— Dziękuje, przyjacielu Liorenie, za pozytywne myśli, które kierujesz pod moim adresem. Oraz za samo spotkanie. Wyczuwam jednak, że chcesz podzielić się ze mną jakimś ważnym zawodowym problemem. Jakim jednak, nie wiem, bo jestem tylko empatą, a nie telepatą. Będziesz musiał dokładnie mi go przedstawić, przyjacielu Liorenie.
Kapitana zirytowało nieco to zwracanie się do niego per „przyjacielu”. Był ostatecznie przecież szefem wszystkich operacji medycznych na Cromsagu i oficerem Korpusu, podczas gdy Prilicla pozostawał ciągle tylko starszym lekarzem w Szpitalu Kosmicznym Sektora Dwunastego. Mały empata aż zadrżał, wyczuwając jego emocje. Lioren nagle pojął, że takie refleksje są tylko aktem agresji wymierzonym przeciwko komuś zupełnie bezbronnemu.
Nawet patologicznie wojowniczy Cromsagianie uznaliby podobny atak za akt tchórzostwa.
Złość Liorena ustąpiła miejsca zawstydzeniu. W tej chwili należało zapomnieć o dumie, stopniach czy osiągnięciach zawodowych i skupić się na zadaniu, które polegało na jak najlepszym wykorzystaniu umiejętności podwładnego. W tym celu powinien lepiej kontrolować swoje emocje.
— Dziękuję, przyjacielu Liorenie, za dyscyplinę myśli, którą sobie narzuciłeś — powiedział Prilicla, zanim gość zdołał się odezwać. Lekko jak piórko osiadł na stole. Nie trząsł się już. — Wyczuwam jednak jeszcze inne emocje, które trudniej ci kontrolować. Mam wrażenie, że dotyczą one Cromsagian. Podzielam ten niepokój, przez co łatwiej mi znieść twoje odczucia. Jeśli mogę ci jakoś pomóc, nie wahaj się, proszę.
Liorena znowu nieco rozdrażniła taka mowa, a szczególnie udzielenie mu pozwolenia na poruszenie tematu Cromsagu, chociaż po to właśnie przybył, ale nie dał się ponieść emocjom. Przedstawił sprawę, powtarzając to, co zawarł w swoim ostatnim raporcie, który Rhabwar miał dostarczyć Thornnastorowi, uznał jednak, że Prilicla powinien jak najlepiej poznać sytuację, jeśli ma zrozumieć wagę późniejszych pytań.
Opisał wszystkie ustalenia nieustannie rozszerzanych badań archeologicznych, które pozwoliły ustalić, że chociaż porzucone miasta, kopalnie i kompleksy przemysłowe na północy i na południu trwały w tym stanie nawet od setek lat, przywrócenie ich do życia nie powinno być trudne. Dawni budowniczowie znali swój fach, naturalnych bogactw planety zaś nadal jest bardzo wiele. Tubylcy nie podejmowali jednak podobnych prób, skupiając się na walce. Poza tym wielu brakło siły, aby zająć się jakąkolwiek działalnością. Wycofali się więc do paru blisko położonych skupisk, gdzie najłatwiej przychodziło im prowadzenie wojny.
— Gdy zakończyliśmy walki, a właściwie setki drobnych potyczek pomiędzy małymi grupami albo nawet jednostkami, cała populacja planety skurczyła się już do niecałych dziesięciu tysięcy osobników, to obejmuje zarówno dorosłych, jak i dzieci. Ostatnio jednak zaczęli umierać w tempie około stu dziennie.
Prilicla znowu zadrżał. Lioren nie wiedział, czy była to reakcja na jego emocje czy skutek poznania prawdy o wzroście śmiertelności. Na wszelki wypadek spróbował oczyścić swój umysł ze wszystkiego, co nie dotyczyło spraw zawodowych.
— Mimo naszego wsparcia, które obejmuje budowę domów, dostarczanie ubrań oraz żywności, czasem zaś nawet zbieranie plonów za tych, którzy są zbyt słabi, aby uczynić to samodzielnie, poziom śmiertelności się nie obniża. Starsi umierają na skutek postępów choroby albo odniesionych wcześniej ran, dzieci zaś zdają się cierpieć na inne schorzenia, których dotąd nie udało się rozpoznać. Tubylcy przyjmują zarówno naszą pomoc, jak i żywność, ale tylko młodzi są za nią naprawdę wdzięczni. Poza tym raczej nie przejawiają zainteresowania zasadniczym celem naszych działań. Starsi jedynie nas tolerują, uznając, że nie są zdolni się nam przeciwstawić. Skłonny jestem przypuszczać, że w sumie nie zależy im na ratunku i najbardziej chcieliby, abyśmy zostawili ich samym sobie i pozwolili im popełnić gatunkowe samobójstwo. Niekiedy mam wrażenie, że nie powinniśmy ich przed tym powstrzymywać. Są tacy wojowniczy i gwałtowni… Jednak co naprawdę czują i myślą, tego nie wiem.
