Prilicla bez słowa wyprowadził go na korytarz. Lioren nie musiał być empatą, aby wyczuć narastającą ciekawość Cinrussańczyka.
— Nie wiedziałem, że można w tak krótkim czasie przekazać aż tak wiele — powiedział po chwili. — Cała rzeka słów, wielki przypływ myśli, szczegółowe wyjaśnienia wielu problemów… wszystko razem. Będę potrzebował czasu, aby przemyśleć w samotności to, co odebrałem. Na razie mam jeszcze w głowie chaos. Ale widzę już, że nie da się okłamać telepaty.
— Ani empaty — dodał Prilicla. — Czy chcesz odłożyć swoją wizytę u Gogleskanina?
— Nie. Przemyślenia mogą poczekać do wieczora. Czy Khone też będzie próbował nawiązać ze mną telepatyczny kontakt?
Prilicla zatoczył się lekko, ale zaraz wyrównał lot.
— Mam nadzieję, że nie.
Empatą wyjaśnił, że dorośli Gogleskanie korzystali ze szczególnej formy telepatii, która wymagała fizycznego kontaktu. Poza szczególnymi sytuacjami zagrożenia życia starali się go unikać. Nie wynikało to z ksenofobii, ale z patologicznego lęku przed bliskością jakiejkolwiek innej istoty, w tym również innych przedstawicieli własnego gatunku, którzy nie należeli do najbliższej rodziny. Rasa ta rozwinęła złożoną mowę i alfabet, co łącznie pozwoliło na współpracę, zarówno między jednostkami, jak i grupami, i stworzyło warunki do rozwoju cywilizacji. Kontakty werbalne pomiędzy osobnikami były jednak rzadkie, przy czym zawsze starano się zachować dystans, zarówno fizyczny, jak i społeczny, co wyrażało się w możliwie bezosobowym sposobie zwracania się do rozmówcy. Jednym ze skutków takiego stanu rzeczy był dość niski poziom rozwoju technologicznego.
Powody lęku przed bliskością, który urósł do psychotycznego poziomu, wywodziły się jeszcze z czasów prehistorycznych. Prilicla zasugerował Liorenowi, aby traktował ten temat szczególnie ostrożnie.
— W przeciwnym razie ryzykujemy utratę zaufania pacjenta do wszystkich, którzy starają się dać poznać jako jego przyjaciele — powiedział, zawisając obok drzwi oddziału dla Gogleskan. — Wolałbym nie narażać Khone’a na równoczesny kontakt z dwoma obcymi, zostanę więc tutaj. Uzdrawiacz Khone jest istotą lękliwą i nieśmiałą, ale o wielkiej ciekawości świata. Postaraj się zwracać do niego możliwie bezosobowo i przemyśl dobrze każde słowo, przyjacielu Lioren.
Pomieszczenie zostało podzielone w połowie biegnącą od podłogi do sufitu przezroczystą barierą. Włazy służące do podawania żywności i wsuwania zdalnie sterowanych urządzeń zdawały się zawieszone w próżni, zupełnie niczym pozbawione obrazów ramy.
Badawczą część wypełniały różne instrumenty oraz panel z trzema ekranami. Pacjent mógł widzieć tylko dwa z nich; trzeci przekazywał obraz z zainstalowanej w izolatce kamery. Ten sam obraz był transmitowany nieustannie do głównej dyżurki oddziału. Nie chcąc urazić Khone’a wpatrywaniem się wprost w jego postać, Lioren skupił wzrok na tym właśnie ekranie.
Od razu dało się zauważyć, że Gogleskanin należał do typu FOKT. Jego wyprostowany, owoidalny korpus porastały długie jasne włosy przeplatane elastycznymi kolcami, a niektóre z nich kończyły się skupionymi w gromady manipulatorami. Pełniły one funkcje chwytnych kończyn. Lioren dostrzegł cztery długie i blade macki, wykorzystywane podczas kontaktów telepatycznych. Leżały bezwładnie pośród porastających czaszkę włosów. Głowę otaczała metalowa obręcz podtrzymująca szkła korekcyjne wspomagające jedno z czworga rozmieszczonych w równych odstępach, cofniętych oczu. Dolną część ciała osłaniały zwisające fałdy skóry, tworzące coś na podobieństwo spódnicy, spod której przy poruszeniach istoty wyłaniały się cztery krótkie kończyny. Istota wydawała nieprzetłumaczalne odgłosy, które Lioren gotów był wziąć za odpowiednik muzyki, być może nuconej potomkowi kołysanki. Maleństwo było prawie bezwłose, ale poza tym przypominało we wszystkim rodzica. Dźwięki zdawały się wydobywać z licznych małych, pionowo zorientowanych szczelin oddechowych otaczających kręgiem talię.
