Выбрать главу

Chłopcy siadali rzędem, o kilka kroków jeden od drugiego i rzucali wędki na czarną głębinę wody. Narazie milczeli, śledząc ruch korków i piórek gęsich, wskazujących zbliżenie się ryb. Od czasu do czasu tylko rozlegały się głośne klaśnięcia dłonią po czole lub szyi, gdy spędzano natrętne, żarłoczne komary.

Znudzeni milczeniem, zaczynali rozmowę.

Uljanow słuchał przyjaciół uważnie, nie przepuszczając żadnego słowa. Szczególnie lubił opowiadania rudego Sieriożki.

Od niego też po raz pierwszy dowiedział się, kim był przesławny rozbójnik Razin, niegdyś grasujący na Wołdze.

Przedtem wiedział, że był to potężny watażka, porywający kupców z ich skarbami i płynących od morza Kaspijskiego bogatych Persów z towarami. Tu nad brzegiem Wołgi, która widziała barwne łodzie rozbójnika, usłyszał, że zdobycz swoją Razin oddawał ubogim chłopom, wykupywał ich z niewoli, bronił przed wojewodami carskimi biedaków, uciekających od nieznośnego jarzma.

Rudy wyrostek opowiadał mu też o Pugaczowie i innych buntowniczych wodzach, wstawiających się za uciemiężonymi chłopami i skaczących do oczu carowej Katarzyny o ich los.

– Ech! – wzdychał i przeciągał się namiętnie Sieriożka. – Gdyby tak teraz jaki Razin albo Pugaczow przyszli! Poszlibyśmy za nimi i poigrali z urzędnikami, policją! Siedzą oni nam tu, ot tu!

Z temi słowami, uderzał się pięścią w kark, niezawodnie powtarzając to, co mawiał i czynił ojciec jego, lub brat, robotnik z fabryki.

Od swoich przyjaciół posłyszał młody Uljanow o nędzy chłopskiej i ucisku. Wielu rzeczy nie rozumiał.

Wyrazy: „Wańka śpi jedną noc z Maszką, drugą – z Wierką", „Duniaszka zrzuciła płód, bo chodziła do znachorki, starej Anny, która za wsią mieszka i z djabłami się wodzi", „babie humory z żebra wybił", „puszczono z torbą za niezapłacone podatki", „pańszczyzna", „czerwony kogut, którego swemu panu za krzywdę puścił jakiś Iwan Griaznow" – było to wszystko niepojęte, straszne, dziwne.

Wypytywał przyjaciół, nieraz się rumienił, słysząc ich objaśnienia proste, dosadne, lecz jeszcze miał zwątpienia, niejasności i złudzenia. Postanowił sam sprawdzić wszystko, spojrzeć własnemi oczami, dotknąć rękami strasznych ran, które już wyczuwał sercem dziecka.

Przypominał sobie skargi i łzy, zawarte w wierszach Niekrasowa, lub w „Zapiskach myśliwego", Turgenjewa. Myśli zaczęły się kojarzyć z domysłami, formować, układać. Wyłaniał się przed nim ponury obraz życia na wsi, tak odrębny od bytu miejskiego, tajemnicy, wzbudzający lęk. Należało tylko stanąć pośrodku, aby wszystko naraz ogarnąć okiem.

Myślał o tem, zmieniając przynętę na haczyku, i już wiedział, że najciekawsze rzeczy dotąd omijały go. Postanowił ujrzeć wszystko i zrozumieć.

Przeczuwał, że oczekują go nowe, nieznane wrażenia, stokroć silniejsze niż nocne wyprawy do ciemnego, nachmurzonego lasu, palenie ogniska na samotnych polanach i słuchanie przerażających opowiadań o wilkach, niedźwiedziach, zjawach djabelskich i wiedźmach, pijących krew ludzką.

Wilka spotkał raz, lecz ten uciekł przed nim, jak tchórzliwy, pobity pies. Nie bał się odtąd wilków.

Szukając wiedźm i zjaw tajemniczych, o północy zapuszczał się do lasu, lub zaglądał na stary cmentarz, którego część obsunęła się już ze stromego brzegu do rzeki. Raz tylko uczuł strach, gdy coś huknęło nad nim i błysnęło w lesie. Przyjrzał się dobrze i przekonał się, że był to puhacz.

Od tej chwili nie wierzył w istnienie djabłów i wiedźm, niechętnie słuchając gawędy chłopaków o tych „strachach na stare baby".

Myśli jego przetrwały jednostajne, jękliwe zawodzenia:

– O-o-o-ej! O-o-o-ej!

Wąskim pasmem piasku nadbrzeżnego szli, ciągnąc sznur ładownej szkuty, „burłaki". Wiedział, że byli to bezdomni nędzarze, włóczęgi, wynajmujący się za marny grosz do ładowania i ciągnięcia statków przeciwko prądowi – od Astrachania do Niżnego Nowogrodu.

