrzymałby po temu szansę, zabroniłby mi w ogóle zabierać głos w jego obronie — stwierdził O’Mara.
Komandor opuścił rękę.
— Niezależnie od okoliczności, jeżeli chodzi o materiały poufne, oskarżony ma prawo nie zezwolić na ich wykorzystanie.
— Skłonny jestem jednak podważać jego prawo do popełnienia samobójstwa z pomocą organów prawa — powiedział psycholog. — W przeciwnym razie nie podjąłbym się obrony tej istoty, która chociaż bardzo inteligentna, wykazuje się daleko posuniętym brakiem rozsądku. Wspomniane materiały mają charakter poufny, niemniej trudno nazwać je tajnymi, ponieważ zgodnie z przepisami są dostępne dla wszystkich, którym pełny profil psychologiczny oskarżonego jest potrzebny do podjęcia decyzji o zatrudnieniu czy awansie. Wyniki naszych badań były brane pod uwagę zarówno przed przyjęciem kapitana Liorena do Korpusu, jak i przy okazji co najmniej trzech ostatnich awansów. Wprawdzie nie były one uzupełniane na bieżąco po tym, jak oskarżony opuścił Szpital, ale na ich podstawie można stwierdzić, że osoba, która spowodowała tragedię na Cromsagu, nie była w żaden sposób upośledzona i pozostawała w pełni władz umysłowych, samej tragedii zaś po prostu nie można było uniknąć.
O’Mara przerwał na chwile i spojrzał na publiczność. Na jego ekranie pojawił się jakiś tekst, ale psycholog prawie nie zwrócił na to uwagi.
— Dysponujemy pełnymi wynikami badań wskazującymi jednoznacznie na wysoki stopień zaangażowania i profesjonalizmu oskarżonego — podjął, spoglądając na skład sędziowski. — Nie zmieniała tego nawet obecność żeńskich osobników tego samego gatunku. Zaznaczę, że chociaż narzucony sobie celibat jest zjawiskiem stosunkowo rzadkim, jednak nie można uznać go za przejaw jakichkolwiek zaburzeń. Spotykamy się z nim u wielu gatunków, jego powody zaś mogą być rozmaite — od filozoficznych, przez religijne, po osobiste. Należy dodać, że w zachowaniu czy postawie kapitana Liorena nie da się odnaleźć niczego, co przemawiałoby na jego niekorzyść. Jak wszyscy jadał, spał i pracował. Gdy jego koledzy spędzali wolny czas na rozrywkach, on zagłębiał się w studiach nad dziedzinami, które uważał za szczególnie interesujące. Gdy go awansowano, wzbudzał niechęć personelu lub oddziału, ponieważ wymagał od wszystkich dokładnie tyle samo, co od siebie. Pacjenci, którzy znajdowali się pod jego opieką, oczywiście tylko na tym zyskiwali. Tak głębokie oddanie pracy połączone z małą elastycznością zachowań wskazywało, że zapewne nie byłby dobrym materiałem na Diagnostyka, trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że nie dlatego opuścił Szpital — dodał szybko O’Mara. — Jego zdaniem dyscyplina w Szpitalu pozostawiała wiele do życzenia, miał sporo zastrzeżeń do zachowania większości personelu w czasie wolnym i sposobu, w jaki przyjmowano jego krytykę. Zapragnął podjąć pracę w innym, bardziej odpowiadającym mu środowisku. W pełni zasłużył na awans w szeregach Korpusu, podobnie jak na mianowanie na dowódcę operacji ratunkowej na Cromsagu, która skończyła się taką tragedią.