Ściany izolatki pokryto ciemnym materiałem, który przypominał nie obrobione drewno. Z niego też wykonano kilka stojących wokół sprzętów. Całości dopełniały pachnące rośliny oraz oświetlenie zredukowane do pomarańczowej poświaty gogleskańskiego słońca, prześwitującego przez baldachim liści drzew.
Szpital zrobił wszystko, co tylko mógł, aby Khone poczuł się jak w domu. Nawet jeśli nie udało się to w każdym szczególe, sam pacjent był zbyt nieśmiały, aby narzekać na cokolwiek poza zbyt częstymi czy zaskakującymi wizytami obcych.
Prilicla określił go jako istotę nieśmiałą i bojaźliwą, ale mimo to ciekawą…
— Czy wolno byłoby stażyście Liorenowi poznać zapiski medyczne pacjenta i uzdrawiacza Khone’a? — spytał w końcu gość. — Nie chodzi o badanie lekarskie, ale o zaspokojenie ciekawości.
Prilicla uprzedził go, że imię należy podać tylko raz, podczas pierwszego spotkania, gdy trzeba było się przedstawić, potem jednak nie należało do niego wracać, chyba że w pisemnej komunikacji. Khone zjeżył na chwilę włosy, przez co wydawał się dwa razy większy niż naprawdę. Spod sierści wyjrzały ukryte normalnie kolce, które były jedyną naturalną bronią Gogleskan. Na ich końcach pojawiły się krople trucizny, która była zabójcza dla wszystkich ciepłokrwistych tlenodysznych.
Jękliwe dźwięki ucichły.
— To duża ulga. Dobrze, że nie chodzi o kolejne badanie. Wszyscy tacy goście budzą lęk, nawet jeśli ich intencje są szlachetne — odparł Khone. — Dostęp do notatek nie jest zabroniony, udzielenie zgody nie jest zatem problemem. Wypada też podziękować za uprzejmy ton prośby. Czy można coś zasugerować?
— Każda rada zostanie przyjęta z radością — powiedział Lioren, dochodząc do wniosku, że Gogleskanie nie są chyba aż tak bardzo nieśmiali.
— Wszyscy odwiedzający ten oddział zawsze są uprzejmi i czasem z uprzejmości nie proponują rozmowy. Jeśli jednak ciekawość stażysty dotyczy jakiejś szczegółowej dziedziny, więcej zyska, zapewne nie poprzestając na studiowaniu notatek, ale przeprowadzając rozmowę z pacjentem.
— W rzeczy samej… — stwierdził Lioren. — Dziękuję… To pomocna sugestia, która zasługuje na wdzięczność. Stażysta jest zainteresowany przede wszystkim…
— Zakłada się przy tym — przerwał mu Khone — że stażysta też skłonny będzie odpowiedzieć na pytania, nie poprzestanie na ich zadawaniu. Pacjent jest doświadczonym uzdrawiaczem, przynajmniej wedle standardów Goglesku, i wie, iż jest zdrowy i bezpieczny. Jego potomek jest jeszcze zbyt młody, aby odczuwać cokolwiek poza zadowoleniem z obecnego bytowania, jednak jego rodzic pozostaje narażony na rozmaite odczucia, spośród których najdotkliwszym jest nuda. Czy stażysta rozumie?
— Stażysta rozumie — odparł Lioren, wskazując na dwa widoczne z wnętrza izolatki ekrany. — Spróbuje ulżyć pacjentowi. Niemniej pacjent ma dostęp do bogatego materiału na temat Federacji…
— W których to materiałach dominują obrazy potwornych istot zamieszkujących zatłoczone miasta — ponownie przerwał mu Khone. — Istot praktykujących aseksualną bliskość w pojazdach komunikacji powietrznej i naziemnej i czyniących inne jeszcze przerażające rzeczy. Strach nie jest dobrym lekarstwem na nudę. Tego rodzaju wiedzę lepiej zyskiwać powoli i najlepiej poznając osobno kolejnych obywateli Federacji.
Lioren pomyślał, że nawet Groalterri nie żyją dość długo, aby dokonać czegoś podobnego.
— Czy jako nieproszonemu gościowi wypada stażyście odzywać się, jeżeli gospodarz uprzednio nie zada mu pytania?
— Kolejna niepotrzebna uprzejmość, którą jednak wypada docenić — stwierdził Khone. — Jakie będzie pierwsze pytanie stażysty?