Brudni, bosi, obszarpani, obrośnięci, jak dzikie zwierzęta, uginając się pod wrzynającym się w ramiona sznurem, ciągnęli burłaki ciężką szkutę ze stojącym na sterze kupcem – właścicielem.

Grzęzły w mokrym piasku okryte ranami i odciskami czarne stopy, pochylały się coraz niżej, niby kryjąc się przed słońcem, spocone karki, a piersi zdyszane i zziajane wydobywały tylko jedne dźwięk:

– O-o-o-ej! O-o-o-ej!

Była to pieśń burłacka, pieśń nędzy, rabiej niemocy i rozpaczy.

– O-o-o-ej! O-o-o-ej!

– Niech Bóg dopomaga, burłaki! – krzyknął im jeden z chłopców, usuwając się z drogi.

– Do djabła! – warknął idący na czele wysoki drab o potężnej, nagiej piersi, okrytej czer-wonemi wrzodami. – Nad nami tylko djabeł ma moc, szczeniaku…

Przeszli i już zdaleka, z poza głęboko wcinającego się w rzekę przylądka dopłynął zaci-

chający jęk:

– O-o-o-ej! O-o-o-ej!

Uljanowowi ścisnęło się serce. Djabła nigdzie nie spotykał, a tymczasem miał on moc nad burłakami. Gdzież jest siedziba djabła? Chce ujrzeć go i zmierzyć się z nim, chociażby później musiał całe życie jęczeć, jak ci ludzie, ciągnący szkutę.

Wieczorem Wołodzia przyniósł na umówione miejsce karmelki i kawał czekolady. Zaczął prosić Sieriożki, aby mu wszystko pokazał, co wymagało pomocy Pugaczowa i Razina.

– Wy – mieszczuchy nie znacie wsi i naszego życia, bo u was wszystko inaczej – rzekł rudy wyrostek, pogardliwie spoglądając na przyjaciela.

Niedaleko przechodził chłop.

Miał na sobie białe portki i wypuszczoną nawierzch koszulę z domowego, grubego płótna. Szedł, mocno stąpając, czarnemi, bosemi nogami i postukując grubym kijem. Mruczał coś do siebie i potrząsał grzywą gęstych, splątanych kudłów.

– Paweł Chalin powraca ze dwora. Zły idzie, pewno, nic nie wskórał – szepnął Sieriożka.

– Poco chodził? – spytał Ulianow.

– Już dwa miesiące codzień chodzi! – zaśmiał się wyrostek. – Taka rzecz się stała, że młodszy syn pana Milutina zdybał w lesie Naśćkę, córkę Chalina. Tak i owak… łaską, groźbą i podarkami namówił ją, zaczęła chadzać do panicza…

– Cóż w tem złego, że chodziła do Milutina? – spytał chłopak.

– Eh, głupi jesteś! – zawołał Sieriożka i bardzo barwnie i zrozumiale objaśnił wszystko przyjacielowi. – No, i zaszła Naśćka w ciążę… Chalin żąda od pana pięćdziesiąt rubli odszkodowania, albo, powiada, do grobu wpędzi tę nierządnicę!

– I cóż Milutin? – spytał drżącym głosem Wołodzia.

– Powiada: „nie dam grosza, bo sama biegała do mego syna, on nie zniewalał jej przemocą. Jeżeli zabijesz dziewczynę – do katorgi pójdziesz!" Chalin jednak wciąż się targuje. Myślał, że wycygani pieniądze, bo chciał kupić na jarmarku drugą krowę…

– Cóż teraz będzie? – spytał, z przerażeniem patrząc na Sieriożkę, mały Włodzimierz.

– A co? Bić będzie babę, a później Naśćkę. Upije się wkońcu i chrapać będzie. Jutro znowu podrepce do Milutina, kłaniać się do ziemi zacznie, skamłać i prosić… – odpowiedział rudy wyrostek i splunął niedbale.

– Chcę zobaczyć, jak będzie bił… – szepnął Wołodzia.

– Chodźmy! Ukryjemy się za ogrodzeniem. Stamtąd wszystko ujrzymy i usłyszymy – zgodził się chłopiec, chrupiąc cukierek i głośno cmokając.

Obiegli wioskę od strony rzeki i zaczaili się w pobliżu chaty Chalina. Dochodził z niej wzburzony głos wieśniaka:

– Ten żłopacz krwi naszej, oprawca krzywdziciel słuchać nie chce!… Powiada, że ta suczka sama psa szukała aż znalazła…

– Oj, nie! Na Matkę Przeczystą – nie! – krzyknęła dziewczyna. – Ja pokochałam go, a on obiecywał do cerkwi, przed ołtarz prowadzić. Ja nie…