Lioren pomyślał, że spostrzeżenia Khone’a były chybione, a cała rozmowa to strata czasu.
— U kogo? — spytał, ledwie kontrolując złość. — U innych, mniej wymagających bogów? U kogo dokładnie?
— Czy to nie oczywiste? — odparł równie zirytowany Khone. — U tych, którzy byli ofiarami zła. U ocalałych mieszkańców Cromsagu.
Lioren zaniemówił na dłuższą chwilę, wstrząśnięty aż tak obraźliwą propozycją. Musiał sobie wytłumaczyć, że Khone wie o nim zbyt mało, aby celowo chcieć go w ten sposób urazić.
— Niemożliwe — odpowiedział. — Tarlanie nie przepraszają. Tylko dzieci próbują przepraszać, aby złagodzić niezadowolenie rodziców. Dorośli zawsze biorą na siebie odpowiedzialność za błędy, przyjmują karę i nigdy nie zhańbią siebie ani skrzywdzonego przeprosinami. Poza tym pacjenci z Cromsagu są już zdrowi i znajdują się obecnie pod obserwacją. Gdyby mnie zobaczyli, zapewne znowu ogarnąłby ich szał nienawiści i chcieliby mnie zabić.
— Czy nie tego właśnie pragnął Tarlanin? — spytał Khone. — Czyżby zmienił zdanie?
— Nie. Przypadkowe zabicie załatwiłoby sprawę. Ale przeprosiny… to nie do pomyślenia!
Khone milczał przez dłuższą chwile.
— Od Gogleskanina oczekuje się, że przełamie ewolucyjne uwarunkowanie i zacznie myśleć i działać w zupełnie inny sposób. Być może tylko przez ignorancję, ale ma wrażenie, że jego zadanie to drobiazg w porównaniu z wysiłkiem przeproszenia innej istoty za zło, które się wyrządziło, działając w dobrej wierze.
Próbujesz porównywać jednego prywatnego diabła z drugim, pomyślał Lioren i nagle przed oczami stanął mu obraz mieszkańców Cromsagu umierających pośród ruin ich dawnej cywilizacji. Zaraz potem wyobraził sobie, jak rozdzierają go z zemsty na strzępy. Ogarnął go dziwny spokój — życie niebawem się skończy i poczucie winy umrze wraz z nim. Potem jednak wyobraził sobie personel Szpitala, ciężkich Tralthańczyków i Hudlarian powstrzymujących pacjentów i ratujących go, zanim jeszcze dzieło zostanie dokończone. Potem czekałby go długi i bolesny okres rekonwalescencji, pusty czas poza jednym — rozpamiętywaniem, co zrobił na Cromsagu.
Rada Khone’a była bardziej niż niestosowna. Żaden szanowany Tarlanin nie zrobiłby niczego podobnego. Przyznanie się do błędu, o którym wszyscy wiedzieli, byłoby aktem zupełnie zbytecznym. Przepraszanie zaś dla umniejszania kary… to byłby akt tchórzostwa. To byłaby hańba. Znak upadku moralnego. Odsłanianie przed innymi władnych odczuć i emocji… Nie, Tarlanie tak nie postępują.
Podobnie jak Gogleskanie nie zwykli walczyć z szatanem we własnych głowach. Czy nie szukali kontaktu fizycznego poza porą godów albo wychowywania młodych? I nie zwracali się do siebie inaczej, jak z użyciem form bezosobowych? Niemniej… Khone próbował obecnie nauczyć się tego wszystkiego.
Khone zmieniał swoje życie. Stopniowo, tak jak Obrońcy. Dla obu ras wszystkie te zmiany musiały być skrajnie trudne, ale nie były aktami tchórzostwa, nie zasługiwały na moralne potępienie, jak to, co Khone zasugerował Liorenowi. Nagle pomyślał o Hellishomarze, którego stan dał bodziec do obecnych poszukiwań i spowodował takie zamieszanie w głowie Tarlanina.
Młody Groalterri też zmagał się sam ze sobą. Przeciwstawił się własnym odruchom i naukom niemal nieśmiertelnych Rodziców. Zmusił siebie do czegoś, co było mu zupełnie obce.
Próbował popełnić samobójstwo.
— Potrzebuję pomocy — powiedział Lioren.
— Prośba o pomoc jest przyznaniem się do osobistej słabości, bezradności — mruknął Khone. — U kogoś dumnego może stać się pierwszym krokiem do przeprosin. Niestety, ja nie mogę pomóc. Czy wiesz, gdzie szukać tej pomocy?
