Выбрать главу

Bogata Syberja dostarczyła znacznych zasobów chleba, mięsa, złota i ludzi.

Wtedy Lenin zwołał nadzwyczajne posiedzenie Rady i Oznajmił:

– mamy teraz jeden tylko front południowy. Nie przetrzyma jednak długo, bo już zgnił… Czas rozpocząć wojnę z „kapitalistyczną międzynarodówką" – z Zachodem. Pierwszy cios ma spaść na Polskę. Po jej trupie przejdziemy do Niemiec i podniesiemy tam powstanie proletar-jatu. Gdy będziemy mieć swój rząd w Berlinie, nastanie koniec Europy! Wojna z Polską, towarzysze! Mianuję prezesem przyszłego rządu komunistycznego w Polsce towarzysza Woro-sziłowa, który zaprosi do współpracy ludzi podług swego wyboru. Na czele armji, jako kierownik polityczny, po porozumieniu się z nieobecnym tow. Trockim, stanie Kamieniew, mając przy sobie jako odpowiedzialnych dowódców fachowych – Tuchaczewskiego, Sergejewa, Budennoja i Gay-chana. Wojenno-rewolucyjny komitet przyjmuje plan, opracowany przez towarzyszy Szaposznikowa, Gittisa, Korka i Kuka. Nasza żelazna piechota i bohaterska ka-walerja powinny utopić zbrodniczy rząd Piłsudskiego we krwi zmiażdżonej armji polskiej! Na Wilno – Mińsk – Warszawę – marsz!

Zdziwili się komisarze, bo takim stanowczym i wojowniczym tonem Lenin nigdy nie przemawiał. Pozostawiał głośne frazesy innym. On zaś czynił to teraz w pełne świadomości.

W mózgu rosyjskiego chłopa, a nawet inteligenta żyła nieprzeparta żądza wielkiej, niepodzielnej Rosji. Polska, gwałtem i podstępem przyłączona do dawnego imperjum, stała się od-dawna jedną z prowincyj zachodnich. Głosiciele idei wolności ludów nie mogli o tej „prowincji" zapomnieć. Powtórne zbrodnicze pogwałcenie praw wolnej Polski nie wywołałoby oburzenia w narodzie rosyjskim. Lenin wiedział o tem dobrze i wykuwał nowe kajdany, zamierzając utopić Polskę we krwi, przerazić terorem i wcielić do republiki rad komunistycznych.

Przed niczem się nie cofał. Moralność dyktatora była moralnością całego narodu.

Komisarze rozchodzili się, omawiając możliwości nadchodzących wypadków i pochwalając mądry plan swego wodza.

Po skończonej naradzie Lenin kazał, aby stawiono przed nim carskiego generała Brusiłowa.

– Towarzyszu generale! – rzekł do niego bez powitania dyktator. – Rozkazuję wam napisać odezwę do narodu o wojnie z Polską i wziąć udział w ostatecznych przygotowaniach sztabu. Jeżeli spostrzegę wahanie, lub zdradę, tegoż dnia zginiecie w „czeka"! Nie mam nic więcej do powiedzenia.

Służalcy generał, niedawno jeszcze ulubieniec cara, skłonił się pokornie i wyszedł.

Lenin pozostał sam. Usiadł w fotelu i zamknął oczy. Czuł przejmujący go trwogą ciężar w głowie i bez przerwy wrzącą w niej pracę jakichś sił nieznanych. Były one jak zgiełk roju pszczół, lub nieustający ani na chwilę ruch mrowiska.

Oddychał ciężko i kurczył palce, wpijające się w skórę fotelu.

Nagle poczuł na sobie uporczywy wzrok, przebijający opuszczone powieki i zaglądający mu do mózgu. Spojrzał i drgnął.

Przy stole stał Dzierżyński. Z twarzą straszliwie się kurczącą, usta krzywił, a oczy blade, nieruchome wbijał w źrenice dyktatora.

– Feliksie Edmundowiczu… – szepnął Lenin.

Dzierżyński postąpił krok naprzód i szybkim, drapieżnym ruchem pochylił głowę.

– Przyszedłem… – syknął, – aby przypomnieć wam naszą pierwszą rozmowę w pałacu Taurydzkim w dzień powstania… Przyrzekliście postawić mnie na czele rządu polskiego, towarzyszu…

– Wyznaczyłem Worosziłowa – odpowiedział Lenin. – Musi to być Rosjanin, gdyż Rosja będzie prowadziła wojnę z Polską.

