Patolog Murchison była ciepłokrwistym tlenodysznym o klasyfikacji DBDG i ciałem, które chociaż mniej rosłe i nie tak masywne jak korpus Liorena, było na swój sposób charakterystyczne dla Ziemian rodzaju żeńskiego. Poza dyżurami na pokładzie statku szpitalnego pełniła funkcję pierwszej asystentki Thornnastora. Wyrażała się jasno i cechowała ją pozbawiona uniżoności uprzejmość. Miała też nieco irytujący zwyczaj odpowiadania na pytania, zanim Lioren zdążył je zadać.
Jak powiedziała, na jej wydziale codziennie identyfikowano, izolowano i neutralizowano patogeny, jednak na temat wirusa szalejącego na Cromsagu jak dotąd nie udało się uzyskać prawie żadnych informacji. Stosowane metody badawcze nie pozwoliły ustalić, w jaki sposób się on przenosi, jaki jest okres inkubacji choroby. Od niedawna wiedziano jedynie, że nie jest dziedziczony w okresie życia płodowego, zatem do zarażenia musiało dochodzić później.
— Jakie skutki wywołuje u dorosłych osobników, pan wie — stwierdziła Murchison. — Mamy powody sądzić, że obecnie jest nim zarażona cała populacja. W początkowej fazie choroba objawia się rozległymi wykwitami na skórze, w późniejszej zmniejszeniem wydolności umysłowej i ogólnym spadkiem kondycji. Objawy te mogą cofać się chwilowo pod wpływem silnych bodźców lękowych. U dzieci objawy są zdecydowanie słabsze, co sugerowało, że młode osobniki są odporne na działanie patogenu. Okazało się jednak, że to nieprawda. Jak niedawno odkryliśmy, młodociani też ulegają demencji i osłabieniu, tyle że trudniej to zaobserwować, skoro nie wiemy, jaki jest normalny poziom fizycznej i umysłowej aktywności zdrowego cromsagiańskiego dziecka. Co więcej, napotkaliśmy poważne trudności w ustaleniu wieku ich rodziców. Wyniki badań i wywiadów sugerują, że wielu z nich jest o wiele starszych, niż na to wyglądają, i nasze szacunkowe określenia ich wieku należy pomnożyć przez dwa albo i trzy. Wiąże się to zapewne z faktem, iż kolejnym objawem choroby jest spowolnienie dojrzewania płciowego, a tym samym odsunięcie progu dorosłości. To może tłumaczyć ich aspołeczne zachowania, chociaż brak nam materiału porównawczego uzyskanego na podstawie obserwacji zdrowych dorosłych tubylców.
— Nie sądzę, aby udało się taki materiał zdobyć — powiedział Lioren. — Wspomniała pani jednak o danych uzyskanych nie tylko z badań, ale i wywiadów. Wszyscy oni odmawiają udzielania informacji o sobie, jak więc udało się ich skłonić, by cokolwiek powiedzieli?
— Większość przysłanych do Szpitala pacjentów do osobniki młode albo co najmniej niedorosłe — wyjaśniła Murchison. — Dorośli rzeczywiście nie są skłonni do żadnej współpracy, O’Marze udało się jednak nawiązać dialog z kilkoma młodocianymi, którzy okazali się bardziej otwarci. Z ich punktu widzenia motywacje dorosłych są częściowo niezrozumiałe, cały obraz kultury zaś jest jeszcze dość zaburzony i fragmentaryczny, zatem…
— Pani patolog — przerwał jej Lioren. — Interesują mnie raczej kliniczne, a nie kulturowe aspekty zagadnienia. Jeśli chodzi o klucz doboru pacjentów do transferu, kieruję do Szpitala przede wszystkim młodocianych, ponieważ jest tutaj sporo dzieci, które straciły rodziców i którymi nie ma się kto opiekować. Większość jest niedożywiona i cierpi na chorobę sierocą, częste są także problemy oddechowe na tle nerwicowym, połączone z podwyższoną ciepłotą ciała i zaburzeniami układu trawiennego oraz nerwowego. Wszystko to jest uleczalne. Jeśli podstawowe badania Thornnastora nie przynoszą rezultatów, co z pozostałymi, relatywnie mniej złożonymi chorobami, które zdają się dotykać tylko młodocianych?
— Kapitanie Lioren — powiedziała Murchison. — Nie twierdzę, że nie poczyniono żadnych postępów. Zbadano wszystkich młodocianych chorych. W jednym przypadku udało się wyeliminować problemy oddechowe. Jednak główny nacisk kładziemy na leczenie dorosłych, którzy w odróżnieniu od dzieci nie mają naturalnej odporności na patogen. Ta część badań wydaje się kluczowa w zwalczaniu epidemii.