— Wiem, kogo spytać — odparł Lioren i nagle zamarł, uświadomiwszy sobie, że Khone zwrócił się do niego bezpośrednio, że zaczęli rozmawiać jak członkowie bliskiej rodziny. Nie wiedział, co to może oznaczać i nie chciał ryzykować pytania, gdyż Khone i tak źle go zrozumiał.
Gogleskanin uznał najwyraźniej, że chodzi o pomoc w rozwikłaniu problemu Cromsagu, podczas gdy naprawdę chodziło o przypadek Hellishomara. W tej sprawie powinien zwrócić się najpierw do O’Mary, potem do Conwaya, Thornnastora, Seldala i każdego, kto miałby cokolwiek do zaoferowania. Musiał przyznać się sam przed sobą do braku wystarczających kompetencji. Próba rozwiązania tego dylematu w pojedynkę byłaby świadectwem próżności i niewybaczalnym marnowaniem czasu.
Prośby o pomoc i przyznawanie się do bezradności też nie leżały w naturze Tarlan, ale w Szpitalu wszyscy wszystkim pomagali, często nawet nieproszeni i nie sądził, aby ktoś zrobił sprawę z jeszcze jednego takiego przypadku.
Opuszczając kilka minut później pomieszczenie Khone’a Lioren stwierdził, że chyba jego przyzwyczajenia też zaczynają się zmieniać.
Oczywiście tylko w nieznacznym stopniu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Seldal został zaproszony jako lekarz odpowiedzialny za pacjenta od samego początku i najbardziej doświadczony w borykaniu się z jego przypadkiem, chociaż to akurat miało się niebawem zmienić. Diagnostyk Thornnastor z Patologii i równie znany diagnostyk Conway, który został niedawno mianowany szefem Chirurgii, ciągle jeszcze nie wiedzieli, dlaczego O’Mara zażądał ich obecności na spotkaniu poświęconym pacjentowi, który był już na najlepszej drodze do wyzdrowienia.
Liorenowi przypominało to nieco niedawny proces sądowy i chociaż tym razem miały być omawiane tylko sprawy medyczne, nie oczekiwał, aby potraktowano go równie uprzejmie, jak wtedy. Pierwszy zabrał głos Seldal.
— Jak widzicie, pacjent miał blisko trzysta ran kłutych, rozłożonych równo na górnych i bocznych powierzchniach ciała, nawet na obszarze pomiędzy mackami, gdzie skóra jest najcieńsza — powiedział, wskazując na ekran. — Rany zostały zadane przez latające owady, składające jaja w ciele ofiar. Dodatkowym czynnikiem była infekcja wszystkich ran. Uznano, że najlepiej będzie sięgnąć po nallajimskie metody operowania, i wyznaczono mnie do tego przypadku. Z powodu wielkiej masy ciała, postęp leczenia pacjenta był powolny, jednak rokowania są coraz lepsze. Poza jednym aspektem…
— Doktorze Seldal — wtrącił się Thornnastor. Jego głos przypominał niecierpliwe porykiwanie rożka mgłowego. — Spytał pan oczywiście, jak doszło do tego, że zadano aż tyle ran?
— Owszem, ale pacjent nie udzielił tej informacji — powiedział Seldal zirytowany, że mu przerywają. — Chciałem właśnie powiedzieć, że rzadko ze mną rozmawia, nigdy zaś nie wypowiada się na własny temat ani na temat swojego stanu zdrowia.
— Rozmieszczenie obrażeń sugeruje atak przez cały rój owadów — odezwał się po raz pierwszy Diagnostyk Conway. — To, pod jakim kątem zostały zadane, pozwala przypuszczać, że cały ten rój nadleciał z jednego kierunku, chociaż możliwe, że Hellishomar poruszył ich gniazdo i wówczas owady zaatakowały po prostu te partie jego ciała, do których miały najbliżej. Niewiele wiemy o Groalterrich, którzy odmawiają kontaktu, a zatem milczenie pacjenta, jakkolwiek irytujące, nie jest niczym niezwykłym. W przeszłości już nie raz leczyliśmy chorych, którzy odmawiali współpracy.
— Hellishomar jest jak najbardziej skłonny do współpracy — powiedział Seldal. — Gdy się odzywa, robi to uprzejmie, z szacunkiem, ale nie mówi niczego o sobie. Przypuszczam jednak, że jego obecny stan jest wynikiem problemów emocjonalnych, dlatego też poprosiłem obecnego tu chirurga kapitana Liorena, aby spróbował porozmawiać z pacjentem…