– Towarzyszu… podniósł głos Dzierżyński, grożąc oczami, – towarzyszu, rzekliście słowo… Można okłamywać ciemnych chłopów waszych, oszalałych robotników, buntowniczych i leniwych, ale nie mnie!… Ja wiem, czego żądam!… Wy nie rozumiecie tego, na co się porywacie! Wy nie znacie polskiego ludu! To nie Rosjanie! Polacy miłują sercem każdą grudkę ziemi, każde drzewo, każdą cegłę kościoła… Oni mogą się kłócić i za bary wodzić, lecz, gdy o kraj pójdzie, gorze temu śmiałkowi, który nań się targnie!… Tam tylko ja oszukać, omamić, uśpić baczność i trwogę potrafię! Tylko ja! Za moją wierną służbę, za morze przelanej krwi, za pogardę i nienawiść, otaczające imię moje, żądam tego!

Wyprostował się, lecz wzroku nie spuszczał z oczu Lenina.

Ciężko oddychał i zaciskał ręką twarz drgającą. Chwilami kurczyła się, tak, że odsłaniała mu zęby i dziąsła, jakgdyby krzyczał przeraźliwie, to znów rozchylała usta i zwężała oczy w straszliwej masce śmiechu.

Lenin patrzał na niego. Odłamki, skrawki myśli niepotrzebnych, wyrywających się zewsząd, wirowały w głowie:

– Rozstrzelał Helenę… zamordował Dorę… Ach, Apanasewicz?! Milczenie trwało długo.

Dzierżyński uderzył dłonią w stół i szepnął:

– Żądam! Słyszysz ty, kusicielu, najeźdźco tatarski? Wyjdę stąd albo z dokumentem, podpisanym przez ciebie, albo poto, aby oznajmić, że umarłeś… Wiedz, że moi ludzie są tu wszędzie… Jeżeli zechcę, każę wymordować wszystkich w Kremlu… Żądam!

Jeszcze raz uderzył pięścią w stół i umilknął. Lenin wyciągnął rękę do dzwonka elektrycznego.

– Nie trudź się… dzwonek nie działa – syknął Dzierżyński, szyderczo patrząc na dyktatora. – Zresztą, dziś w Kremlu na warcie stoją moi ludzie…

Lenin nagle się zaśmiał. Żółta twarz stała się uprzejma i wesoła.

– chciałem prosić o papier! – zawołał. – Tylko o papier, cha, cha!

– Mam przy sobie napisany dekret – odparł Dzierżyński. – Podpiszecie go, towarzyszu…

Położył przed nim drukowany na maszynie arkusz. Lenin przebiegł go oczami i podpisał.

– Dobrze to wszystko obmyśliliście, Feliksie Edmundowiczu – szepnął. – Gracz z was!

– W Moskwie, oprócz was, są inni, co myślą o tem i owem – odpowiedział, chowając dokument. Zajrzał głęboko w zmrużone oczy Lenina i rzekł dobitnie:

– A pamiętajcie, że gdybyście odwołali dekret lub czyhali na moje życie, – zginiecie, Włodzimierzu Iljiczu!

Lenin nic nie odpowiedział. Zanurzył się w fotelu i spokojnie patrzał na kurczącą się twarz Dierżyńskiego, na jego opuchnięte powieki i szaleńcze oczy. Znowu uśmiechnął się życzliwie i spytał:

– Może napijecie się herbaty, Feliksie Edmundowiczu? Zaraz Gorkij przyjdzie, będzie nam objaśniał, dlaczego chłop nasz posiada tyle okrucieństwa. Cha! Cha!

Dzierżyński niedbale machnął rękę.

– Dziękuję! – mruknął. – Niebardzo ja wierzę w rozum tego waszego genjusza. Powiada, że chłop jest okrutny dlatego, że wódkę pije i czyta „Żywoty świętych"! To dobre dla dzieci… Gdyby wódka i „Żywoty świętych" tak działały, to cała ludzkość stałaby się zgrają bandytów. Tymczasem dzieje się to tylko w Rosji…

– No, przecież, co do okrucieństwa, to wy, chociaż nie Rosjanin, wszystkich chyba prześcignęliście – cicho się śmiejąc i mrugając do niego, szepnął Lenin.

Dzierżyński zrozumiał szyderstwo. Skurcz przemknął mu po twarzy. Ściskając skronie, odparł:

– Ja w rachubę nie idę… Nie mógłbym zabić człowieka na ulicy… Muszę mieć dla tego log i podwórko „czeki", bo w niej żyje idea… strachem zmusić ludzi do najwyższej odwagi…

– Hm… hm – mruknął z wyraźnem szyderstwem Lenina.

– Odwaga ta polega na zapomnieniu o sobie w imię ofiarności dla innych… – dokończył Dzierżyński.