Jeśli tak, to faktycznie mamy postęp, pomyślał Lioren.
— Przeprowadzane dotychczas testy nie przyniosły jednak oczekiwanych wyników — podjęła temat Murchison. — Opracowany przez patologię lek został podany parze pacjentów. Najpierw w ilościach śladowych, a po pięćdziesięciu standardowych godzinach obserwacji dawka została zwiększona. Dziewiątego dnia, zaraz po podaniu kolejnego zastrzyku, pacjenci stracili przytomność.
Przerwała na chwilę i spojrzała na Priliclę, który zdawał się przekazywać jej coś, co umykało Liorenowi.
— Zostali umieszczeni w izolatkach, z dala od pozostałych, aby nic nie wpływało na ich stan emocjonalny. Doktor Prilicla stwierdził, że chociaż nieprzytomni, obaj pacjenci nie byli trawieni podświadomymi lękami, nic nie wskazywało też na fazę terminalną. Zasugerował, że być może jest to reakcja ozdrowieńcza przypominająca sen następujący po długim okresie napięcia. Po kilku dniach odżywiania dożylnego zaobserwowano niewielką poprawę stanu chorych i pierwsze symptomy regeneracji tkanek, chociaż ich stan nadal jest krytyczny.
— To znaczy…! — zaczął Lioren, ale Murchison przerwała mu, unosząc rękę. Był zbyt pobudzony, aby zwrócić uwagę na tak oczywisty przejaw braku szacunku dla jego rangi.
— To znaczy, że musimy postępować bardzo ostrożnie i jeśli pierwszych dwoje pacjentów odzyska przytomność, szczegółowo ich zbadać. Dopiero potem przyjdzie pora na kolejne testy. Diagnostyk Thornnastor i wszyscy jego współpracownicy są przekonani, że uda się opracować skuteczną terapię. Dopóki jesteśmy na etapie testów, trzeba uzbroić się w cierpliwość,
— Ile to jeszcze potrwa? — wykrzyknął Lioren.
Prilicla zachwiał się, jakby targany wichurą, jednak kapitan nie był już zdolny kontrolować swoich emocji. W tej chwili myślał tylko o malejącej z dnia na dzień populacji tubylców i bał się, że nie zdążą na czas. Pomyślał, że Priliclę przeprosi później.
— Ile jeszcze będę musiał czekać? — spytał ciszej.
— Nie wiem — odpowiedziała Murchison. — Wiem tylko, że Tenelphi otrzymał rozkaz pozostania w gotowości w pobliżu Szpitala. Gdy tylko lek zostanie zatwierdzony do ogólnego użytku, rozpocznie się jego masowa produkcja i statek kurierski natychmiast dostarczy panu pierwszą partię.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Rhabwar odleciał z pokładem medycznym zapełnionym głównie młodocianymi pacjentami. W izbie chorych zostało jeszcze wielu dorosłych, sporo było ich też w odwiedzanych codziennie przez Liorena lecznicach na powierzchni planety. Chociaż ich stan był bardziej poważny, uznał, że przetrwanie gatunku zależy przede wszystkim od młodych, dlatego ich pierwszych zdecydował się poddać leczeniu.
Zignorował coraz bardziej sarkastyczne w tonie wiadomości od pułkownika Skemptona, który odpowiadał za utrzymanie Szpitala i przypominał, że nie zdoła przyjąć na oddział całej populacji Cromsagu, nawet jeśli obecnie nie jest ona zbyt liczna, chorych do badań i testów zaś na pewno mają już dosyć. Cała załoga Rhabwara znała treść tych wiadomości, które były przesyłane otwartym tekstem, jednak Prilicla bez słowa zgodził się zabrać na pokład dwudziestu dodatkowych pacjentów.
Lioren pomyślał, że mały empata należy do najbardziej skłonnych do ugody istot w znanej części wszechświata, w odróżnieniu od tubylców, którzy nigdy nie mieli zostać jego przyjaciółmi. Chyba żeby zdarzył się cud, jednak Lioren nie wierzył w zjawiska nadprzyrodzone.
Nadal spędzał cały czas przy pacjentach i jak mógł starał się podnosić na duchu ponad dwustu lekarzy Korpusu i techników obsługujących centra żywnościowe, którzy robili co w ich mocy, aby utrzymać chorych przy życiu. Nie tracił przy tym nadziei, że nastawienie wobec przybyszów jeszcze się zmieni i pojawi się choć mała rysa w murze obojętności, jednak była to płonna nadzieja. Tymczasem śmierć zbierała coraz większe żniwo, głównie przez to, że podobnie jak w Szpitalu, także i tutaj brakowało sprzętu umożliwiającego dożylne żywienie całej populacji.