— I chciałbyś, aby empata pomógł ci to ustalić? — spytał Prilicla.
— Właśnie — odparł Lioren z takim uczuciem, że owadopodobny zadrżał. — Mam nadzieję, że zdoła pan powiedzieć coś o ich pragnieniach, instynktach i odczuciach, zarówno jeśli chodzi o nich samych, jak i o ich potomstwo czy obecną sytuację. Niczego na ten temat nie wiem, a bardzo chciałbym znaleźć sposób na przekonanie ich, że warto żyć. Tak samo jak robi się to z samobójcą zamierzającym skoczyć z dachu wysokiego budynku. Czego naprawdę się boją, czego potrzebują, co może dodać im woli przetrwania?
— Przyjacielu Liorenie — odparł bez wahania Prilicla. — Jak wszystkie świadome istoty, najbardziej boją się śmierci i chcą żyć. Nawet u tych najciężej chorych nie wykryłem żadnych skłonności do autodestrukcji, jednostkowej czy gatunkowej. Nie trzeba ich…
— Przepraszam za moją wcześniejszą uwagę o samobójstwie całej rasy — wtrącił Lioren.
— Te słowa wynikły z poczucia bezradności i frustracji, przyjacielu Liorenie — wyjaśnił łagodnie Prilicla. — Nie miały pokrycia w głębszym podejściu emocjonalnym do sprawy. Nie musisz przepraszać ani kłopotać się tym, że padły. Ja zaś chciałem powiedzieć, że nie można krytykować tubylców za ich brak chęci współpracy, dopóki nie wiemy, co sprawia, że nie przejawiają wdzięczności. To akurat łączyło wszystkich dorosłych pacjentów, których wieźliśmy do Szpitala. Wiedzieli, że chcemy im pomóc, jednak wypytywani przez lekarzy odmawiali odpowiedzi zarówno wtedy, gdy chodziło o kwestie osobiste, jak i próby ustalenia obrazu klinicznego. Jeśli ktoś mimo to nalegał, reagowali wzburzeniem i lękiem, któremu towarzyszyło niekiedy chwilowe osłabienie objawów choroby.
— Zaobserwowałem to samo — powiedział Lioren. — Skłonny byłem uznać, że chodzi o zjawisko przeniesienia uwagi pacjenta na sprawy zewnętrzne, które niekiedy oddziałuje leczniczo. Nie przywiązywałem jednak do tego większej wagi…
— Zapewne masz rację, przyjacielu Liorenie, jednak naczelny psycholog O’Mara uważa, iż remisja choroby wynika wówczas z podniesienia poziomu lęku. To oraz zdecydowana odmowa nawiązania z nami dialogu sugeruje głębokie uwarunkowanie kulturowe, którego sami Cromsagianie mogą być nieświadomi. Przyjacielowi O’Marze kojarzy się to z psychozą grupową charakterystyczną dla Gogleskan. Doradza szczególną ostrożność w pokonywaniu tego muru niechęci, ponieważ za nim kryje się zapewne obszar wielkiej wrażliwości i podatności na zranienie.
Psychoza mieszkańców Goglesk wiązała się z unikaniem niemal wszelkich fizycznych kontaktów z innymi dorosłymi przedstawicielami własnej rasy, co oczywiście nie było problemem na Cromsagu.
— Jeśli jednak nie poradzimy sobie szybko z chorobą, wasz naczelny psycholog zostanie bez pacjentów do ostrożnej terapii — powiedział Lioren, ponownie nieco zirytowany. — Jakie postępy poczyniono od ostatniej waszej wizyty?
— Zapewniam, że znaczące, przyjacielu Liorenie. Niemniej podzielam twoje zdanie, że nie należy marnować czasu, proponuje zatem, abyś porozmawiał o tym bezpośrednio z patolog Murchison, co będzie lepszym rozwiązaniem, niż gdybym to ja miał przekazywać informacje jako dodatkowy pośrednik. Bez wątpienia będziesz chciał zadać potem kilka pytań, ja zaś zawsze preferuję sytuacje, w których otacza mnie pozytywna emanacja emocjonalna, i z tego powodu staram się dostrzegać przede wszystkim pozytywne aspekty każdej sprawy.
Dłuższa prywatna rozmowa z Priliclą nie miała już sensu, Lioren nie mógł też odrzucić jego propozycji, nie stwarzając jednocześnie kłopotliwej dla obu sytuacji. Miał wrażenie, że stracił właśnie inicjatywę, czego empata też niewątpliwie był świadom.